ANNA BIELAK: „Bestie z południowych krain” to pierwszy pełnometrażowy film, który powstał w ramach manifestu COURT 13. To nowa odsłona Dogmy ’95?
BENH ZEITLIN: Nie określiłbym naszego manifestu tymi słowami. Z jednej strony jego założenia tworzą pewien kod, ale jednocześnie nie są niepodważalne i namacalne. Z drugiej &‐ jeśli chciałbym szukać konkretów – przeszedłbym do samej produkcji filmu. Należy go kręcić niejako zgodnie z tym, jak płynie życie jego bohaterów i większość rzeczy na planie robić własnymi siłami. Nigdy nie jest on gigantycznym konstruktem wypełnionym tysiącami statystów i technicznych. Trzeba czerpać siłę z chaosu, wprowadzić go niejako w system krwionośny filmu i odpowiednio wykorzystać jego potencjał. Nasze nastawienie zakłada rezygnację z filmowej precyzji i zastąpienie jej siłą mięśni, fizyczną pracą wyciskającą siódme poty z każdego, kto próbuje zapisać na taśmie ulotne wrażenia… Więcej tu przypadku niż decyzji i testowania pierwotnych założeń. Główną rolę zawsze odgrywa proces zainicjowany decyzją, że przeżycie przygody wraz z bohaterami własnego filmu jest nie tylko środkiem, ale i celem reżysera.
Film jest jednak oparty na motywach sztuki teatralnej „Juicy and Delicious”, napisanej przez Lucy Alibar, współscenarzystkę filmu…
…ale radykalnie się od niej różni! Spektakl w dużej mierze był tylko luźną inspiracją. To jednoaktowa, trzydziestominutowa sztuka oparta głównie na nieco abstrakcyjnym monologu. Jej głównym bohaterem nie jest też Hushpuppy – sześcioletnia dziewczynka [w tej roli fenomenalna Quvenzhané Wallis! – przyp. A.B.], ale mały chłopiec. Poza tym nie ma w niej ani słowa o Luizjanie czy powodzi. Analogii moglibyśmy raczej szukać na poziomie moralności czy ludzkiej mentalności. Dzięki sztuce film jest jednak wypełniony wieloma wrażeniami, które są bezpośrednio powiązane z życiowymi doświadczeniami Lucy. Tworzenie ekranowej adaptacji historii polegało nie tyle na przepisaniu sztuki na język kina, ile na zbudowaniu narracyjnej i wizualnej struktury odpowiadającej tym właśnie wrażeniom.
Benh Zeitlin
Amerykański filmowiec, kompozytor, animator. Urodzony w 1982 roku w Nowym Jorku. Jeden z założycieli niezależnej grupy artystycznej Court 13. Za swój głośny debiut fabularny, „Bestie z południowych krain”, otrzymał nagordy na festiwalach w Sundance i Cannes.
Chciałabym się na chwilę zatrzymać na koncepcji obrazu, ponieważ zastanawiam się, z jakiego kręgu sztuk wizualnych czerpałeś inspiracje.
Kadry malowaliśmy razem – wszystko zawdzięczam ciężkiej pracy całej ekipy i bardzo chciałbym to podkreślić. Każda osoba wkładała w produkcję filmu ogromną energię i dzieliła się twórczymi pomysłami, które znalazły odzwierciedlenie w końcowej wersji „Bestii…”. Zresztą mało kto z pracujących na planie mógł określić się mianem profesjonalnego filmowca – większość to rysownicy, projektanci, artyści wszelkiej maści. Sukces filmu jest owocem naszej organicznej współpracy. Jeśli mam mówić o sobie – starałem się po prostu spojrzeć na świat w sposób, w jaki mogłaby widzieć go Hushpuppy. Moim zdaniem jej umysł starał się odnaleźć w naturze rodzaj elegancji i jej swoistą urodę mimo ewidentnej wrogości, z jaką odnosi się ona do społeczności Bathtub [miasteczko w Luizjanie, gdzie toczy się akcja – przyp. red.]. Hushpuppy stara się wyczuć, co kieruje naturą, według jakiego systemu powiązań funkcjonuje świat i gdzie – w miejscu, które umiera – kryje się piękno. W kręgu moich estetycznych inspiracji na pewno kryje się zaś fantasmagoryczna twórczość Emira Kusturicy i jego „Czarny kot, biały kot”. Specyficzny chaos, który odnajduję w jego filmach, ogromnie mnie inspiruje. Bardzo cenię też styl gry aktorskiej w filmach Johna Cassavetesa, ale i zwartą konstrukcję narracyjną typową dla amerykańskich komedii z lat czterdziestych (mam tu na myśli filmy Franka Capry i Johna Sturgesa). Kradnę od wielu! [śmiech]
Benh Zeitlin na planie „Bestii z południowych krain”, zdj. Gutek Film
Ukradłeś coś bitnikom? To teraz stosunkowo modne, a wiele scen w „Bestiach…”, zwłaszcza wieczornych imprez, przywołuje klimat zabaw opisywanych w powieściach amerykańskich kontestatorów.
Moją największą miłością jest raczej Henry Miller; jego twórczość jest dla mnie ogromną inspiracją! Obrazy ludzi zgromadzonych w jednym pokoju – jedzących, pijących, przekrzykujących się czy słuchających gry na pianinie – są owocem lektur „Zwrotniku Raka” i „Zwrotniku Koziorożca”. Poza tym starałem się wprowadzić do filmu efemeryczny, romantyczny klimat, jakim Ameryka była i jest przesiąknięta. Na wizualny kształt „Bestii…”, zwłaszcza na scenę w domu publicznym „Elizejskie Pola”, niezwykły wpływ miały też prace mojego ulubionego amerykańskiego fotografa Johna Ernesta Josepha Bellocqa. Myślę, że jest on znany właśnie przede wszystkim z portretowania prostytutek ze Storyville – ówczesnej nowoorleańskiej dzielnicy czerwonych latarni.
„Bestie…” są przesiąknięte mitami i fantazmatami. Jest w nich jednak konkret, który ujawnia się pod postacią politycznego, ekologicznego manifestu.
Uwielbiam w kinie to, że fabuła filmu jest przestrzenią do dyskusji nad najpoważniejszymi kwestiami tego świata. Lubię zadawać pytania, na jakie ani nauka ani religia nie są w stanie udzielić odpowiedzi. Nie chcę tego za nie robić, ale cenię sobie możliwość wkładania kija w mrowisko i poruszenia niewygodnych czy trudnych do zdefiniowania aspektów rzeczywistości. Polityka na pewnym poziomie jest jedną z nich – zwłaszcza jeśli opowiadam o sytuacji w Luizjanie i głębokim kryzysie środowiska naturalnego w tamtym rejonie. Ziemia jest tam notorycznie zalewana i jej kolejne partie sukcesywnie znikają pod słoną wodą; drzewa usychają, ryby giną. Ludzie nie otrzymują zaś pomocy, są tylko zmuszani do porzucania swoich domów, co nie mieści mi się w głowie. Bathtub jest w tym sensie utopijnym miejscem – jego mieszkańcy się nie poddają, kochają je mimo wszystko i są gotowi za nie zginąć. Pokazując ich, na jakimś poziomie manifestuję swoje poglądy i przyznaję, że jako reżyser dysponuję polityczną siłą, chociaż nie wplątuję polityki zbyt jawnie w tkankę filmu. Za pośrednictwem mitologicznych fantazmatów i symboli manifestacyjnie opowiadam o specyficznej, lokalnej, środowiskowej apokalipsie. Przeżywa ją jednak mała dziewczynka i jej emocje nie są mniej ważne, niż społeczne idee.
Polityka ewidentnie odciska piętno na twoim filmie, ale nie zauważamy jej głównie ze względu na fantastyczne dziecięce kreacje. Sny i wizje Hushpuppy przenoszą widza na bardziej abstrakcyjny poziom percepcji i identyfikacji.
Gdy masz sześć lat, nie wiesz jeszcze nic na temat życia ani nie znasz sposobów racjonalizowania swoich emocji. Tkwisz w absolutnie wrażeniowej przestrzeni i to tej polityce się poddajesz. Wszystko jest proste i czyste – znacznie prawdziwsze niż to, z czym obcujemy na co dzień jako dorośli ludzie, obudowani konkretnym systemem, wartościami, tradycjami czy zależnościami. Nie znaczy to jednak, że Hushpuppy jest naiwna – jest w niej niezwykła (jak na dziecko!) dojrzałość i świadomość. Do jej roli przesłuchaliśmy ponad cztery tysiące dziewczynek. I w końcu pojawiła się Quvenzhané Wallis – to urodzona, nieustraszona aktorka! Byłem tego pewien już po pierwszym castingu, na którym się pojawiła. Zbuntowała się wtedy przeciwko mnie! Próbowałem ją zmusić do tego, by rzuciła butelką pełną wody w aktora stojącego naprzeciwko niej. Dwukrotnie, ale bez skutku powtarzałem swoje polecenie. Quvenzhané nawet nie próbowała wykonać żądanego gestu. W końcu do niej podszedłem pytając, o co chodzi, i usłyszałem: „Tak nie wolno. Nie powinno się rzucać butelkami w innych ludzi”. To był moment, w którym zrozumiałem, że ta dziewczynka ma w sobie wielką siłę i mądrość. Quvenzhané obdarowała nimi Hushpuppy, która na początku była nieco inną, trochę słabszą postacią.
„Bestie z południowych krain”,
reż. Benh Zeitlin. USA 2012,
w kinach od 12 października 2012 Jej ojciec, Wink (Dwight Henry) też debiutował na dużym ekranie?
Obsada filmu jest praktycznie w całości złożona z naturszczyków. Dwight Henry pracował w piekarni, do której codziennie wpadaliśmy po pączki podczas przeprowadzania castingów [śmiech]. Okazał się doskonałym ojcem dla Hushpuppy, choć jego podejście do życia jest zupełnie inne – nie jest tak szorstki i nieprzystępny jak Wink. Dwight to uroczy, sympatyczny i otwarty człowiek, chociaż przeszedł w życiu wiele. Intensywnie współpracowaliśmy ze sobą i dyskutowaliśmy na temat ostatecznego kształtu postaci. To on opowiadał mi o tym, jak to jest być ojcem i jak ojciec powinien zachować się w czasie katastrofy, która zagraża intymnemu światu jego rodziny. Hushpuppy w pewnym momencie zyskuje co prawda – nawet fizyczną – nad nim przewagę, ale to nie świadczy o słabości mężczyzny. Poruszam się w kręgu cech dosyć abstrakcyjnych. Kiedy w jednej ze scen Wink krzyczy do córki: „bądź mężczyzną!” – chce, żeby Hushpuppy stała się emocjonalnie wytrzymała, nieugięta i dojrzała do wzięcia za siebie odpowiedzialności. Nie znaczy to, że jemu tych cech nagle brakło. Jeśli w filmie kryje się jakieś przesłanie, jest ono raczej apelem, by – bez względu na wiek czy płeć – do końca walczyć o przetrwanie tak, jak dzięki niej robi to właśnie on.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).