Gdyby mierzyć popularność pisarzy ilością książek wydawanych na ich temat, okazałoby się – co za paradoks – że w kraju o tak marnym poziomie czytelnictwa jak Polska najbardziej poczytnym poetą ostatnich lat jest Paul Celan. Autor, którego imię niemal bez reszty utożsamione zostało z nieprzejrzystością sensu, idiomatycznością stylu i asbsolutyzmem wymagań wobec czytelnika, w ciągu ostatnich dwóch lat doczekał się aż czterech publikacji na swój temat wydanych w języku polskim. Zaczęło się od odrabiania zaległości, bo tak trzeba chyba interpretować wydanie przez Austerię przekładu klasycznej już dziś biografii pióra Johna Felstinera. Później Wydawnictwo a5 opublikowało świeżo wydaną w oryginale korespondencję poety z Ingeborg Bachmann. Teraz Austeria dostarcza nam równolegle dwóch kolejnych pozycji w tej serii: rozprawę Petra Rychło, poświęconą poetom Bukowiny z kręgu bliskiego Celanowi, oraz „Kartki Celana”, publikację zbiorową pod redakcją Joanny Roszak.
„Kartki Celana”. Red. Joanna Roszak, Austeria,
Kraków, 376 stron, w księgarniach od maja 2012 Konstrukcja tej ostatniej książki jest równie prosta, co intrygująca. Oto pomysłodawczyni i opiekunka całego przedsięwzięcia – skądinąd autorka studium o recepcji Celana w polskiej poezji powojennej – poprosiła kilkudziesięciu polskich i zagranicznych autorów o napisanie tekstów poświęconych jednemu, wybranemu przez nich wierszowi autora „Fugi śmierci”. Każdy miał za zadanie opowiedzieć w ten sposób o swoich przygodach z tą poezją oraz spróbować zmierzyć się z nią na poziomie mikrologicznym, analizując frazy jednego utworu. Fundamentalna idea Celana, który uważał poezję przede wszystkim za przestrzeń spotkania, utopijne miejsce otwarcia na to, co inne, i jego niepowtarzalność, została w ten sposób przełożona na formalną zasadę zbiorowej publikacji. Każda z interpretacji była tym samym wpleciona już zawczasu w kontekst lektury jako wydarzenia, w ramach którego jednostkowość poetyckiego języka i czytelniczej wrażliwości negocjują swoje granice.
Jak to zwykle bywa z takimi pomysłami, efekt jest trochę odmienny od założenia. Autorzy traktują początkowe wezwanie po swojemu, filtrują przez własną wyobraźnię, styl myślenia i pisania. Choć idea stojąca u źródeł tej książki była spójna i jasna, sama książka okazała się skazana na różnorodność graniczącą z bałaganem. Nic w tym złego ani dobrego: to po prostu efekt różnicy między autorami. Można by oczywiście postawić redaktorce wiele zarzutów: dlaczego pozwoliła na tak znaczące różnice w objętości tekstów (najdłuższy jest niemal dziesięć razy dłuższy niż najkrótszy), dlaczego dołączyła eseje obcojęzyczne publikowane już wcześniej, czemu akceptuje efekty rażąco odbiegające od wyjściowego pomysłu, itd. Na każdy z tych zarzutów znalazłby się kontrargument, który heterogeniczność książki uznawałby raczej za zaletę niż niedociągnięcie.
Na co innego jednak niż prostą niekonswekwencję redaktorki lub obojętny w zasadzie fakt różnorodności autorskich temperamentów wskazuje ten tom. I na tym etapie asymilacji Celana przez polską kulturę wydaje się to rzecz niebagatelna. Czytając eseje pomieszczone w „Kartkach Celana” dostrzec można dwie odrębne tendencje w traktowaniu jego twórczości, które można jednocześnie uznać za dwa modele jego dalszego funkcjonowania w polszczyźnie. Pierwsza korzysta z względnej popularności jego poezji oraz postaci, pewnego rodzaju mitu, który odbił się dość szerokim echem w społeczności czytelniczej. Drugą nazwać by można zaczątkami polskiej celanologii, ponieważ analizy wierszy są tutaj poparte pracą na źródłach, komentarzach i krytycznych edycjach. Jedna z pewnością ma siłę podtrzymania popularności idiomu, druga pozwoli nawiązać lepszy kontakt – w zasadzie już swobodnie plecie jego nitki – z badaniami prowadzonymi na świecie.
Nie mam wątpliwości, która z tych ścieżek jest bardziej obiecująca. To w celanologii – i tylko w niej – istnieje dziś szansa na podtrzymanie kontaktu z wyzwaniem i fascynacją, jakie proponuje poezja Celana. Po drugiej stronie – którą nazwać można, odrobinę na wyrost, celanomanią – mamy do czynienia z licznymi gestami identyfikacji i empatii, ale jej tekstowe skutki nie wykraczają poza znane od lat komunały. Te dwie wersje czytania autora „Południka” to także dwa sposoby rozumienia spotkania, jakim miałoby być obcowanie z tymi tekstami. Jakkolwiek paradoksalnie może to brzmieć, właśnie akademicka analiza – a nie osobista czy pisarska przygoda – przekuwa balon nagromadzonej już wiedzy, wytycza szlaki wciąż nieznane, nieoznaczone, niebezpieczne, i przechowuje dziś lepiej prawdziwą siłę tej poezji. Musi się to odbywać za cenę pracy i oddzielenia od własnego narcyzmu. Ale tylko tak może dziś wyglądać lektura jako jednostkowe spotkanie, tylko taka lektura jest jeszcze wydarzeniem.