Byliśmy kosmitami

Byliśmy kosmitami

Rozmowa z Elwirą Niewierą i Piotrem Rosołowskim

Abchazja jest dziś bardziej ekstremalna niż Polska w latach 80. Każdy kombinuje, jak połączyć koniec z końcem – mówią autorzy obsypanego nagrodami na Krakowskim Festiwalu Filmowym „Efektu domina”, który w piątek wszedł do polskich kin

Jeszcze 4 minuty czytania

ANNA BIELAK: Opowiedzcie mi o Abchazji – kraju między Rosją a Gruzją: trochę zapomnianym, wyrzuconym poza margines.
ELWIRA NIEWIERA:
W Abchazji czas stoi w miejscu. Pokłosie wojny, która niby skończyła się dwadzieścia lat temu, jest ciągle widoczne na ulicach. To nie jest normalne. W większości krajów po zakończeniu działań zbrojnych pojawia się pomoc humanitarna albo przedstawiciele organizacji pozarządowych. W Abchazji nie. Jej obywatele gotują się we własnym sosie i to bardzo wpływa na ich mentalność. Żyją w apatii. Kiedy pojawiają się inicjatywy, zwykle spalają na panewce. A gdy ciągle walisz głową w mur, w końcu przestajesz wierzyć w sens robienia czegokolwiek.

PIOTR ROSOŁOWSKI:
W Abchazji przeszłość jest ważniejsza od teraźniejszości; przyszłość na tyle niejasna, że lepiej o niej nie mówić. Za czasów istnienia Związku Radzieckiego Abchazja była kierunkiem ekskluzywnych wycieczek, topowym kurortem, w którym pierwsi sekretarze partii mieli swoje wille. Obecnie nikt nie wykorzystuje potencjału tego miejsca – wyjątkowej kombinacji morza, gór i subtropikalnego klimatu. Abchazja jest trochę podobna do Naddniestrza, które oddzieliło się od Mołdawii w podobnym okresie, co Abchazja od Gruzji. Jednak mieszkańcy Naddniestrza to sieroty po ZSSR, w przeciwieństwie do nich Abchazi mają swoją ponaddwutysiącletnią historię i narodową dumę.

Są nieprzeciętnymi nacjonalistami.
PR:
Takie nastawienie mają narody, które zostały przez wszystkich zignorowane i nie mają dziś do zaoferowania niczego prócz wspomnień własnej chwalebnej przeszłości. Obojętność ze strony innych ludzi połączona ze świadomością tego, że reprezentuje się ważną i ciekawą kulturę boli podwójnie. Abchazi twierdzą, że chrześcijaństwo przyszło do Rosji przez Abchazję, do której dotarło z Grecji, ale dziś nikt nie chce o tym pamiętać.

Większość ludzi oczywiście stara się żyć normalnie. Jest poczta, szkoła, uniwersytet, konserwatorium muzyczne, stadion futbolowy i siedem drużyn, które grają ze sobą w piłkę. Wszystko jednak jest w opłakanym stanie. Kryzys jest permanentny. Mnóstwo osób piastuje konkretne funkcje, ale zwykle są one rodzajem sezonowej pracy.

„Efekt domina”, reż. Piotr Rosołowski, Elwira Niewiera

EN: Z drugiej strony znamienne jest to, że każda z tych osób ma kilka różnych prac. Abchaz może być jednocześnie zatrudniony w ministerstwie transportu, być trenerem piłki nożnej i wykładowcą na uniwersytecie. Do jednej pracy wpada na godzinę, do drugiej na dwie, w trzeciej nie pojawia się wcale. Oficjalnie w każdej jest zatrudniony na etat. Panuje jednak ogólne przyzwolenie na to, żeby nigdzie nie spędzać ośmiu godzin. Po co, skoro w każdej pracy Abchaz może średnio zarobić góra 100 euro?

PR: Chciałoby się podsumować tę sytuację PRL-owskim powiedzeniem: „Czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy!”. Abchazja jest dziś jednak jeszcze bardziej ekstremalna, niż Polska w latach 80. Każdy kombinuje, jak połączyć koniec z końcem. Trudno sobie wyobrazić, jak przeżyć za 100 euro w miejscu, w którym większość produktów sprzedawanych w sklepach jest importowana z Rosji, więc ceny są nieźle wywindowane. To wszystko nie ma większego sensu, ale sto pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców Abchazji jakoś daje sobie z tym radę.

EN: Turyści odwiedzający Abchazję przed laty utwierdzali jej mieszkańców w przekonaniu o własnej wyjątkowości. A potem nagle zniknęli, nikt nie chciał więcej przyjeżdżać. Wojna nie była jedynym dramatem. Abchazi nie mogli też zrozumieć, dlaczego nagle wszyscy się od nich odwrócili?

„Efekt domina”, reż. Piotr Rosołowski, Elwira Niewiera
Jak wy zostaliście przyjęci w Abchazji?

PR: Bardzo dobrze. Nie byliśmy postrzegani jako zagrożenie, ale jako letnicy, którzy przyjechali na dwa tygodnie, wydadzą trochę pieniędzy i wrócą do siebie.

EN: Wydaje mi się, że nasza córka bardzo nam pomogła w uzyskaniu abchaskiej akceptacji. W ogóle nie byliśmy postrzegani jako filmowcy, ale jako zachodnia rodzina z małym dzieckiem, która w dodatku przyjechała do Abchazji przez Soczi, a nie przez Gruzję – co bardzo się podobało. Długo szukaliśmy tematu na film. Potem dokumentowaliśmy Mistrzostwa Świata w Domino, co także spotkało się z zadowoleniem. Podobnie jak decyzja, aby skoncentrować się na rodzinie Rafaela.

Czy Mistrzostwa Świata w Domino nie miały być głównym tematem dokumentu? Jak to się stało, że zostały zepchnięte na drugi plan?
EN:
Na naszą decyzję wpłynęły dwie rzeczy. Po pierwsze, w ostatni dzień mistrzostw poznaliśmy Nataszę. Po drugie, po zmontowaniu pierwszych materiałów zdaliśmy sobie sprawę, że ośmieszamy Abchazję. A czuliśmy, że za wszystkimi absurdami, jakie zaobserwowaliśmy, za paradą egzotycznych, komicznych i paradoksalnych sytuacji, kryje się autentyczny dramat kraju, na którym cieniem położył się upadek Związku Radzieckiego i wybuch wojny domowej.

PR: Abchazja to kraj paradoksów wynikających z od lat niewyjaśnionej sytuacji politycznej. Kiedy żyje się w świecie absurdu, przestaje się go dostrzegać. Kiedy się do niego przyjeżdża, w oczy rzucają się sceny jak z filmów Stanisława Barei.

EN: Nie można tu na przykład wysłać listu, choć poczta działa od lat.

PR: Zaprzyjaźniliśmy się nawet z jej dyrektorem. Opowiedział nam o sytuacji z 1994 roku. Wojna domowa jeszcze wówczas trwała. On chciał walczyć. Usłyszał jednak, że będzie lepiej, kiedy zajmie się swoją pracą. Wypuścił więc serię znaczków, która upamiętniała odbywające się w tym roku igrzyska olimpijskie w Lillehammer. Czy to nie totalnie surrealistyczne! Jemu chodziło zaś o prostą rzecz – o gest dowodzący, że Abchazja jest normalnym krajem, który wspólnie z resztą Europy emocjonuje się ważnym wydarzeniem sportowym.

EN: W związku z Mistrzostwami Świata w Domino też przygotowano projekt znaczka pocztowego. Ostatecznie go jednak nie wydrukowano, a budynek poczty spłonął. Teraz na światowych aukcjach abchaskie znaczki osiągają zawrotne ceny.

„Efekt domina”, reż. Piotr Rosołowski, Elwira Niewiera

Piotr, patrzenie na kulturę z pozycji obcego i ubieranie swoich obserwacji w formę opowieści pełnej paradoksów jest ci bardzo bliskie – robiłeś to już, kręcąc  wspólnie z Bartkiem Konopką „Królika po berlińsku” (2009) i „Sztukę znikania” (2012).
PR:
Jasne, bo to jest bardzo atrakcyjne. Portretowanie samego absurdu jednak nie wystarczy; trzeba mieć w zanadrzu drugą stronę medalu. Bardzo mi się podobają wczesne filmy Miloša Formana (m.in. „Pali się moja panno”, „Czarny Piotruś”), który umie rozbawiać widza drobnymi sytuacjami, ale zawsze pokazuje też ciemniejszą stronę życia w Czechosłowacji. Na początku wydawało mi się, że Abchazja jest rajem dla kogoś, kto lubi łączyć humor z dramatem. To jednak bardzo trudne. Abchazja sprawiła, że początkowa koncepcja filmu została przewrócona do góry nogami.

EN: Od początku do końca towarzyszył nam tylko Rafael, który podczas mistrzostw zachowywał się jak typowy urzędas, więc długo nie widzieliśmy w nim potencjału na bohatera. Dopiero, kiedy zaczęliśmy filmować go wspólnie z jego żoną Nataszą w ich domu, dostrzegliśmy w nim mocną, rasową postać.

Natasza, silna dziewczyna z dwoma fakultetami, w Abchazji może być tylko matką i żoną. W takiej sytuacji Rafael staje się mężem, który nie umie sprostać wymaganiom kobiety.
EN:
Mam wrażenie, że Natasza postrzegała Abchazję, w której nie ma teatru ani opery, jako „mały kraj wielkich możliwości”. Kiedyś mi powiedziała, że wydawało jej się, że jeśli tylko zechce, będzie mogła zostać samym ministrem kultury. Tymczasem na miejscu, z dnia na dzień Natasza coraz wyraźniej zamieniała się w kurę domową, co wyprowadzało ją z równowagi.

PR: Natasza naiwnie wierzyła, że skoro Abchazja jest krajem odizolowanym od reszty świata, to ktoś taki jak ona zostanie tam przyjęty z otwartymi ramionami. Stało się wręcz odwrotnie. Kiedy w Abchazji pojawia się Rosjanin/ka i zaczyna narzucać swoją wizję rzeczywistości, staje się zagrożeniem. Natasza nie znalazła w sobie na tyle dużo pokory, by zrozumieć – nie zawsze sprawiedliwe i często dziwne – panujące w Abchazji reguły. I nie chodzi tu tylko o osobowość Nataszy, ale przede wszystkim o jej wychowanie w przeświadczeniu, że kultura rosyjska jest czołową kulturą regionu. Z tego typu nastawieniem nietrudno było przewidzieć, że konflikty Nataszy z otoczeniem będą tylko narastać.

Wy też ustawiliście Nataszę w pozycji obcego. Kiedy ona wyjeżdża z Abchazji, zostajecie z Rafaelem i opowiadacie dalej jego historię.
PR:
Do Abchazji ściągnęła nas Abchazja, nie Rafael i Natasza. W pierwszej kolejności chcieliśmy pokazać kraj i sądziliśmy, że patrząc na niego poprzez związek dwojga ludzi, opowiemy o nim w bardzo intymny sposób. Swoją drogą wcale się długo nie zastanawialiśmy, czy powinniśmy pojechać z Nataszą do Rosji. Jej historia jest bardzo skomplikowana i gdybyśmy zaczęli się w nią wgłębiać, mogłaby wziąć górę nad dramatem Abchazji, a tego zdecydowanie chcieliśmy uniknąć.

EN: Zostaliśmy z Rafaelem, bo założyliśmy, że nie opuszczamy Abchazji i na wszystkie wydarzenia patrzymy z perspektywy tego kraju. Z drugiej strony długo brakowało nam kogoś patrzącego na Abchazję z zewnątrz i chłodnym okiem. Wszyscy ludzie, których spotkaliśmy przy okazji mistrzostw, mieli wyidealizowane wyobrażenie tego kraju. Natasza jako pierwsza zaczęła otwarcie mówić o problemach, jakie widzi wokół siebie, co nie bardzo podobało się Rafaelowi.

„Efekt domina”, reż. Piotr Rosołowski, Elwira Niewiera

A czy związek Rafaela z Nataszą nie był aby efektem jego męskiej fantazji, próby udowodnienia sobie, że Abchaz może posiąść Rosjankę, że Abchazja Rosji nigdy nie ulegnie?
EN:
Można patrzeć na Rafaela pod takim kątem, ale my poznaliśmy go od podszewki i wiemy, że jest w istocie bardzo naiwną zodiakalną Rybą. Ma naturę małego chłopca. Impulsem do rozpoczęcia związku z Nataszą była chęć ucieczki z poprzedniej relacji, w której od dawna nic już się nie układało. Zanim Rafael ożenił się z Nataszą, był już w związkach z trzema Rosjankami – z każdą po kilka czy nawet kilkanaście lat. Zresztą Abchazja zasadniczo nie ma kontaktu z innymi krajami niż Rosja. Trzeba pamiętać o jeszcze jednym: w zamkniętej abchaskiej społeczności Rafael – niemłody, doświadczony przez konkretne wydarzenia – nie znalazłby dla siebie kobiety.

„Efekt domina”, reż. Elwira Niewiera,
Piotr Rosołowski. Polska 2014,
w kinach od 26 września 2014
Masz na myśli jego wojenną przeszłość? Wkomponowaliście w „Efekt domina” materiały archiwalne, które pojawiają się znienacka i są pozostawione bez komentarza, ale wyraźnie to sugerują.
EN:
Rafael zainspirował nas do tego, by użyć tych materiałów właśnie w taki sposób. Bardzo często w momentach kryzysowych, zwykle po kłótniach z Nataszą – które nie dotyczyły ani wojny, ani jego traumatycznych przeżyć – siadał z nami na podwórku i zaczynał opowiadać o decyzjach, jakie musiał podejmować podczas wojny. O tym, jak wysyłał młodych chłopaków na śmierć. Do dziś ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Wraca do tego pamięcią zawsze wtedy, gdy kłóci się z Nataszą, gdy ona grozi, że się spakuje i wyjedzie. Materiały pojawiają się nieoczekiwanie dlatego, że chcieliśmy pokazać tą przeszłość w szeregu różnych zależności.

PR: Rafael nosi w sobie ogromne poczucie winy, które ma nie tylko wobec ludzi, którzy zginęli, wykonując jego rozkazy, ale i kobiet, z którymi nie potrafił zbudować związku.

A jak wyglądały relacje i zależności między dwiema rodzinami – waszą i Rafaela oraz Nataszy?
EN:
Wydaje mi się, że pomogliśmy przetrwać Nataszy trudne chwile. Kiedy raz przyjechaliśmy do Abchazji zimą, a jest tam wtedy bardzo depresyjnie, okazało się, że tydzień wcześniej Natasza odwiozła swoją córkę Alionkę z powrotem do Rosji. Uznała, że dziewczynka nie będzie się wychowywała w Abchazji, ale było jej z tą decyzją bardzo trudno. Zdawała sobie sprawę, że dziecko jest poniekąd ofiarą jej fantazji o nowym życiu. To rozstanie zainicjowało jej depresyjne nastroje.

PR: Z jednej strony byliśmy bardzo zżyci z nimi dwojgiem; z drugiej  mam wrażenie, że pojawiając się w Abchazji, byliśmy postrzegani jak kosmici, którzy regularnie, choć zawsze znienacka, odwiedzają Ziemię. Cały czas mieliśmy status „obcego”, ale wracaliśmy do Abchazji siedem razy, więc mimowolnie staliśmy się powiernikami Nataszy i Rafaela. Służyliśmy im radą, opinią. Byliśmy tam z córką i będąc rodziną, staliśmy się częścią ich świata. Jednak ponieważ nigdy nie przestaliśmy być obcy, nie mieliśmy problemu z zachowaniem dystansu.

Na poziomie zdjęć widać jednak rosnącą bliskość. Na początku kamera stoi jeszcze za szybą lub w półotwartych drzwiach, w końcu stawiacie ją frontalnie przed Nataszą i Rafaelem – bez względu na to, czy oni się kłócą, czy rozmawiają o swoich nadziejach i lękach.
EN:
Często odgrywaliśmy role mediatorów między Nataszą a Rafaelem; staraliśmy się wspierać ich oboje. Bardzo długo czekaliśmy na rozwój różnych sytuacji. W zamian zostaliśmy obdarzeni zaufaniem. Dzięki temu ani dla nas, ani dla nich kamera nie była problemem. W dużo gorszej pozycji był nasz dźwiękowiec. Raz wyszedł z planu, bo poczuł się niekomfortowo w sytuacji, którą filmowaliśmy. Kiedy decydowaliśmy się na jakieś sceny, wiedzieliśmy, co chcemy z nich wydobyć. Pytanie dotyczyło tylko tego, jak daną rzecz uchwycić? Kamera Piotra zawsze była jednak bardzo czujna na to, co się dzieje i na to, jak układają się relacje na planie.

PR: Napięcia wynikały zazwyczaj z tego, że jako operator lubię z góry porządkować różne sytuacje. Używając kamery, próbowałem okiełznać rzeczywistość, choć ta ciągle się zmieniała. Chciałem wiedzieć, czemu coś służy i jaką ma rolę. Nie lubię niedbałości i przypadkowości. A często trzeba było kręcić to, co się dzieje i nie zastanawiać się, do czego to zostanie użyte; spontanicznie reagować; kwestionować wstępne plany.

EN: Miałeś z tym większy problem niż ja. Często mówiłam: „Idziemy za tym!”, a ty odpowiadałeś: „Nie, bo ja nie wiem po co” [śmiech].

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).