Czy domy milczą?
Uladzimir Hramovich / cultprotest.me

36 minut czytania

/ Muzyka

Czy domy milczą?

Pavel Niakhayeu

Przestrzeń alternatywnej kultury – muzyki, sztuki, teatru, literatury – została w Białorusi niemal kompletnie zniszczona, jednak z tej spalonej ziemi uparcie wyrastają kępki niezależnych działań artystycznych, stawiających opór wszechobecnemu lękowi

Jeszcze 9 minut czytania

W spokojnych czasach polecenie dobrej białoruskiej muzyki znajomemu z zagranicy nie sprawiłoby żadnej trudności: wymieniłbyś po prostu swoich ulubionych wykonawców, popularne kapele albo zespoły lansowane przez media. Czasy nie są jednak spokojne i zestawienie listy 10 BIAŁORUSKICH KAPEL, KTÓRYCH TRZEBA KONIECZNIE POSŁUCHAĆ nie jest dziś kwestią oceny popularnych utworów, chwytliwych tekstów, szpanerskich stylówek gwiazd popu, poziomu artystycznego, umiejętności przetwarzania dźwięku czy wymyślnych eksperymentów.

Znaczna część muzyki, którą poleciłbym dwa lata temu, nie zdołała oddać „ducha czasów”Białoruś stała się izolowaną od reszty świata bańką bólu i rozpaczliwej nadziei – więzienną celą, w której osadzeni śpiewają, by nie oszaleć. Czy nasze więzienne pieśni cokolwiek znaczą dla świata poza murami?

Białoruska muzyka dziś

Od schyłku ZSRR białoruska kultura składa się z dwóch rozwijających się równolegle segmentów – oficjalnego i alternatywnego/undergroundowego. Państwo wspiera gładki pop i „patriotyczne” szlagiery, które są kontynuacją radzieckiego kanonu albo tańszą wersją napędzanego petrodolarami rosyjskiego popu. Niewielka domieszka quasi-autentycznego folkloru ma tworzyć wrażenie, że białoruska kultura narodowa i białoruski język nadal zajmują ważne miejsce w kraju zdominowanym przez język rosyjski.

Najważniejszym oficjalnym wydarzeniem muzycznym jest Słowiański Bazar w Witebsku. Powstał w latach osiemdziesiątych jako Festiwal Piosenki Polskiej, siostrzana impreza Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Choć formalnie jest konkursem młodych talentów z krajów słowiańskich, w rzeczywistości wyraża upodobania muzyczne państwa: przesłodzony pop popieranych przez władzę artystów estradowych, okraszony występami rosyjskich gwiazd. Każdą kolejną edycję otwiera osobiście Łukaszenka, a publiczność stanowią głównie starsze osoby, odczuwające nostalgię za Związkiem Radzieckim z czasów swojej młodości.

Dzisiaj, gdy tysiące uchodźców są wykorzystywane przez Alaksandra Łukaszenkę w politycznej rozgrywce na granicy, łatwo zapomnieć, że w Białorusi wciąż toczy się walka o demokratyczną przyszłość. Tym ważniejsze wydaje nam się podkreślanie, że białoruskie społeczeństwo nie jest monolitem o twarzy dyktatora. Niezależna kultura, o której jest ten numer, najlepiej o tym świadczy. Na numer składają się przełożone na język polski teksty pisane przez białoruskie autorki i autorów.

Teksty stanowią część projektu „Wzmacniacz krzyku. Białoruska sztuka w czasach protestu”, w którym mieści się także podkast z autorami oraz zorganizowana przez naszego partnera, Instytut Goethego w Warszawie, debata online.
Partnerami projektu są także: Fundacja Białoruski Dom w Warszawie, Chrysalis Magazine oraz Institut für Auslandsbeziehungenmagazyn KULTURAUSTAUSCH.

Po konsultacjach z autorami zdecydowaliśmy się zapisywać imiona i nazwiska białoruskie w transkrypcji angielskiej – w wersji spójnej z formami, w jakich funkcjonują one w międzynarodowym obiegu. Wyjątkiem są nazwiska osób, które znane są już w Polsce w standardowym zapisie.

Mimo braku pieniędzy i zainteresowania mediów w równoległej rzeczywistości kwitnie undergroundowa muzyka i sztuka. Kultura alternatywna przeniknęła w zakamarki oficjalnego pejzażu kulturowo-politycznego, znajdując niszową, ale wierną publiczność. Awangarda, free improv, eksperymentalna muzyka elektroniczna i rave, weird pop, wszystkie odmiany rocka – od punka i postpunka po metal – współistniały, często nic o sobie nawzajem nie wiedząc i prawie się nie stykając, z wyjątkiem wszechgatunkowych festiwali, takich jak legendarny Dach.

Białoruskojęzyczny rock, który rozwijał się prężnie w latach osiemdziesiątych, odegrał bardzo ważną rolę w kształtowaniu się współczesnej kultury naszego kraju. Ze względu na powiązania z ruchem niepodległościowym nigdy nie zyskał aprobaty władz, które zdawały sobie sprawę z jego potencjału w przypadku protestów. Przez długie lata główne przestrzenie wolności, w których muzycy rockowi spotykali się ze swoimi fanami, znajdowały się za granicą. Najważniejszym z takich miejsc była Basowiszcza: festiwal białoruskiego rocka organizowany w latach 1990–2019 w Gródku we wschodniej Polsce, gdzie mieszka mniejszość białoruska.

Undergroundowi artyści często występowali w funkcji ambasadorów kultury, włączając Białoruś w europejski i ogólnoświatowy kontekst kulturowy i łącząc ze sobą sceny muzyczne i twórcze umysły. Dzięki współpracy białoruskich twórców i promotorów muzyki elektronicznej, eksperymentalnej i multimediów z takimi festiwalami jak Unsound, Up to Date czy Live Performers Meeting, a także programowi wymiany artystyczno-zawodowej Instytutu Goethego te związki mogły się stać jeszcze mocniejsze.

Na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat między muzyką oficjalną i undergroundową rozwijał się trzeci nurt muzyki popularnej. Artyści popowi, hiphopowi i rockowi rozgrzewali tłumy w klubach i na stadionach w Białorusi i za granicą. Nie sponsorowało ich państwo i nie wysławiali reżimu, ale też nie grali dla wąskiej, „uświadomionej narodowo” publiczności.

Artyści stwierdzają często z ironią i smutkiem, że zanim stali się znani w Białorusi, musieli najpierw odnieść sukces albo przynajmniej zwrócić na siebie uwagę za granicą. Wielu próbowało przebić się w Rosji, starali się zaistnieć w znacznie silniejszej rosyjskiej branży muzycznej, wykorzystując fakt, że w krajach postsowieckich nadal dominuje język rosyjski.

Inni ciężko pracowali na sukces na Zachodzie. Najsławniejsza grupa folkowa Trojca przez dwa dziesięciolecia jeździła w zagraniczne trasy, młodsze kapele Super BesseMustelideMolchat Doma grały na wszystkich możliwych przeglądach muzycznych, zanim zostały dostrzeżone przez znane wytwórnie i agencje koncertowe.

Odkąd Białorusią rządzi Łukaszenka, mieliśmy kilka okresów „dokręcania śruby”, po których następowała „odwilż”. Artyści, których nazwiska znalazły się na „czarnej liście”, nie mogli występować, a ich utwory znikały z anteny; potem zakazy nagle przestawały obowiązywać i ci sami wykonawcy grali koncerty na stadionach.

Względna liberalizacja kultury i większa otwartość kraju na świat w okresie od 2014 (gdy po rosyjskiej agresji na Ukrainę Białoruś postanowiła wejść na arenę międzynarodową i udowodnić światu, że ten jej potrzebuje) do 2020 roku obudziły nadzieję w artystach i ich odbiorcach, którzy uwierzyli, że swobodniejszy rozwój różnych nurtów kultury jest możliwy.

W 2017 roku władze wprowadziły bezwizowy ruch turystyczny. Dzięki rosnącemu napływowi cudzoziemców, nieco większemu zainteresowaniu zachodnich mediów oraz konsekwentnym wysiłkom promotorów i muzyków, a także szczęśliwemu nałożeniu się trendów pojawiła się szansa, że białoruska muzyka przestanie być zbywana medialnymi komunałami o „ostatniej dyktaturze w Europie” i „białej plamie na kulturowej mapie kontynentu”. Jednak aresztowania niezależnych kandydatów na prezydenta i przywódców opozycji w lecie 2020 roku, a następnie sfałszowane wybory i brutalność policji położyły kres tym złudzeniom. Balansowanie „ponad polityką”, tworzenie „czystej sztuki” i granie dla rozrywki publiczności stały się niemożliwe. Niektórzy muzycy, na przykład postpunkowa kapela Molchat Doma (po rosyjsku „domy milczą”), mówią, że nie będą pisać jawnie politycznych tekstów, ale nie mogą uciec od myślenia o polityce.

Odzyskiwanie ukradzionych głosów

Rok 2020 dla wielu Białorusinów, w tym ludzi sztuki i muzyków, stał się chwilą prawdy i momentem zwrotnym. Część artystów od razu określiła swoje stanowisko i „wybrała stronę”, inni zrobili to dopiero pod presją publiczności, która w mediach społecznościowych domagała się od nich komentarza do fot. Pavel Niakhayeufot. Pavel Niakhayeubieżących wydarzeń albo odwołania występów na organizowanych pod auspicjami państwa koncertach.

Maks Korż, który rozpoczął karierę w białoruskojęzycznym rapie jako członek zespołu LunKlan i który jest dzisiaj najpopularniejszym białoruskim raperem w państwach byłego ZSRR, został dosłownie zmuszony do reakcji przez swoich fanów. Jednak jego niejednoznaczny post tylko pogorszył sytuację i Korż musiał zmodyfikować zarówno post, jak i swoją postawę. Muzyk odwiedził obóz wolontariuszy pod więzieniem na ulicy Akrescina i nagrał klip z kadrami z protestów. Inny znany raper, Oleg LSP, bardziej wprost poparł demonstrantów i otwarcie skrytykował władzę, ale w późniejszym wywiadzie próbował zbyć temat stwierdzeniem, że polityka jest zbyt skomplikowana, by dało się ją zrozumieć, i że jako muzyk nie ma wpływu na sytuację.

Wielu artystów nie potrzebowało podobnych napomnień – doskonale rozumieli, co się dzieje, i świadomie włączyli się w protesty. Chociaż głównymi hymnami demonstrantów stały się przede wszystkim klasyczne już utwory, takie jak „Pieriemien” radzieckiej grupy Kino i miejscowe przeróbki „Murów” Jacka Kaczmarskiego (zarówno w wersji białoruskiej, jak i rosyjskiej), tuż przed wybuchem protestów powstało kilka ikonicznych protestsongów: „My nie narodiec” („Nie jesteśmy narodem niewolników / Nie jesteśmy hołotą”) Tor Band, „Prawiły” („Zasady”) Nikiz czy „Baju Baju” grupy Daj Darohu.

Akademicka scena muzyczna Białorusi z reguły nie wychodzi poza konserwatywny kanon złożony z klasyki europejskiej oraz utworów garstki kompozytorów białoruskich i trzyma się z dala od muzycznych nowinek. Jednak latem 2020 roku muzycy akademiccy jako jedni z pierwszych zareagowali na dramatyczne wydarzenia, komponując nowe utwory w celu podniesienia ducha narodu, a także organizując występy chóru i pokazy tańca współczesnego przed budynkami akademii muzycznej, opery i filharmonii. W społeczności muzyków klasycznych, kompozytorów i dyrygentów zrodził się fenomen: Wolny Chór. Anonimowi śpiewacy (z zasłoniętymi twarzami) pojawiali się znienacka w galerii handlowej, operze albo metrze i śpiewali ludowe, religijne lub patriotyczne pieśni, sakralizując te przestrzenie, po czym rozpływali się w powietrzu.

Wolny Chór w Mińsku, czerwiec 2021Wolny Chór w Mińsku, czerwiec 2021

Wolny Chór, wielokształtny i wszechobecny, rozrastał się jak kłącze; nikt nie wie, ile tych chórów było naprawdę. Wielu ich członków uciekło z kraju, kiedy służba bezpieczeństwa zaczęła polować na pieśniarzy i dyrygentów. Dziś Wolny Chór występuje za granicą, zdążył jednak zasiać nasiona w wielu lokalnych społecznościach (posłuchajcie pieśni Sergia Alvarado w wykonaniu chóru z Borowlanów na przedmieściach Mińska albo głównego zespołu).

W skrępowanej „kaftanem bezpieczeństwa” białoruskiej kulturze zwykłym ludziom rzadko zdarza się śpiewać – to aktywność zarezerwowana dla zawodowych muzyków, zespołów amatorskich, ulicznych artystów i pijaków. Zabieranie głosu w miejscach publicznych jest uważane za bezczelne i w pewnym sensie nieprzyzwoite. Dla wielu obywateli Wolny Chór stał się inspiracją, by zaśpiewać, często po raz pierwszy od czasów szkolnego chóru.


Ta emancypacja głosów jest znakiem czasu. W językach białoruskim i rosyjskim słowo „głos” (hołas, gołos) oznacza również udział w wyborach. Ludzie dosłownie odzyskiwali skradzione głosy, uwalniając się od zniewalającego milczenia i domagając prawdy.

Nawet mimowie nie mogą milczeć, fot. Pavel Niakhayeu„Nawet mimowie nie mogą milczeć”, fot. Pavel NiakhayeuOd wielkich scen do podwórek

Kiedy w sierpniu władza wyrzuciła z pracy dyrektora Teatru im. Janki Kupały Pavla Latuskę, razem z nim odeszła większość zespołu. Najważniejszy białoruski teatr zniszczono tuż przed setną rocznicą jego istnienia. Ale aktorzy kontynuowali pracę jako Wolni Kupałowcy. Wieczorami dawali przedstawienia na scenach zaimprowizowanych między blokami i streamowali swoje spektakle na YouTubie. Stworzyli również cykl filmików z autorskimi interpretacjami klasyki białoruskiej poezji, wykorzystującymi elementy dramaturgii i filmowe efekty dźwiękowe.

Kilkoro sławnych, hołubionych przez państwo artystów operowych poparło protesty już na samym początku. Gwiazdor Teatru Opery, baryton Ilyja Silchukov, wyleciał z pracy za poglądy. Solistka Margarita Levchuk dodawała ludziom otuchy w najtrudniejszych momentach i stała się jednym z najważniejszych głosów kultury protestów. Ta wszechstronna śpiewaczka, obdarzona również talentem komediowym, śpiewa zarówno utwory podnoszące na duchu, jak i boleśnie satyryczne. Razem z Andreyem Pavukiem regularnie wrzuca na YouTube’a filmiki parodiujące propagandowych błaznów reżimowej telewizji i bezmyślnie okrutnych funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa.

performance Wolnego Teatru, fot. Pavel Niakhayeufot. Pavel Niakhayeupodwórkowy występ Białoruskiego Wolnego Teatru, fot. Pavel Niakhayeu

 Dla większego efektu humorystycznego Margarita – albo, jak ją nazywa ulica, Margo – używa „triasanki”, mieszanki białoruskiego i rosyjskiego, specyficznej dla ludzi, którzy utknęli między dwiema tożsamościami – wstydzą się swoich białoruskich korzeni i podszywają pod rosyjskojęzyczne wielkomiejskie elity. Posługiwanie się triasanką jest dość popularne w muzyce i literaturze oraz w parodiach Łukaszenki. Do mistrzostwa doprowadziło tę sztukę RSP („Razbitoje Sierce Pacana”, Złamane Serce Ziomala), grupa instrumentalistów wirtuozów, którzy śpiewają o życiu zwykłych facetów i dziewczyn z klasy robotniczej. Ich przesycone pijackim romantyzmem teksty nieodparcie wpadają w ucho, a muzyka, która łączy pop-rocka, funk i nawet jazz, potrafi rozgrzać każdą publiczność.

Sveta Ben, fot. Pavel Niakhayeu, październik 2020Sveta Ben, fot. Pavel Niakhayeu, październik 2020

Sveta Ben z kabaretowej kapeli Srebrne Wesele (Sieriebrianaja swad’ba) także ma wiele śmiesznych numerów, które bawią dzieci, rodziców, dziadków – w tym także dziecko i dziadka w każdym z nas. Jednak kiedy Sveta śpiewa razem z RSP, odlatujesz w kosmos. Do dziś dostaję gęsiej skórki na wspomnienie ich wspólnego wykonania „Anioła o złotych oczach” („Angiel, zołotyje głaza”) na osiedlowym podwórku – wysepce światła pośród mroków jesieni. Na tle narastających spiralnie dźwięków syntezatora, płynnych basów i morderczej perkusji, odbijanych przez mury czteropiętrowych bloków, kruchy i jednocześnie potężny wokal Sety rozdzierał duszę, by ją następnie roztopić i uleczyć.

Muzyka solidarności

Od sierpnia 2020 roku powstało kilkaset protestsongów i wideoklipów. Kilkuset muzyków było ze swoją publicznością na demonstracjach, nieoficjalnych koncertach, w policyjnych sukach i więzieniach. Muzyka odegrała ogromną rolę, inspirując i uzdrawiając. Jak pokazuje dobór utworów, których ludzie słuchali i które śpiewali, sytuacja wymagała innego rodzaju muzyki – bardziej partycypacyjnej i zaangażowanej, mniej abstrakcyjnej i wirtuozerskiej.

Filmy i MP3 nie są w stanie oddać dużej części muzyczno-dźwiękowych doświadczeń ostatniego półtora roku, ponieważ były one zbyt fizyczne. Jesteś zmęczony dziesięciokilometrowym marszem, ale nagle słyszysz sambę i natychmiast zapominasz o bólu nóg i zachrypniętym od krzyku gardle. Twoja kolumna cofa się, bo mundurowi odpalili kilka granatów błyskowo-hukowych i zablokowali przejście przez most – wtedy dziewczyny śpiewają piosenkę grupy Brutto, która brzmi zupełnie inaczej niż na festiwalu rockowym znanego browaru. Śpiewasz w chórze nieznanych ci osób na osiedlowym podwórku i przepełnia cię koktajl smutku, strachu i wściekłości, ale też czułości, miłości i podziwu dla ludzi, których tam spotkałeś. Taki koktajl, wstrząśnięty i przefiltrowany przez artyzm wspaniałych muzyków, stanowi przejmujące, niezapomniane przeżycie.

Głosy i odgłosy wielotysięcznych marszów stały się źródłem energii i nadziei. Koncerty na podwórzach między blokami należą do najpiękniejszych i najbardziej przejmujących momentów 2020 roku. Mówiłem o tym w moim audio-artykuke na temat roli muzyki i dźwięku w czasie protestów: „Lokalne wydarzenia osiedlowe, które zaczęto organizować w sierpniu, to format całkowicie odmienny od regularnych koncertów i festiwalów w miejscach dla nich «właściwych». Publiczność jest mieszana, inna jest także struktura przestrzeni. Najważniejsza różnica polega na tym, że muzycy, aktorzy i poeci przychodzą do ludzi, a nie, jak dotąd, odwrotnie. Te wieczory były świętem solidarności i wolności, odkrywanych na nowo w dramatycznej sytuacji”.

fot. Pavel Niakhayeufot. Pavel Niakhayeu

Przechodzenie z jednego podwórkowego koncertu na drugi przypominało wędrówkę między estradami ogromnego jak całe miasto festiwalu na wolnym powietrzu, zorganizowanego jednak nie w polu ani w lesie, lecz w miejskiej dżungli z jej własnym gatunkiem drapieżnika. Z początku resorty siłowe nie widziały w tych zgromadzeniach większego zagrożenia i przez parę miesięcy doświadczaliśmy w tych cudownych, kreatywnych przestrzeniach poczucia niebywałej wolności.

Niektóre podwórza i organizowane na nich koncerty ściągały publiczność z innych dzielnic. To, co z początku działało na zasadzie wzajemnej inspiracji, przekształciło się w rywalizację o najciekawszych muzyków. Zapotrzebowanie na lokalne koncerty okazało się tak wielkie, że starano się wypracować sposób zagwarantowania wszystkim, nie tylko najbardziej popularnym osiedlom, równego dostępu do artystów.

Krótki okres między połową sierpnia i początkiem listopada pozwolił wielu muzykom odnaleźć własną publiczność. Interesujący wykonawcy wcześniej często mieli duży kłopot z dotarciem do odbiorców i podwórkowe koncerty wreszcie im to umożliwiły. Kapele, które dotąd grały dla niszowej publiczności, zyskały większy rozgłos. Dzięki tym wydarzeniom wielu młodych wykonawców popu i rocka stało się lepiej znanych. Na osiedlowych podwórzach występowali również rockmani o ugruntowanej już pozycji: Lavon Volski, Pit Pavlav, Dzmitryj „Todar” Wajciuszkiewicz, Aleh Khamenka, Pomidor/Off, J-Mors. Klasyczne utwory rockowe w języku białoruskim – takie jak „Try czarapachi”, „Pawietrany Szar” – dosłownie wszędzie śpiewali przedstawiciele kilku pokoleń.

Występ Dzivasil Trio na Placu Przemian był dla mnie odkryciem. Muzyka elektroniczna inspirowana muzyką ludową, rozmarzone gitary i szamański głos Uny byłyby tak samo na miejscu na wielkim festiwalu i na kameralnym chilloucie w środku lasu, ale na wietrznej przestrzeni pomiędzy wysokimi apartamentowcami i betonowymi klockami nabrały szczególnie ciepłego, kojącego brzmienia.

Koncert grupy Dzivasil, fot. Pavel Niakhayeukoncert grupy Dzivasil, fot. Pavel Niakhayeu

Dla wielu białoruskich zespołów najbogatszym źródłem jest muzyka ludowa. Próbują wiernie odtwarzać autentyczne brzmienia lub łączą je z muzyką elektroniczną (Shuma), jazzem albo metalem (Rel1kt). Koob Dele to solowy projekt wokalistki Dee Tree, która doskonale się czuje w muzyce gospel, soul, jazzie i folku. Jej „Nie czapaj” („Nie dotykaj”), poświęcony zabitym podczas protestów, przechodzi od lamentu do przeklinania morderców.

Najpopularniejszą pieśnią ludową, która rozbrzmiewała wszędzie, od miejskich placów po więzienne cele, była „Kupalinka”. Kiedy sąd zapytał poetę i lidera artrockowego zespołu Tonqixod, Uladza Lankievicha, dlaczego ją śpiewał, muzyk odparł, że pomagała mu pokonać strach. Poetka i tłumaczka Hanna Komar powiedziała, że ta pieśń tworzy „magiczny krąg”, który chroni przed policją. Valeryia Valadzko, wokalistka zespołów Harotnica MixKriwi, uczyła śpiewać „Kupalinkę” dzieci i straciła pracę po donosie na temat jej poglądów politycznych. W rzeczywistości nie jest to utwór anonimowego twórcy ludowego, lecz dzieło poety Michasa Caroty i kompozytora Uładzimira Terauskiego, którzy zostali straceni w latach trzydziestych podczas stalinowskiej czystki wśród białoruskiej inteligencji.

fot. Pavel Niakhayeufot. Pavel Niakhayeu

Polowanie na muzyków

Alienacja, wzajemna wrogość, paranoja i bierność obywateli leżą w interesie władzy. Państwo zdaje sobie sprawę, że podwórkowe koncerty sprzyjają budowaniu solidarności i że wspólne słuchanie muzyki – a nawet picie herbaty i pogawędki z sąsiadami – są groźne dla autorytaryzmu. Podczas pierwszego koncertu na naszym osiedlu czuliśmy się bezpiecznie. Czekając po występie na taksówkę, Lear – młoda piosenkarka o mocnym głosie i autorka poruszających tekstów – nie musiała chować się w cieniu. Ale z każdym kolejnym wydarzeniem ryzyko było coraz większe. Ludzie umawiali się, kto przechowa którego muzyka i gdzie ukryją instrumenty w razie nalotu policji.

Według Olgi Podgaiskiey, kompozytorki i instrumentalistki z awangardowej grupy Five-Storey Ensemble, koncerty podwórkowe były nowym wyzwaniem dla artystów: do zwykłego niepokoju o to, czy występ się uda, doszła niepewność, czy wrócą na noc do domu. W trakcie koncertów, po nich lub na próbach zatrzymano kilkudziesięciu muzyków, członków chóru, dyrygentów, aktorów i aktywistów. Wielu z nich spędziło w areszcie 15–20 dni. Oprócz innych konsekwencji narażali się na wysokie grzywny, konfiskatę instrumentów, pobicie, zarażenie covidem w przepełnionych celach bez możliwości otrzymania pomocy medycznej. Niektórzy stanęli przed sądem za „koordynowanie” protestów. Innych aresztowano kilkakrotnie albo musieli emigrować, często w ostatnim momencie unikając zatrzymania.

fot. Pavel Niakhayeufot. Pavel Niakhayeu

Z braku „widzialnych” przywódców protestów służby bezpieczeństwa wsadzały do więzienia muzyków, którzy często szli w pierwszym szeregu. Klip, na którym zespół Irdorath, grając na dudach, śpiewa hymn demonstrantów, wlał odwagę i radość w serca uczestników protestów. Grająca fantasy folk kapela jest dobrze znana w całej Europie, a zwłaszcza w Niemczech, gdzie często występuje na festiwalach w rodzaju Wave Gothic Treffen. W sierpniu członkowie zespołu zostali brutalnie zatrzymani pod zarzutem „organizowania działań, które rażąco naruszają porządek publiczny”, za co grożą cztery lata więzienia.

Perkusista Alexey Sanchuk, jeden z członków kolektywu muzycznego Platform_by (Proszę się Rozejść), spędził w areszcie pół roku i w maju został skazany na sześć lat więzienia za rzekome „prowokowanie zamieszek i uczenie ludzi klaskania w dłonie”. Jury Stylsky z punkowej grupy Daj Darohu nieoczekiwanie dla siebie samego poprowadził kolumnę protestujących w swoim rodzinnym Brześciu. Dwukrotnie trafił do aresztu i musiał opuścić Białoruś, kiedy klip do utworu „Baju Baj” został zakazany przez władze z powodu „ekstremistycznych treści”. To tylko wybrane przypadki politycznych represji wobec muzyków.

Czy po Akrescinie można dalej imprezować?

Choć na YouTubie jest mnóstwo amatorskich zapisów koncertów, na Spotify „oficjalne” wersje utworów często są niedostępne. Normalny proces produkcji został zaburzony, i to nie, jak w wielu innych krajach, tylko przez pandemię. Muzycy, którzy brali udział w protestach, nawet jeśli chwilowo nic im nie grozi, mają kłopoty z odbywaniem prób i nagrywaniem nowych kawałków, nie mówiąc już o występowaniu. Dziś w Białorusi samo przetrwanie wymaga ogromnych nakładów energii, a wielu z tych, którzy zostali w kraju, pogrążyło się w depresji i straciło serce do uprawiania sztuki. Pavel Arakelyan, jeden z najbardziej utalentowanych instrumentalistów jazzowych, który kiedyś dużo koncertował, rozprzedaje swoje instrumenty, ponieważ uważa, że tworzenie muzyki stało się niemożliwe. Alexandr Iljin, frontman zespołu Nizkiz, wyznał, że po sierpniu 2020 roku przez kilka miesięcy nie był w stanie wziąć do ręki gitary.

Doskonale wiem, jak się czują. Mój ostatni kawałek zmiksowałem w czasie jednej z pierwszych, najbrutalniejszych nocy w sierpniu – był to remix w stylu acid noise przemówienia rzeczniczki prasowej Łukaszenki, w którym Natalia Eismant cynicznie wychwalała „dyktaturę jako białoruski brand” i snuła fantazje o rychłym ogólnoświatowym wzroście zapotrzebowania na dyktatorów. Kiedy mur więzienia Akrescina, fot. Pavel NiakhayeuMur aresztu śledczego przy ulicy Akrescina, fot. Pavel Niakhayeuskładałem te dźwięki, nie wyobrażałem sobie, że ta kobieta, razem ze swoimi przyjaciółmi ze świata sportu, rządowych mediów i oficjalnej kultury, będzie osobiście polować na protestujących (oczywiście ze wsparciem OMON-u). Jedno z takich nocnych polowań na Placu Przemian doprowadziło do śmierci Ramana Bondarenki, 31-letniego malarza i aktywisty. Zniszczywszy zaimprowizowane miejsce pamięci, władza sporządziła mapę najbardziej buntowniczych rejonów miasta, w które wysłała wzmocnione patrole policji, by uniemożliwić organizowanie tego rodzaju wydarzeń.

Wiele osób zastanawia się, czy po brutalnym spacyfikowaniu protestów i torturach w areszcie śledczym przy ulicy Akrescina można nadal tworzyć „czystą sztukę” i cieszyć się życiem. Jeśli chodzi o mnie, uważam, że techno i egocentryczny eksperymentalizm nie stanowią odpowiednich brzmień na ten moment, ponieważ nie są w stanie pomieścić i przetworzyć gniewu i rozpaczy. Nie mogę wprawiać słuchaczy w trans i wysyłać ich na elektroniczny „trip” w stylu s.f., kiedy marzę tylko o tym, by uczynić z muzyki broń. Nienawiść jednak donikąd nas nie zaprowadzi. Nie wiem, kiedy wrócę do tworzenia muzyki ani co to będzie za muzyka. Od sierpnia 2020 roku nagrywam dźwięki protestów. Obecnie nie bardzo jest co nagrywać – „domy” znów „milczą” i ta cisza jest ciężka.

Gdy pisałem w 2019 roku o białoruskiej scenie muzycznej, „The Calvert Journal” zapytał mnie, czy Mińsk może się stać nową międzynarodową stolicą klubową, rywalizującą z Moskwą. Moja (nieopublikowana) odpowiedź brzmiała następująco: nie chcę, by nasza scena muzyczna zyskała na atrakcyjności w rezultacie katastrofy, jak ukraińska po 2014 roku. Mamy setki utalentowanych twórców i wykonawców muzyki elektronicznej, DJ-ów i zaangażowanych promotorów, zasługujących na uznanie niezależnie od ponurej rzeczywistości, w jakiej są zmuszeni pracować.

O ile białoruskojęzyczny rock otwarcie rzucał wyzwanie dominującej kulturze i ideologii, o tyle scena elektroniczna była bardziej potajemna i wywrotowa. Kultura rave jest obecna w Białorusi od 1992 roku, choć dopiero w ostatnim dziesięcioleciu wyszła z podziemia i stała się modna. Ta scena jest tak różnorodna i bogata, że trudno wybrać po prostu garść nazwisk (najlepszym źródłem wiedzy o wszystkich mikroscenach są muzyczne prezentacje DJ-ów i podcasty z muzykami, artystami i kuratorami na falach Radio Plato).

Chociaż gorąco kocham naszą muzykę elektroniczną i zajmuję się jej poznawaniem i promowaniem od końca lat dziewięćdziesiątych, dziś trzymam się od niej na „dystans społeczny”. Zraziła mnie do siebie swoją reakcją na pandemię i kryzys polityczny. Pierwszym sygnałem, że coś idzie nie tak, było uznanie za normę imprez w wielopoziomowych klubach, sponsorowanych przez producentów alkoholu i papierosów. Często organizowano je w lokalach będących własnością banku Belgazprombank (w 99,98% należącego do Gazpromu). Przyciągnęły one tysiące młodych ludzi, którzy dzięki nim odkryli ekscytujące zjawisko korporave’u. Dzieli je głęboka przepaść od rejwów z końca lat dziewięćdziesiątych i z pierwszych lat XXI wieku – nie pod względem jakości muzyki, mody, dźwięku, efektów wizualnych i świetlnych, lecz pod względem etosu.

Ktoś mógłby uznać moją krytykę za ględzenie boomera, jednak oportunistyczna i w dużej mierze apolityczna postawa tej sceny rozczarowuje. Nie licząc trzymiesięcznej przerwy w czasie pierwszej fali pandemii i kilku tygodni po wyborach prezydenckich, życie klubowe toczy się, jak gdyby nic się nie stało. Odbywają się wieloparkietowe festiwale, takie jak 375 Festival, a zainteresowanie sponsorów tylko rośnie. W październiku 2021 roku miały miejsce dwie sesje DJ-skie z serii Boiler Room, w Mińsku i w Homlu. Zaproponowano mi prowadzenie jednej z nich, ale musiałem odmówić. Jako pierwszy białoruski muzyk, który zagrał na takiej imprezie, i jako osoba, która wie, jak długo nasz kraj czekał na własne sesje Boiler Room, powinienem się cieszyć w imieniu DJ-ów, promotorów i tłumów imprezowiczów. Ale nie wtedy, kiedy szpitale i więzienia pękają w szwach, poziom wyszczepienia nie przekracza 20%, a ludzie bawią się, jakby wszystko było w porządku. Zgadzam się, że nie można odbierać zestresowanym obywatelom jednej z ostatnich radości, jakie są jeszcze dostępne. Jednak ten nieodpowiedzialny eskapizm tworzy fałszywe wrażenie, że życie toczy się normalnie.

Choć reakcja sceny muzyki elektronicznej była niezadowalająca, wiele związanych z nią osób w różny sposób poparło protesty. W pierwszym tygodniu masowych demonstracji ukazała się wydana przy współpracy z polskim Radiem Kapitał charytatywna kompilacja muzyki białoruskiej, przygotowana przez jedną z najlepszych białoruskich DJ-ek, Elenę Sizovą. Także poza sferą klubów miało miejsce kilka wspaniałych inicjatyw.

„Rave, nie Dożynki” to seria „bluetoothowych” tańczących demonstracji w sierpniu 2020 roku. Jedna z nich przetańczyła przed siedzibą KGB. Funkcjonariusze bezpieczeństwa bacznie obserwowali pstrokaty tłum aktywistów LGBTQ+, mam z wózkami i najróżniejszych ludzi, ale wtedy jeszcze nie posunęli się do rękoczynów. Papa Bo – Alexander Bogdanov – znany promotor muzyki, szef agencji koncertowej BOpromo i dyrektor centrum kultury Korpus w Mińsku, wyszedł na ulicę ze swoim przenośnym pulpitem DJ-a, żeby grać dla demonstrantów. Wieczorami występował na imprezach na osiedlowych podwórkach. Aresztowany w sierpniu 2021 roku, przebywa obecnie w więzieniu razem ze swoim kolegą Maximem Krukiem.

Język i tożsamość

Biorąc pod uwagę nasilenie represji i państwowego terroryzmu, trudno się dziwić, że od lata 2020 roku kraj opuściło co najmniej sto tysięcy obywateli, w tym wielu muzyków i artystów. Muzycy wyemigrowali głównie do Polski, Ukrainy i Litwy. Emigracja nie jest dla Białorusinów czymś nowym – na przełomie XIX i XX wieku wielu z nich wyjeżdżało za chlebem do Ameryki Północnej i Południowej. Po rewolucji bolszewickiej część z nich musiała tam zostać na stałe. Kolejna fala emigracji nastąpiła po II wojnie światowej. Białoruska Rada BNR, symbolicznie podtrzymująca tradycję polityczno-kulturalną w oczekiwaniu na powstanie demokratycznego państwa, jest najstarszym rządem na wygnaniu. Stojąca na jej czele Ivonka Survilla jest matką muzykolożki Marii Pauli Survilli, która opublikowała książkę o roli białoruskiego rocka w formowaniu się białoruskiej tożsamości narodowej.

W tym miejscu muszę poruszyć kwestię języka, ponieważ tłumaczy ona rozwarstwienie białoruskiej kultury, polityki – i społeczności muzycznej. Obecny kryzys polityczny sprowadza się do bardzo prostej sprawy: czy Białoruś będzie niezależnym krajem neutralnym z własną kulturą, czy też pozostanie podległym Rosji państwem marionetkowym, stopniowo pozbawianym rodzimej kultury.

siedziba białoruskiego rządu w Mińsku,fot. Pavel Niakhayeuprzed siedzibą białoruskiego rządu w Mińsku, fot. Pavel Niakhayeu

W przeszłości spolonizowanie się miejscowej szlachty i ekspansja Kościoła katolickiego spowodowały, że język białoruski zaczął być uważany za język chłopstwa. Potem nastąpiło dwieście pięćdziesiąt lat rusyfikowania wszystkich warstw społecznych przez prawosławną cerkiew, carską i radziecką administrację państwową, system edukacji i kulturę. Na Białorusi nie ma uczelni z białoruskim jako głównym językiem wykładowym (pomijając np. filologię), więc jeśli chcesz zdobyć wykształcenie, pracę i funkcjonować w społeczeństwie, musisz posługiwać się językiem rosyjskim. Rosyjski dominuje w mediach i kulturze, a większość Białorusinów, nawet jeśli w spisach powszechnych jako „język ojczysty” podają białoruski, mówi po rosyjsku. 

Białoruski od zawsze był językiem ruchu niepodległościowego, ale w 2020 roku do protestów dołączyły setki tysięcy obywateli rosyjskojęzycznych. Większość z nich nigdy wcześniej nie angażowała się w politykę. W konsekwencji obecnie protesty są dwujęzyczne, z przewagą rosyjskiego. Niezależni kandydaci na urząd prezydenta także rekrutowali się z ludności rosyjskojęzycznej i próbowali dystansować od „starszej opozycji”. Z początku wystrzegali się używania symboli narodowych – historycznej biało-czerwono-białej flagi herbu Pogoń (Pahonia) – z obawy, że „nacjonalistyczne” emblematy nie spodobają się masom. Nie lubili mówić po białorusku i starannie unikali otwartego krytykowania kluczowej roli Rosji we wspieraniu reżimu. Jednak uczestnicy protestów przyjęli biało-czerwono-białą flagę. Od tego momentu zainteresowanie białoruskim językiem i rodzimą kulturą zaczęło rosnąć. Dziś odzyskują one utraconą przestrzeń zarówno wśród młodych ludzi, jak i „elit kultury”. Jednak w aresztach i więzieniach osoby białoruskojęzyczne są dosłownie „naznaczane” (kolorem) i traktowane znacznie gorzej. Tworzenie w języku białoruskim jest aktem odwagi.

To kontrowersyjna opinia, ale w moim przekonaniu większość artystów, którzy zyskali popularność via Rosja, rozprzestrzenia i wzbogaca kulturę rosyjskojęzyczną. Pochodzą z Białorusi, kochają swój kraj, wielu z nich nadal w nim mieszka, choć nie jest to bezpieczne, w swojej sztuce odnoszą się do naszej rzeczywistości, ale wykorzystują i kapitalizują sowiecką estetykę, która długo przesłaniała białoruski krajobraz i która z jakiegoś dziwnego powodu fascynuje Zachód.

Rosyjskie media często zaliczają takich artystów jak Petlya Priastrastiya, Molchat Doma, Dlina Volny, IOWA, LSP do własnej, ojczystej, muzyki. W recenzjach na YouTubie możemy usłyszeć, że posępne teksty, zdystansowana perkusja i wokale sowieckiej fali/postpunkowych kapel odzwierciedlają „naszą estetykę” – to znaczy ponurą poradziecką rzeczywistość. Słuchając tych zespołów i rozmawiając z ich muzykami, możesz dowiedzieć się sporo  o Białorusi, ale więcej namiętnej prawdy, inspiracji i magii znajdziesz w muzyce, która nie wstydzi się swoich głębokich korzeni ani lokalnej tożsamości i która zerwała z tropami sowieckiej estetyki: Akute, Tonqixo, Harotnica Mix, Palina, Koob Dele, Dee Tree, Shuma – lista jest długa.

fot. Pavel Niakhayeufot. Pavel Niakhayeu

Muzyka dla wyzwolenia umysłów

Przez długie lata Białorusini wstydzili się przyznawać za granicą, skąd pochodzą; zdarzało się nawet, że znużeni tłumaczeniem, gdzie leży ich kraj, mówili, że są Rosjanami. Tysiące emigrantów roztopiło się w rosyjskojęzycznej „postsowieckiej” diasporze albo całkowicie zasymilowało w nowych kulturach. Ale teraz to się zmienia. Nie obaliliśmy jeszcze reżimu, jednak odnieśliśmy zwycięstwo, którego nikt się nie spodziewał: Białorusini przestali się siebie wstydzić.

Leonid Naruszewicz, ważny muzyk nurtu free improv, powiedział w jednym ze swoich ostatnich wywiadów, że muzyka improwizowana (albo, jak ją nazwał, „intuicyjny jazz”) jest najlepszym narzędziem wyzwolenia umysłów i komunikacji międzyludzkiej: „Wspólne tworzenie jest czymś w rodzaju prekursora, przedszkola prawdziwego życia, które uczy, jak się nawzajem słuchać […] Być może wyniknie z tego to (nowe, lepsze) państwo”.

Naruszewicz zmarł w 2019 roku, nie doczekawszy lepszej, demokratycznej Białorusi, ale inni muzycy kontynuują jego walkę. Przestrzeń alternatywnej kultury – muzyki, sztuki, teatru, literatury – została niemal kompletnie zniszczona, jednak z tej spalonej ziemi uparcie wyrastają kępki niezależnych działań artystycznych, stawiających opór wszechobecnemu lękowi i terrorowi. Nie da się zbudować wolnego społeczeństwa z samej muzyki, lecz tym bardziej nie da się go zbudować bez niej.

Przełożyła Hanna Pustuła

Opublikowano w ramach linii projektowej „RAZAM-RAZEM-ZUZAM” z przekazywanych przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec.

Logotypy AA, CSC i FWPN

Projekt dofinansowany przez:

Logo Instytutu Goethego