Na krańcach czasu
Herzog w filmie "Burden of Dreams"

13 minut czytania

/ Literatura

Na krańcach czasu

Paweł Mościcki

Herzog chce pozostać dobrym żołnierzem kina, nawet jeśli, jak sam twierdzi, właściwie już się ono skończyło i dziś obserwujemy jego powolną agonię

Jeszcze 3 minuty czytania

 

Tak dzisiaj wy, poeci, budźcie śpiących!
Friedrich Hölderlin

Parafrazując tytuł jednego z filmów Wernera Herzoga, można by powiedzieć, że kino jest dla niego spotkaniem na krańcu świata. Wymaga bowiem od twórcy, a następnie odbiorcy, konfrontacji z granicami swojego rozumienia.

W trakcie długiej i bogatej kariery Herzog zwiedził wiele odległych obszarów. Eksplorował nieznane lądy i najtrudniej dostępne terytoria globu (np. „Cobra Verde”, „Krzyk kamienia”). Próbował obserwować lub przekraczać nie tylko geograficzne krańce, ale i granice ziemskiej powierzchni – w filmach poświęconych wulkanom („Inferno”), meteorom („Ogniste kule”), lodowcom („Spotkania na krańcach świata”) czy szybom naftowym („Rekolekcje na temat mroku”). W dokumentach stale skupiał się na granicach i trwałości kulturowych tradycji, poczynając od najbardziej archaicznych (malarstwo naskalne w „Jaskini zapomnianych snów” czy sztuka buddyjskiej mandali w „Kole czasu”), a kończąc na najbardziej współczesnych (rozwój internetu w „Lo i stało się”, sztuczna inteligencja w „Scenie myśli”).

Z prawdziwą pasją Herzog badał granice ludzkiego doświadczenia, czyniąc tematami kolejnych filmów wróżbiarstwo („Szklane serce”), wizjonerstwo („Niezwyciężony”), szaleństwo („Woyzeck”, „Fitzcarraldo”), kalectwo („Upośledzona przyszłość”, „Kraina ciszy i ciemności”), bliską śmierć („Otchłań”), los ocaleńca („Skrzydła nadziei”). W filmowych podróżach dotarł nawet do pytań o to, gdzie kończy się i gdzie zaczyna człowiek („Zagadka Kaspara Hausera” czy „Nosferatu wampir”) oraz czy może on naprawdę pokonać bariery oddzielające go od innych gatunków („Grizzly Man”).

W każdym z jego filmów chodzi o wywołanie, można by rzec, doświadczenia granicznego, przekroczenia, które znajdzie wyraz w obrazie. Między innymi dlatego trudno uznać Herzoga za reprezentanta tradycyjnego kina dokumentalnego czy fabularnego. W obu gatunkach poszukuje przede wszystkim czegoś epickiego, punktu widzenia, który z opowiadanej historii, pokazywanego miejsca czy portretowanej postaci uczyni figurę uniwersalną, za ich pomocą uchwyci możliwie najogólniejsze wyobrażenie o świecie. Wskaże pewną całość, określi na nowo granice rzeczywistości.

W opublikowanych w 2022 roku wspomnieniach Herzog mówi wprost, że w kinie nie interesuje go gromadzenie faktów, ale poszukiwanie prawdy, która „nie zawsze musi z nimi współgrać”. Stąd wyłania się jego idea „ekstatycznej prawdy”, w której nie chodzi o zgodność obrazu z realnością, lecz o „działanie, poszukiwanie, próbę przybliżenia” do możliwie najbardziej nasyconej znaczeniem wizji świata. Ta ekstatyczna prawda tym różni się od prawdy faktów, że objawia się zawsze w ruchu przekroczenia, ujawnia coś prawdziwego również w zmyśleniu, szaleństwie czy fantazji. Na przykład „Rekolekcje na temat mroku” różnią się od reportaży telewizyjnych o wojnie w Zatoce tym, że zamiast relacjonować czy rekonstruować porządek zdarzeń, starają się pokazać płonące szyby naftowe w Kuwejcie jako „wydarzenie o kosmicznych wymiarach, zbrodnię przeciw samemu Stworzeniu”. To dokument, który poszukuje przede wszystkim prawdy metafizycznej.

Hiroo Onoda, japoński żołnierz, który zagubił się w dżungli i aż do 1974 roku żył w pełnej gotowości bojowej, przekonany, że wciąż trwa II wojna światowa, wydaje się idealnym bohaterem dla Herzoga. Choć doskonale zdawał sobie sprawę, gdzie się znajduje, a nawet żył w przekonaniu, że okupuje wyznaczony mu teren, żył jednak w alternatywnej rzeczywistości. I niczym żydowski fryzjer z „Dyktatora” Chaplina „zgubił gdzieś dwadzieścia dziewięć lat życia” i musi nagle skonfrontować się z całkiem niewiarygodnym, choć przecież jak najbardziej prawdziwym, stanem świata. Nic dziwnego, że nie jest pewien, czy „naprawdę widzi to, co widzi”. Jego świadomość przypomina „zmieniony w jawę sen”, czyli stan, w który Herzog – jak każdy filmowy wizjoner – najchętniej wprowadza widzów. W „Zmierzchaniu świata” materiałem tego przebudzonego snu staje się historia.

Gdy Norio Suzuki odnajduje Onodę w lasach filipińskiej wyspy Lubang, w jednej chwili dochodzi do spotkania dwóch odmiennych epok. „Zagubiony w akcji” żołnierz armii cesarskiej nie ma pojęcia, że wielki imperialny projekt japońskiej supremacji uległ całkowitemu rozpadowi. Jest on w gruncie rzeczy zagubiony w czasie, tak jak zagubił się w dżungli. I to zwielokrotnione zbłąkanie czyni z niego osobę całkowicie zakleszczoną w swojej fantazji, organicznie niezdolną do rozpoznania rzeczywistości. Mechanizm rozszczepienia, ucieczki w fantazję interesuje Herzoga najbardziej, dlatego swoją kronikę pisze niejako z punktu widzenia Onody.

Informowany przez przybysza o aktualnym stanie polityki międzynarodowej, Onoda zaprzecza, odmawia przyjęcia do wiadomości prawdy. Wciąż żyje wyłącznie w ramach swojego powołania, interpretując ponadto wszystkie sygnały ze świata wedle wykształconego wcześniej schematu. „Niech pan nie próbuje mącić mi w głowie. Widzę, co widzę” – rzuca Suzukiemu i w tym momencie najwyższej, w swoim rozumieniu, przytomności umysłu popada w najgłębszy sen na jawie. Obserwowane samoloty amerykańskie, ulotki o zakończonej wojnie, a nawet komunikaty radiowe interpretuje wyłącznie jako znaki, że wróg wciąż prowadzi z nim wojnę informacyjną, zakłada nań pułapki, tymczasem wojska japońskie z pewnością odnoszą kolejne sukcesy. Herzog w oszczędny i zarazem wyrazisty sposób pokazuje mechanizm paranoi wojennej, obecnej wprawdzie w każdej sytuacji bojowej, ale w przypadku zagubionego w czasie żołnierza znajdującej najwyższą krystalizację.

Choć szaleństwo Onody wygląda tu na prawdziwą katastrofę odcinającą go od realnego świata, prowadzi zarazem do ciekawych, alternatywnych scenariuszy historycznych. Nie wiedząc, że toczy się wojna w Wietnamie, bohater zastanawia się, dlaczego USA zawiązały z nim sojusz. Fantazjuje o wielkiej koalicji antyamerykańskiej, w skład której weszły z pewnością Laos, Indie, Chiny i... Syberia. Okazuje się, że ograniczenie w jednej sferze wyobraźni może uruchomić jej nieograniczoną produktywność w innej.

Pisząc o „Zmierzchaniu świata”, trudno nie wspomnieć jednego z najwcześniejszych krótkometrażowych filmów Herzoga zatytułowanego „Bezprzykładna obrona twierdzy Deutschkreuz” z roku 1967. Opuszczony i wystawiony na sprzedaż zamek odwiedza grupa czterech mężczyzn i przebierając się w znalezione tam mundury, zaczyna odtwarzać warunki wojenne. Herzog śledzi proces stawania się żołnierzem – z przypadku, z okazji, w wyniku wdrukowanych przez kulturę i społeczeństwo odruchów – czyli proces dokładnie odwrotny do tego, jaki opisuje później w „Zmierzchaniu świata”.

W filmie obserwujemy, jak zabawa w wojnę, komiczna i niezobowiązująca, stopniowo zmienia się w prawdziwą groteskę, gdy jej uczestnicy zaczynają wierzyć w wytworzoną przez siebie fikcję. Budują fortyfikacje, umacniają zasieki obronne i dbają o dyscyplinę, chociaż zamek otoczony jest jedynie szerokim pasmem pól. Kamera zdaje się zresztą wchodzić w dialog z ich fantazją i odtwarza estetykę filmów wojennych. W scenie finalnej wypad poza bramę twierdzy na terytorium zajmowane przez wyimaginowanego wroga odpowiada dynamicznym sekwencjom filmów historycznych o wielkich operacjach wojskowych.

W jednym z wcześniejszych epizodów, gdy obserwujemy nudzących się na warcie chłopaków, narrator zza kadru stwierdza: „Podstawowym obowiązkiem wroga jest wrogie działanie. Trzeba mu to uzmysłowić. Wróg, który pozostawia obrońców samym sobie, jest świnią”. Takie oddelegowanie sensu na drugą stronę wojennych zasieków odnaleźć można również w umyśle Onody, który cały sens życia czerpie z relacji z wrogami. Realnymi i wyobrażonymi na równi. Wróg staje się fetyszem pozwalającym przeżyć zagubionemu żołnierzowi pomimo bezmiernej pustki, jaka spowija jego egzystencję. Jak głosi inny aforyzm z wczesnego filmu Herzoga: „Wojny są dziś bardziej konieczne niż kiedykolwiek. Nawet przegrana jest lepsza niż nic”. Prawdziwe szaleństwo wojny polega na tym, że staje się ona źródłem sensu, że wydaje się porządkować świat, który zarazem nieuchronnie niszczy.

Być może nie jest to jednak jedyna możliwa ścieżka rozumienia głównego bohatera „Zmierzchania świata”. Czy wybór narracyjny fantazji historycznej Herzoga nie sugeruje, że w walce ze światem sekunduje on Onodzie? Tekst jest przecież poniekąd śnieniem na jawie historii i wykorzystuje bohatera do tego, żeby zastanowić się nad granicami jej pojmowania. To prawda, że zagubiony japoński żołnierz jest żywą skamieliną minionej i zdezaktualizowanej epoki. Zderza się ze współczesnością jako bezbronny mieszkaniec świata, który już dawno odszedł w przeszłość. Ale zarazem mierzy się z nią bezkompromisowo, nie oddaje pola nawet wtedy, gdy zostaje w dżungli sam. Ten żołnierz przegranej sprawy jest nie tylko groteskowym przeżytkiem, ale też figurą oporu przeciw teraźniejszości, wierności czemuś, czego nie przełamie nawet walec historii.

Znów można poszukać analogii we wcześniejszej twórczości Herzoga. W krótkometrażowym filmie „Dziesięć tysięcy lat starsi” (nowela z antologii „10 minut później: Trąbka”) z 2002 roku filmowiec odwiedza ocalałych członków plemienia Uru Eus, które dwadzieścia lat wcześniej zostało „odkryte” po tysiącach lat spędzonych w głębokich lasach Amazonii, w całkowitej izolacji od historii. Filmowcy obserwują zmodernizowanych ludzi, których wyrwano z ich świata i w jednej chwili przesunięto w czasie o tysiąclecia. Spotkanie z nowoczesnością przyniosło im liczne śmiertelne choroby i całkowitą alienację od własnej tradycji, świata mitów i znaków, który kultywowali przez pokolenia.

W filmie Herzoga pojawia się między innymi wspaniała scena, gdy były wódz plemienia, Tari, odgrywa moment bohaterskiego odparcia ataku białego człowieka. Naśladuje krzyki i jęki zabijanych wrogów, aby przerwać nagle rytualną rekonstrukcję, ponieważ łapie go atak gruźlicy, której nabawił się zresztą przez kontakt ze światem współczesnym. W ten sposób staje się jasne, że w tym wcześniejszym lamencie, odgrywanym przez niego z takim poświęceniem, dochodziła do głosu jego skarga, jęk całej kultury, dla której „odkrycie” oznaczało zagładę. Herzog uwielbia takie momenty, gdy może rejestrować fenomen tak rzadki i kruchy, że sama obecność kamery może doprowadzić do jego zniszczenia. I wydaje się, że ma w sobie szczególną empatię wobec tych, których los wystawił na ciężką próbę i zmusił do heroizmu. Onoda bez wątpienia należy do tego typu bohaterów, nawet jeśli sprawa, jakiej pozostawał wierny – przynajmniej dosłownie – niekoniecznie była warta aż takich poświęceń. Fascynacja jego losem jest swoistym hołdem wobec wszystkich tych przegranych historii i próbą oddania im utraconego głosu.

HerzogEsej Pawła Mościckiego jest posłowiem do książki „Zmierzchanie świata” Wernera Herzoga . Przeł. Małgorzata Łukasiewicz, PIW, 170 stron, w księgarniach od września 2023To w końcu dzięki „skrzywionej” perspektywie zbłąkanego żołnierza, który przegapił nie tylko koniec II wojny światowej, lecz także wybuch kolejnych (Korea, Wietnam itd.), otrzymujemy być może głębszą wizję dziejów niż ta podporządkowana podręcznikowym cezurom. Zgodnie z jego najgłębszym przekonaniem wojna faktycznie nigdy się nie kończy, tak jak II wojna światowa odbija się w następnych, które kontynuują zapisaną w niej walkę o światową dominację. Taka jest ekstatyczna prawda losów Onody, czyli prawda, którą można poznać tylko dzięki najwyższemu kłamstwu. To on być może jest naprawdę przebudzony, podczas gdy my – wierni historycznej faktografii – tkwimy w naiwnym śnie? Potwierdzałoby to słowa Waltera Benjamina, który w Pasażachpisał, że „historia pokazująca rzeczy, tak jak działy się naprawdę, była najsilniejszym narkotykiem stulecia”. Uczy jedynie powierzchownego rozumienia dziejów.

W sieci krąży popularny klip pokazujący, jak w trakcie wywiadu dla BBC na przedmieściach Los Angeles Herzog został postrzelony z broni palnej. Reaguje na to niecodzienne wydarzenie z charakterystyczną dla siebie dezynwolturą, twierdząc, że nie jest przesadnie zdziwiony i że nic wielkiego się nie stało. Zdumionemu dziennikarzowi tłumaczy, że „poeta nie może odwracać wzroku. Trzeba odważnie spoglądać na swoje otoczenie, nawet jeśli jest ono straszne czy niebezpieczne”. „Czy nie oznacza to niebezpieczeństwa, że zostanie się pokonanym?” – dopytuje reporter. Herzog odpowiada: „Oczywiście, jest taka możliwość. Ale co z tego? Stoczyłem przynajmniej uczciwą walkę i byłem dobrym żołnierzem, dobrym żołnierzem kina”. Być może to credo najbardziej zbliża filmowca do bohatera jego książki. Tak jak Onoda chciał pozostać dobrym żołnierzem niezależnie od tego, że wojna skończyła się wiele lat wcześniej, tak Herzog chce pozostać dobrym żołnierzem kina, nawet jeśli, jak sam twierdzi, właściwie już się ono skończyło i dziś obserwujemy jego powolną agonię. Nic dziwnego, że na granicy między kinem i literaturą, historią i fantazją, snem i jawą, w epoce, która obiecując wciąż nowe marzenia, nie przestaje chylić się ku upadkowi, ci dwaj zagubieni marzyciele musieli się spotkać.