We wstępie Boris Groys dziarsko i ze swadą przedstawia ni mniej ni więcej, tylko to, czym filozofia była, czym jest teraz i czym będzie – a raczej powinna być – zważywszy na jej obecny stan. Najkrócej rzecz ujmując, a skrót to bardzo ważny mechanizm myślenia u Groysa, nie tylko w tej książce, filozofia kiedyś wierzyła w to, że poszukuje Prawdy i stanowi właściwą drogę dotarcia do niej, ale we współczesnym świecie nie jest to już możliwe. Bynajmniej nie dlatego, że prawdy nie ma albo jest jej za mało, lecz wręcz przeciwnie – mamy za dużo prawd, które w związku z tym stały się towarami wymienialnymi i konsumowalnymi w taki sam sposób jak wszystkie inne towary na wolnym rynku. Implozja prawdy wiąże się więc z jej cudownym rozmnożeniem i powszechną dostępnością. Nie trzeba już terminować latami w żadnej Akademii, żeby uzyskać dostęp do prawd filozoficznych, bo dziś każdy namawia nas do ich używania jak do kupienia nowego samochodu.
Boris Groys, „Wprowadzenie
do anty-filozofii“.
Przeł. Joanna Gilewicz, Oficyna Naukowa,
Warszawa, 244 strony, w księgarniach
od lutego 2012Filozofia w obliczu własnej metamorfozy staje się więc anty-filozofią, ponieważ jej jedyna przydatność polega na tym, że dla jej zwolenników – tych którzy wybrali sobie akurat taką prawdę z półki sklepowej – stanowi zespół życiowych nakazów, język zasad, którymi można się kierować, organizując swoje bycie w świecie. „Dzisiejsze teksty – pisze Groys – nie są analizowane, lecz traktowane jako instrukcje postępowania, które można realizować w praktyce, jeżeli podejmie się taką decyzję. (...) Istotą nie jest bowiem sam tekst, lecz to, co jednostka uczyniła z nim w swoim życiu. Jeśli ktoś chce dziś tworzyć filozofię, powinien przyjrzeć się karierze książek kucharskich, które nie zmuszają czytelnika do krytycznego wysiłku, lecz w prosty i atrakcyjny sposób przedstawiają przepisy na posiłki, które mogą uczynić życie przyjemniejszym”.
Nie wiem, po co Groys napisał tę książkę, i nie wiem, czemu postanowiono – z jego licznego dorobku – wydać w Polsce akurat tę pozycję. Nie wiem też czemu postanowiono wydać tłumaczenie bez redakcji i bez korekty, co wymiernie obniża jej smakowitość. Po mocnym wstępie następują liczne eseje poświęcone bardzo różnym filozofom (Kierkegaard, Szestow, Derrida, Kojève, Heidegger) czy innym autorom (Bułhakow, Jünger, McLuhan, Bachtin), których związek pomiędzy sobą i z tezami zawartymi we wstępie pozostaje słodką tajemnicą autora. Groys nawet przyznaje się do tego, pisząc: „czytelnik esejów zgromadzonych w tym tomie zauważy, że wszyscy moi bohaterowie są nowoczesnymi autorami-rozkazodawcami. Każdy z nich to anty-filozof. Same eseje nie dostarczają jednak żadnych wskazówek i w sensie panującej dziś post-antyfilozofii mogą rozczarować”. Książkę jednak można przeczytać do końca i nadal nie wiedzieć, czym owa współczesna post-antyfilozofia właściwie jest.
Nie chodzi o to, że wspomniane eseje-portrety nie zawierają błyskotliwych analiz, czy nie pozwalają rozwinąć refleksji na temat statusu i sensu filozofii, choćby w obliczu innych dyskursów (sztuka, teologia) czy przemian cywilizacyjnych (kultura masowa, internet). Zarzut do ich treści można mieć raczej taki, że są szalenie nierówne. Obok świetnego tekstu o Kierkegaardzie, nowego odczytania Kojève’a w perspektywie rosyjskiej sofiologii czy precyzyjnej analizy dyskursu o apokalipsie Derridy, następuje na przykład esej o Szestowie, który mógłby napisać każdy. Z kolei inny rozdział, poświęcony Heideggerowi, mógł napisać tylko Groys, ale wcale nie jestem pewien, czy powinien był to robić.
Groys jest autorem coraz bardziej popularnym, a na światowym rynku idei wymusza to seryjne produkowanie nowych tytułów (vide Slavoj Žižek, którego nowe publikacje to często stare produkty ze zmienioną datą ważności i opakowaniem). Miał po prostu wiele niewydanych esejów, część jeszcze z czasów, gdy nie funkcjonował tak dobrze w obiegu zachodniej akademii. Nic więc dziwnego, że postanowił je czytelnikom zaprezentować. Irytujące jest jednak to, że wcielając idealnie zasady współczesnej produkcji rynkowych prawd, które opisuje we wstępie do książki, tak bardzo chciał zachować aurę Filozofa, że gotów był wysilić się na karkołomną i groteskową próbę przekonania czytelników, że obcują z dziełem spójnym, przemyślanym i zrealizowanym z dbałością.