Na fali dubu
fot. Łukasz Rychlicki

6 minut czytania

/ Muzyka

Na fali dubu

Piotr Tkacz-Bielewicz

Muzyka Dynasonic jawi się jako twórcze przepracowanie wymagającej tradycji, w którym udało się uniknąć naśladownictwa czy zawłaszczenia. Rzecz zarazem zdyscyplinowana, wręcz rygorystyczna, ale też sprawiająca niespodzianki

Jeszcze 2 minuty czytania

Widmo krąży po muzyce – widmo dubu. Technika polegająca na takim remiksowaniu utworu, by na pierwszy plan wysuwały się partie instrumentalne (basowa i perkusyjna), wypracowana przez jamajskich producentów na przełomie lat 60. i 70. XX wieku, była i jest stosowana w wielu gatunkach muzycznych. Dlatego też niektórzy nazywają dub wirusem, który zainfekował muzykę. To zdawał się sugerować Kevin Martin (aka The Bug) ułożonymi przez siebie dwiema kompilacjami „Macro Dub Infection” z lat 1994–1996. Twórca, sam zafascynowany dubem i odwołujący się do niego, w notkach towarzyszących wydawnictwom wskazywał też na postaci spoza Jamajki, które równolegle podejmowały się poszukiwań prowadzących w podobnym kierunku, to jest traktowania studia nagraniowego i konsolety mikserskiej jak instrumentów. Definicja dubu wedle Martina byłaby szeroka i niedomknięta, a składanki miały na celu uświadomienie zasięgu jego wpływu. Znaleźli się na nich między innymi: Coil, Tortoise, Mouse on Mars, Scorn czy Tricky.

W takim towarzystwie nie czułoby się chyba źle Dynasonic, szczecińsko-gorzowskie trio, które zadebiutowało w 2019 roku, a niedawno wydało swój trzeci album. Zaczęło się od niezobowiązującego grania basisty Adama Sołtysika i perkusisty Mateusza Rychlickiego. Pierwszy z nich współtworzył Pogodno na początkowym etapie, a drugi jest członkiem Kristen, ma na koncie współpracę z Błażejem i Iwoną Królami (w projekcie Kobieta z Wydm), ostatnio gra też z Resiną. Sołtysik i Rychlicki byli zadowoleni z efektów współpracy, ale zarazem czuli, że w ich muzyce jest miejsce na jeszcze jeden element. Zdecydowali się więc zaprosić Mateusza Rosińskiego, znanego z niesfornej elektroniki produkowanej najpierw pod szyldem wrong dials, a ostatnio wd30, także prowadzącego wytwórnię i festiwal DYM.

Dynasonic Dynasonic, Instant Classic 2023Dynasonic, „Dynasonic”,
Instant Classic 2023
Adam Sołtysik ciekawie opowiadał o tym, że o swoich utworach myślą jako o składających się z trzech warstw czy sfer: jego instrument zagospodarowuje niskie częstotliwości, czyli tak zwane doły, perkusja wypełnia środek, natomiast elektronika może rozwinąć skrzydła w górze. Ale już w następnym zdaniu zastrzegł, że to układ umowny, możliwa jest pewna wymienność ról i przemieszczenia. Nie tylko dlatego, że on jest basistą grającym melodie, ale również z tego powodu, że na pierwszych dwóch wydawnictwach słychać jeszcze innych muzyków. Na obu pojawia się wibrafonista Marcin Ciupidro, którego pamiętam jeszcze z nieodżałowanego Robotobibok, a którego potem można było usłyszeć m.in. na płycie „Western Lands” Kristen. Na drugiej płycie dołącza natomiast Łukasz Rychlicki, czyli gitarzysta wspomnianej właśnie formacji. Choć nie można tu mówić o sytuacji typu solista i pozostali, to trudno nie pomyśleć o typowo jamajskim sposobie działania, w którym sekcja rytmiczna gra z rozmaitymi muzykami, jak równy z równym.

Komentując wydany właśnie album, Mateusz Rychlicki wskazuje na inspiracje dubtechno (Rhythm and Sound, Sil Electronics), ale też jazzem (Charles Mingus, Pharoah Sanders, Thelonious Monk) czy Japończykami z Goat i The Noup. Zarazem zastrzega, że choć ich muzyka jest efektem miłości do dubu, to trio czuje swoją odmienność i odrębność, stąd też propozycja własnego określenia – dubwave. Jak to brzmi w praktyce? Choć album trwa zaledwie pół godziny, to nie odnosi się wrażenia pośpiechu. Przeciwnie – czterema utworami udało się zespołowi wyznaczyć własną strefę czasową i wprowadzić w trans. „Delight” zaczyna się nieco zwodniczo, świetliście i leniwie, ale przewrotka w połowie ustanawia środek ciężkości. „Dubn” idealnie zachowuje balans między lekkością a masywnością, przestrzeń nakreślona jest wyraźnie, ale nie przytłacza. „Poldi” może być ciekawostką dla otwartych fanów dubstepu (i to takiego „jak za dawnych lat”), a „EPDM” niespodziewanie zbliża się w rejony dance-punkowe dzięki obsesyjnemu motywowi syntezatorowo-perkusyjnemu.

Nieprzypadkowo mówiąc o muzyce Dynasonic, Rychlicki akcentuje też zakorzenienie, również rodzinne, w zachodniej Polsce. To ośmiela mnie do rozrysowywania siatki połączeń, w której to trio funkcjonuje. Jakoś tak wyszło, że swego czasu sporo obcowałem, zarówno na żywo, jak i za pośrednictwem nagrań, z muzyką Dynasonic, Lotto (współtworzonego przez Łukasza Rychlickiego) i Rozwodu (współtworzonego przez Cezarego Rosińskiego). Oczywiście, wskazując na projekty braci muzyków Dynasonic, nie chodzi mi o uprawianie jakiejś krytyki genetycznej i wykazywanie, że te składy musi coś łączyć poza pokrewieństwem. Ale jednocześnie uważne przysłuchiwanie się tym zespołom uzmysławia mi, że coś jest na rzeczy i mają one ze sobą wiele wspólnego, jeśli chodzi o wykorzystywane środki (instrumenty organicznie łączące się z elektroniką) czy estetykę (rytmiczna transowość, masywność brzmienia, konstruowanie przestrzeni). Przychodzi mi na myśl neologizm „scenius”, za sprawą którego Brian Eno przedefiniował pojęcia „geniuszu”. W tym ujęciu przenika on pewne środowisko, wspólnotę czy scenę właśnie i z niej wynika.

Takie postawienie sprawy wydaje mi się dużo uczciwsze niż wynoszenie jednej postaci na piedestał, a w dodatku bardziej produktywne, bo pozwala docenić wyjątkowość każdego bytu współtworzącego jakieś środowisko właśnie dzięki odniesieniu go do bliskich mu zjawisk. W takim kontekście muzyka Dynasonic jawi się jako przepracowanie wymagającej tradycji, w którym udało się uniknąć naśladownictwa czy zawłaszczenia (a ryzyko było spore). Rzecz zarazem zdyscyplinowana, wręcz rygorystyczna, ale też sprawiająca niespodzianki. Otwarta na różnorodne wpływy i wywołująca rozmaite skojarzenia. Goniąca za ulotnymi widmami, lecz dająca jednocześnie konkretne fizyczne przeżycia.