Wiersze w drodze    

Joanna Mąkowska

Wiersze Zofii Bałdygi wypracowują język, który pozwala spojrzeć na kwestię podmiotowości historycznej z nomadycznej, a zarazem kobiecej perspektywy

Wiersze w drodze    

Jeszcze 2 minuty czytania

Wiersze w drodze    

Czy kobiety mogą sobie pozwolić na to, żeby wyruszyć w drogę na takiej samej zasadzie jak mężczyźni? Czy droga ma płeć? Książka poetycka Zofii Bałdygi „Klimat kontynentalny” ukazuje złożoność doświadczenia emigracji i życia w drodze z perspektywy kobiety nomadki, mierząc się zarazem z dominującymi narracjami historycznymi, narodowymi i tożsamościowymi, które podobnie jak sama wędrówka, są naznaczone płcią.

„Wędrowne mogą być najwyżej ptaki, mówisz, a nie kobietki” – Bałdyga obnaża stereotypowe myślenie, które na tyle utrwaliło się w kulturze, że jego ślady dalej są dostrzegalne. W wyobraźni społecznej wędrówce wciąż nie jest po drodze z kobiecością: jeszcze tli się obraz kapłanki domowego ogniska, której potrzebą jest wicie gniazda: „Przyszpilono nabłonek i wrażliwe dane. / Czyli wreszcie gdzieś zostaniesz, zapuścisz / korzenie, wici, siebie”. Pisząc o życiu w drodze, łatwo popaść w patos, ale Bałdyga konsekwentnie unika tej formuły, a zarazem umiejętnie dawkuje ironię. Podmiotka liryczna w jej wędrownych wierszach opowiada o życiu, w którym „[w]yjściem jest ruch. Przejście z miejsca na miejsce”, ale nie idealizuje tego doświadczenia, tylko je niuansuje, jak choćby w wierszu „Czy ty wiesz, że ona znowu się przeprowadza?”:

Księżyc wygląda dziś jak słońce, a mnie wzięto w kiosku za chłopca.
Zabrakło mi dowodu, zapewne dlatego, że stłukłaś wszystkie lustra.
Ja za to wyburzam miasta – te, z których trzeba wyjechać,
by je kochać, te, do których trzeba wrócić, by nas kochały. Dowód?

Nic osobistego. Meldunki mam za to aż trzy. Mówi się dziękuję i idzie się dalej,
tylko rak chodzi wspak; każdy ma takie zaklęcia, na jakie zarobił.

Zofia Bałdyga, „Klimat kontynentalny”. WBPiCAK, 48 stron, w księgarniach od lipca 2021

Bałdyga pisze o miłości do miejsc, którą można poczuć z nową intensywnością tylko w oddaleniu, miłości skomplikowanej i wielowymiarowej: „Czy miasta, które nas pożrą, też za nami tęsknią?”. Jej książka poetycka pokazuje, jak nomadyczne życie, toczące się w rytmie wyjazdów i powrotów, wyostrza poczucie terytorium i pozwala lepiej zrozumieć własne usytuowanie geopolityczne. Migracja wymaga bowiem konfrontacji z wyobrażeniami o miejscu, do którego przybywamy, a zarazem z tym, jak my jesteśmy tam postrzegani. Przekraczając granicę, podmiotka liryczna wchodzi w rolę uważnej obserwatorki, ale sama również staje się bardziej widoczna: „czuję, jak jestem opowiadana / jak miękną kontury / zmienia się ostrość, kontrast…”. W otwierającym tom wierszu bez tytułu mówi wprost: „Przyleciałaś tutaj z przeszłością / prędkością i walizką. / Teraz się tłumacz, / zamiast spisywać innych”.

W „Klimacie kontynentalnym” ważny wątek stanowi tożsamość historyczna młodego pokolenia: jaką wersję historii naszego kraju odziedziczyliśmy i niesiemy ze sobą w świat, w którym granice tylko z pozoru są łatwe do przekroczenia? W jaki sposób ta opowieść się zmienia, gdy zdołamy na nią spojrzeć z perspektywy innego narodu czy regionu? Czy potrafimy budować nomadyczną tożsamość na zasadzie ponadnarodowego pokrewieństwa i wzajemnego szacunku bez nawykowego stawiania siebie w centrum opowieści? I wreszcie, jak poetka urodzona w latach 80. może odnaleźć swoje miejsce w tradycji poezji historycznej, w której brakuje kobiet?

Wiersze Bałdygi nie odpowiadają na te pytania wprost, ale wypracowują język, który pozwala spojrzeć na kwestię podmiotowości historycznej z nomadycznej, a zarazem kobiecej perspektywy. Podmiotka jest krytyczna wobec wizji, zgodnie z którą poezja ma obowiązek służyć sprawie, i pyta ironicznie: „Czy wojna hybrydowa ma swoich poetów? Odmień się w celowniku, przysłuż rewolucji. A czy poetki?”. Z kolei w „Wierszu przeciwko tożsamości” stawia opór wobec koncepcji jednorodnej tożsamości narodowej, unieruchomionej przez własny ból: „Przestań jątrzyć, ranko. Twoja krew też nie jest całkowicie polskim projektem, / a kiedy wzdychasz, wcale nie jest to czysta polszczyzna. Z wrażenia / zapominasz o tkance łącznej na języku”. Podmiotka stara się „pomyśl[eć] zmianę w niezmiennym krajobrazie” i poszukuje innych możliwości pisania historii. Zastanawia się, na przykład, jak historię widzi natura i jaką opowieść „przemyci do morza”: „Rzeko, zamknij oczy. / Opowiedz mi, jakie zdobią cię blizny, / jakie szramy mają twoi bohaterowie. /Im mniejsze, tym lepiej”.

Choć Bałdygę interesują takie formy opowieści, w których jest przestrzeń na pytania, a nie jedynie „odpowiedzi, które wstyd wziąć do ust” („Rozgrywki”), w wierszu „Radio Erewań” pokazuje, że młodemu pokoleniu wcale nie jest tak łatwo uwolnić się od „odziedziczonych kolorów”:

Moje miasto jest czarno-białe,
a ja mu na to pozwalam,
z szacunku dla starszych.
Nie było Cię wtedy na świecie.
Wtedy, kiedy wpadło we własną pułapkę.
Wtedy, kiedy zjadło własny ogon.
Wtedy, kiedy obrona przeszła w atak.
Gra w odziedziczone kolory
zawsze kończy się awanturką. 

Żeby uniknąć konfliktów i „awanturek”, milczymy, pokornie kiwamy głową i mimowolnie niesiemy ze sobą w świat silnie uwewnętrznione lekcje historii: „Opowiadamy po kolei, w kręgu kołują / same galowe historie. Granatowe / mundurki, lakierki, jakby to było wczoraj”. Tylko że te „galowe” narracje historyczne, w których nie ma miejsca na wątpliwości ani transnarodowe spojrzenie, zaczynają przypominać propagandowy przekaz, ocierający się o parodię.

Bałdyga – bohemistka i tłumaczka mieszkająca w Czechach, a wcześniej w Armenii – pokazuje również, jak emigracja pozwala zanurzyć się w innym języku, „wcielać się w dźwięk”. W „Klimacie kontynentalnym” język to żywioł, który kształtuje relację podmiotki z miejscem: „Napisałam nam świat, w którym fleksja / działa mocniej niż grawitacja i geografia granic”. Świat ten jest pełen metafor odnoszących się do języka jako systemu symbolicznego z jednej strony, zaś części ciała z drugiej: „Język, nawet zaszyty, nie zarasta. Oblizuje ślady po wyrwanych korzeniach”, ale „[p]owtarzając formy, wracamy do źródeł”. Granice możemy przekraczać również poprzez język: „Języki spotykają się na szlaku. Nie mają wspólnego alfabetu. / Myślisz, że akcenty rozumieją się bez słów?”.

Zawarte w tym tomie wędrowne wiersze są nośnikiem treści historycznych, ale dystansują się od prawd objawionych i ideologicznych sloganów. To poezja „ludzi ziemi i ludzi map”, zbliżających się do siebie pomimo terytorialnych podziałów, a zarazem krytycznie przyglądających się własnej tożsamości narodowej. Nie jest to łatwe, bo często okazuje się, że „granica pomiędzy naszymi państwami jest jak tłusta linia między teorią a praktyką”. A Bałdyga pokazuje, że poezja może być przestrzenią nomadycznego przekraczania granic, gdzie pisze się nowa historia.