Istnieje milczenie, którego
nie da się przetłumaczyć.
Svetlana Cârstean
W eseju „Zadanie tłumacza” Walter Benjamin napisał, że „wszelki przekład jest jedynie pewnym tymczasowym sposobem radzenia sobie z obcością języków”. Nie szukał zalet tłumacza w wiernym oddaniu ducha czy litery oryginału, ale w umiejętności zawarcia w przekładzie odległej iskry boskiego języka imion, niesprowadzalnego do żadnej ludzkiej mowy. Mówiąc inaczej, postrzegał pracę przekładu jako sztukę wyobcowywania języków, wytrącania ich ze sfery zadomowienia, wprawiania w krytyczne drganie wynikające z nieprzystawalności oryginału do tłumaczenia.
Film Markusa Öhrna, „Bergman w Ugandzie”, zagadkę przekładu przemyca już w tytule. Co może mieć wspólnego szwedzki mistrz kina artystycznego z krajem we wschodniej Afryce? Rozwiązanie jest proste i dosłowne. Artysta rejestruje pokaz „Persony” w kinie funkcjonującym w najuboższych slumsach stolicy Ugandy Kampali. Jak wyjaśnia właściciel lokalu we wstępnej części filmu, nie wszystkich mieszkańców miasta stać na telewizor i odtwarzacz DVD, stąd lokalne kina odgrywają rolę ośrodków kulturalnej inicjacji. Zanim wejdziemy z kamerą do środka sali kinowej – przypominającej swą architekturą pozostałe baraki w slumsach – właściciel podejmie brawurową interpretację wizerunku diabła umieszczonego na kolekcjonerskim wydaniu filmów Bergmana, traktując go jako prawdziwy ideogram. Wskazówkę dla tych, którzy chcą podążać za mistrzem.
Nowa Europa. Zbliżenia
Do tej pory żyliśmy w świecie generującym wciąż nowe wydarzenia. To była nasza teraźniejszość, ale już wiemy, że raczej nie jest to nasza przyszłość, którą powinniśmy zaakceptować. Przestawienie się na nowy rytm to uznanie, że nie potrzeba od razu stuprocentowej sprawności, że istnieją niedyspozycje, zachodzą zmiany. Z takiego podejścia wyłania się zmodyfikowany pandemicznie program Festiwalu Nowa Europa.
18–19.09 „Trzy epizody z życia” i „Bergman w Ugandzie”, reż. Markus Öhrn
25–27.09 „Grupa warszawska”, reż. Eglė Švedkauskaitė
4.10 „Imaginary Europe”, reż. Oliver Frljić
5–11.10 „Wstydliwe widoki”, reż. Dries Verhoeven
10–22.10 „Rodzina”, reż. Markus Öhrn
6–7.11 „Farm Fatale”, reż. Philippe Quesne
4–5.12 „I Love You, Goodbye”.
Gob Squad – premiera polskiej edycji
Następne półtorej godziny spędzamy w sali kinowej, w której w czasie rzeczywistym odbywa się pokaz „Persony” Bergmana. Patrzymy od strony ekranu, a więc obserwujemy oglądających film widzów, wśród których na pierwszy plan wysuwa się postać tłumacza. Trzyma w ręku mikrofon i na żywo przekłada napisy pozostałym członkom widowni. Ale jego rola jest znacznie większa, a aktywność bardziej złożona. Jest trochę konferansjerem, bo wita publiczność na pokazie, przypomina wielokrotnie, że oglądamy film ze Szwecji, reklamuje samo kino, a nawet wyraża miłość do jego klientów. Jest też trochę opowiadaczem, bo co chwila, zwłaszcza w scenach pozbawionych dialogów, streszcza widowni to, co i tak widzą na ekranie. Tłumaczy więc nie tylko tekst, ale i obrazy, niczym komentator piłkarski w trakcie transmisji meczu. Jest też jednak odrobinę przewodnikiem, bo zaprasza publiczność do całkiem innych realiów, których obcość podkreśla na każdym kroku. Nie oswaja widzów z „Personą” na siłę, raczej zwalnia ich z obowiązku wymuszonego podziwu, odbrązawia arcydzieło kina. Bohater Öhrna jest też rodzajem veejaya, który za pomocą dynamicznej „nawijki” energetyzuje publiczność, która w konfrontacji z dramatem psychologicznym sprzed pół wieku mogłaby szybko popaść w znudzenie.
„Bergman w Ugandzie” jest właściwie bardziej o komentarzu niż o tłumaczeniu, a raczej o tym, ile da się zmieścić pierwszego w drugim. Przekład a vista stanowi okazję do tego, aby każdy kolejny dialog okrasić refleksją, krytyczną uwagą albo dowcipem, który niekiedy całkiem zmienia nastrój panujący w oglądanym filmie. Veejay z Kampali pilnuje kontekstu, czyli obcości filmu wobec realiów panujących w slumsach. Nawiązuje przy tym cały czas do aktualnej sytuacji politycznej w kraju, życia obyczajowego, biedy w Ugandzie, wolności religijnej itd. Pozwala sobie nawet na spontaniczne pytania zadawane widzom o konieczność palenia. W trudnych, krępujących i problematycznych momentach komentator przeprowadza publiczność przez film niczym przewodnik, wtajemniczający etnografa w badany teren. Tak jest z opowieścią Almy (Bibi Andersson) o orgii z młodymi chłopakami, wątkiem lesbijskim w filmie czy problemem aborcji. W tym ostatnim przypadku komentator rozwija swobodny monolog o złym prowadzeniu się lokalnych kobiet, z których „każda już na pewno miała aborcję”. Pozostałe tematy zbywa humorem, co wyraźnie rozładowuje napięcie wywołane przez sceny w „Personie”. Podkreśla przy tym, że czyta tylko napisy z ekranu, nie wyraża swojego zdania, co wcześniej robił non stop, nie zaznaczając bynajmniej, gdzie pozwala sobie na odbieganie od oryginału. Jako strażnik kontekstu jest więc strażnikiem obyczajowej pruderii i męskiej dominacji.
Markus Öhrn, „Bergman w Ugandzie”
Filmowana w slumsach stolicy Ugandy, wideo-instalacja (2014) nagradzanego szwedzkiego artysty Markusa Öhrna, przybliża unikatową, właściwą jedynie Kampali tradycję: tłumaczenia filmów na żywo. W małych chatkach slumsów otaczających stolicę, światowe hity kinematografii, prezentowane są lokalnej publiczności przez video jockeyów. VJ’e nie tylko wyjaśniają fabułę, również tłumaczą dialogi, komentują, wyjaśniają zachodnie zwyczaje i wzorce zachowań.
„Dzieją się dziwne rzeczy” – te słowa padają zawsze, gdy w filmie rzeczywistość wydaje się odbiegać od oczekiwań przeciętnego widza. A z pewnością dzieje się to nie raz, nie tylko ze względu na kulturową nieprzekładalność. Komentator podsuwa w tych momentach tropy interpretacyjne, punktuje nieścisłości, rozjaśnia zagadki. Czasem imituje emocje postaci, czytając linie dialogowe i jednocześnie trochę je przerysowując. Czy ten komentarz nie stępia filmu? Nie blokuje możliwości wstrząsu, jaki może wywołać nieuprzedzony kontakt z „Personą”? Czy w tamtym miejscu jest on całkowicie niemożliwy? Czy Bergman nie zmienia się w entertainment, stając się nieodróżnialnym od lokalnych sitcomów czy importowanych oper mydlanych? Sam Öhrn wspomina o doświadczeniu negatywnego objawienia przy pierwszym obejrzeniu „Persony”, która stała się dla niego synonimem wartości kina. Oczywiście, tę wartość ustanowił biały człowiek z Północy, ale czy nic z niej nie zostaje po wymianie na obcą walutę?
Krytyczna siła zabiegu artysty jest oczywista. Niemal nie sposób odróżnić jej od ciekawości wynikającej z umieszczenia „Persony” w egzotycznym kontekście, który sprawi, że arcydzieło światowego kina samo stanie się egzotyką. Monumentalność kultury globalnej Północy zostaje tu wystawiona na próbę, ujęta w ramę mocnego cudzysłowu, poddana testowi bezwzględnego wyobcowania. Ale czy ta krytyczność nie jest przypadkiem czytelna jedynie dla Północy, czy tłumaczenie nie służy, znowu, autoterapii białego człowieka? Milczący widzowie w Kampali stawaliby się po trosze jak siostra Alma oddelegowana do tego, żeby asystować milczącej aktorce Elisabet Vogel (Liv Ullmann) w jej egzystencjalnym kryzysie. Komentator wypełniający każdy moment ciszy swoim monologowaniem byłby w tym układzie de facto ambasadorem tych rozterek, który tylko markuje tłumaczenie. Jego głos funkcjonuje podobnie do śmiechu nagranego na taśmę w telewizyjnych produkcjach, śmiechu, który nie pozwala nikomu zdecydować samemu, czy śmiać się czy nie. Tu też refleksje towarzyszące filmowi mają odzwierciedlać monolog wewnętrzny uśrednionego widza, który pozostanie na swoim miejscu od początku do końca projekcji. Stając się lustrem zdrowego rozsądku w konfrontacji z czymś obcym, veejay działa więc jak bezpiecznik, miękki dyplomata konformizmu, który wyobcowując arcydzieło kina, dba zarazem o niezmienność lokalnych stereotypów i społecznych ograniczeń.
Tym, co znika z „Persony” w trakcie pokazu w Kampali, jest jej niezrozumiałość. Po części stanowi to efekt pracy wyobcowania ze szwedzkiego kontekstu i pozwala odesłać dylematy szwedzkiego mieszczaństwa tam, gdzie ich miejsce. Nie staną się tutaj problemami uniwersalnymi. Znika też inny wymiar niezrozumiałości, o wiele cenniejszy niż ten związany z kulturowymi ograniczeniami produkcji Bergmana. Być może bezcenny dla kina jako takiego. „Persona” pod wpływem komentarza – choć z pewnością nie tylko z tego powodu – staje się dziwadłem, którego niezrozumiałość nie daje do myślenia, nie otwiera wrażliwości, nie czyni wyrwy w skądinąd potwornej codzienności nędzy i wykluczenia. Nie jest wstrząsem, a kino powstało właśnie dla niego. I ze względu na ten wstrząs właśnie przemierzało i nadal przemierza kontynenty, pokonując wiele zasieków obcości. W filmie Öhrna widać zanik tego wymiaru.
A przecież kino bywało – gdy odrzuci się jego rozrywkowe, ideologiczne warstwy – czymś więcej. To wszystko pojawia się w filmie Öhrna jedynie wtedy, gdy prześwituje przez szwy intensywnej gadki veejaya, sugeruje porażkę jego pracy przekładu. Tam, gdzie on sam się zawiesza, plącze, krępuje – znajduje się tajemnica kina i jego utopia. A także, kto wie, tajemnica wzajemnej obcości, którą mimo wszystko komunikuje egzotyczny dramat o dwóch kobietach w surowej szwedzkiej scenerii oglądającym ten film po latach mieszkańcom afrykańskich slumsów. A tylko jako utopię kino należało ewentualnie gdziekolwiek eksportować, w przeciwnym razie jest jedynie kolejną branżą kolonizacji globalnego Południa przez przemysły kulturalne Północy.
Zostaje tajemnica publiczności. To ona jest dla nas „Personą”. Nowym filmem Bergmana, który my, widzowie projektu Öhrna, podziwiamy na ekranie, „Persona” dla nich, w tym czysto wirtualnym procesie przekładu. Wydają się patrzeć na nas z zadziwieniem, czasem znudzeniem. Niektórzy wchodzą i wychodzą, wertują gazetę, przysypiają. Inni patrzą przed siebie, bez ruchu, jakby w hipnozie. Są tym razem jak Vogel – milczący aktorzy nieodpowiadający niczym na morze słów, które do nich dociera.
Cykl tekstów wokół festiwalu „Nowa Europa. Zbliżenia” powstaje we współpracy z Nowym Teatrem w Warszawie.