ANNA BIELAK: Czy na realizację „Toma” znów wyłożyłeś pieniądze z własnej kieszeni? Podobno robisz to przy większości swoich projektów.
XAVIER DOLAN: Ciężko pracowałem na to, żeby teraz z łatwością zdobywać fundusze na swoje kolejne filmy. Za pierwszy [„Zabiłem moją matkę”, 2009] zapłaciłem sam. Za drugi [„Wyśnione miłości”, 2010] zapłaciłem pieniędzmi, które zarobiłem za swój debiut. „Na zawsze Laurence” został wyprodukowany przez dwie zewnętrzne firmy [Lyla Films i MK2 Productions – przyp. red.] i w dużej części dofinansowany przez lokalny instytut filmowy. Część pieniędzy na realizację „Toma” znów wyłożyłem z własnej kieszeni, ale w dużej mierze produkcją kolejny raz zajęła się MK2. Wierzę w swoje projekty, więc dostaję szanse na ich realizację. Producenci z MK2 dali mi poczucie niezależności – kręcąc niskobudżetowe filmy, mogę pracować zgodnie z własnym rytmem. To nie jest typowe dla Kanady czy Quebecu. Nawet jeśli instytucje odpowiedzialne za finansowanie filmów chcą wesprzeć projekt, na decyzje i realne pieniądze czeka się bardzo długo. Od momentu złożenia projektu do dnia jego realizacji potrafi minąć dwa lata; minimalny czas oczekiwania to sześć miesięcy. Nie chcę czekać nawet tyle! Co roku chcę robić nowy film.
Xavier Dolan
Urodzony w 1989 roku. Kanadyjski filmowiec i aktor. Zaczynał od grania w serialach i horrorach. Rozgłos przyniósł mu pierwszy film „Zabiłem moją matkę”, oprócz tego nakręcił jeszcze trzy filmy: „Wyśnione miłości”, „Na zawsze Laurence” i „Toma”, za którego otrzymał nagrodę FIPRESCI na ostatnim festiwalu w Wenecji. Jeden z największych nowych talentów we wspóczesnym kinie.
Skąd w tobie taka pewność siebie?
XD: Nie wiem. Trzeba wierzyć w swoje filmy, nawet mocniej niż w siebie. Wierzyć w historie, opowiadać je w zgodzie ze sobą i szczerze. Wtedy znajdą się ludzie, którzy w końcu uwierzą w ciebie. Mam wrażenie, że zaczynają we mnie wierzyć też krytycy. Nie traktują mnie już jak nastolatka, któremu trzeba poprawić pracę domową [śmiech]. Wielu ludzi wciąż jednak myśli, że jestem aroganckim dzieciakiem, a tak nie jest. Miewam wątpliwości; zdarzają mi się momenty, kiedy tracę grunt pod nogami. Moje filmy są bardzo osobiste, kiedy ludzie ich nie lubią, mam wrażenie, że nie lubią mnie... ale zabraniam sobie o tym myśleć. Istotą jest praca, praca i jeszcze raz praca. Dzięki niej mogę się stawać lepszym artystą, a w konsekwencji i lepszym człowiekiem. Kluczowa jest też dla mnie współpraca ze świetnymi aktorami, którzy będą umieli przemówić do publiczności. To przecież dzięki nim filmy są kochane.
Pierre-Yves, jak poznałeś Xaviera Dolana? Jak doszło do waszej współpracy?
PIERRE-YVES CARDINAL: Po szkole aktorskiej, którą skończyłem jakieś siedem lat temu, pojawiałem się głównie w telewizyjnych serialach i na deskach kanadyjskich teatrów niezależnych; zajmowałem się też dubbingowaniem aktorów. I dzięki temu poznaliśmy się z Xavierem! Wpadliśmy na siebie na dubbing-party wieńczącej pracę nad jednym z filmów. Zamieniliśmy wtedy kilka zdań. Później w ciągu roku nasze drogi przez przypadek przecinały się jeszcze kilkukrotnie. No i pewnego dnia zadzownił, usłyszałem w słuchawce: „Chcesz iść na piwo? Powinieneś powiedzieć: tak” [śmiech]. Czułem, że chce rozmawiać o pracy, ale nie spodziewałem się, że o tak dużej, pierwszoplanowej właściwie roli Francisa [brata zmarłego kochanka Toma – przyp. red.]. Xavier chyba nigdy nie widział mnie na scenie. Posłuchał jednak intuicji. Wyczuł, że mam też zwierzęcą stronę; wiedział, że znajdę w sobie agresję i będę mógł jej tej postaci użyczyć.
„Tom” to adaptacja sztuki Michela Marca Boucharda. Xavier, co zwróciło w niej twoją uwagę?
XD: Ujęło mnie, jak wielki jest tu potencjał na thriller. Podczas oglądania spektaklu na podstawie Boucharda czułem, że obraz filmowy byłby doskonałym nośnikiem emocji, których zabrakło w teatrze. Niemalże widziałem elementy filmowego obrazu, które mogłyby zwiastować nadejście przemocy. Nie zdecydowałem się na adaptację ze względu na to, że zobaczyłem w scenicznej wersji tekstu Boucharda coś szczególnie ciekawego. Moje spojrzenie przyciągnął raczej brak tego, co dla niej kluczowe, co kino mogłoby jej dać.
P-YC: Trzeba podkreślić, że w filmie nie znalazło się wszystko to, co mogliśmy oglądać na scenie. Z adaptacji Xaviera nie dowiadujemy się nic o przeszłości Francisa, o przedwcześnie utraconym ojcu, o trudnej relacji z matką i niepokojącej fascynacji starszym bratem, który został jedynym mężczyzną w zasięgu wzroku. A potem odszedł, zostawiając Francisa samego z matką i pracą, która niesie wyłącznie frustrację. Ekranowy Francis to człowiek, który popadł w stagnację. Nie chce mu się już nawet analizować wzlotów i upadków, szukać drogi wyjścia z niewygodnej sytuacji. Zapadł się w nią już zbyt głęboko.
Kiedy oglądałam film, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jedną z głównych filmowych inspiracji, które pomogły stworzyć niepokojącą atmosferę typową dla thrillera, była „Psychoza” Alfreda Hitchcocka [1960].
XD: Przed nakręceniem „Toma” nie widziałem żadnego filmu Hitchcocka. Nie znałem „Psychozy”! Mam dopiero dwadzieścia cztery lata, sporo zaległości. Zacząłem oglądać filmy jako szesnastolatek, na poważnie zająłem się tym w wieku osiemnastu lat. Nie miałem zbyt wiele czasu, żeby zbudować w tyle głowy pełnowymiarowy pejzaż filmowy. Zdałem sobie jednak sprawę, jak idiotyczne z mojej strony jest kręcenie psychologicznego thrillera bez znajomości filmów Hitchcocka. Suzanne Clément, która zagrała główną rolę w „Na zawsze Laurence”, zamieszkała ze mną na czas Bożego Narodzenia, kiedy montowałem „Toma”, i wspólnie obejrzeliśmy ze dwadzieścia filmów wyreżyserowanych przez Hitchcocka. Urządziliśmy sobie maraton z „Ptakami”, „Lokatorem” , „Zawrotem głowy”, „Sznurem” (moim ulubionym!)…
Hitchcock pojawił się więc w pewnym momencie...
XD: Tak, obcowanie z jego twórczością było dla mnie bardzo ważnym przeżyciem – Hitchcock to mistrz struktury filmowej, psychologii postaci, prowadzenia narracji. „Okno na podwórze” jest przykładem dzieła, w którym każdy element jest na swoim miejscu i, jak trybik w maszynie, perfekcyjnie pracuje dla dobra całego filmowego organizmu. Hitchcock jednak absolutnie nie należał do grona moich pierwotnych inspiracji. Były wśród nich rozmaite magazyny, zdjęcia, książki ze starymi rycinami...
Oglądanie „Toma” poniekąd ma charakter scenicznego doświadczenia – przypomina oglądanie opery, w której głośna, obezwładniająca muzyka, na równi z aktorami występuje w jednej z głównych ról.
XD: Cóż, jestem praktycznie głuchy na jedno ucho, stąd ten hałas [śmiech]. Wedle początkowych założeń w filmie miało nie być w ogóle muzyki. Nie miałem na nią ani pieniędzy, ani ochoty. Sądziłem też, że cisza będzie znacznie bardziej przerażająca niż jakakolwiek kompozycja. Kiedy jednak zacząłem pracę nad montażem, okazało się, że kolejne sceny nie pracują tak, jak powinny. Brakowało im jakiegoś spoiwa. Podłożyłem pod nie fragmenty napisane przez Philipa Glassa, Hansa Zimmera, Jamesa Newtona Howarda, Howarda Shore’a i wtedy wszystko nabrało sensu. Potrzebowaliśmy muzyki i zrozumiałem to po świętach – zresztą dzięki filmom Hitchcocka. Muzyka stała się głosem i duszą mojego filmu, ustawiła akcenty, nadała akcji rytm i tonację emocjonalną.
Pierre-Yves Cardinal w filmie „Tom”
„Tom” to nie tylko psychologiczny thriller, ale przede wszystkim melodramat – film o niespełnionej miłości, o wielkiej desperacji. Twój bohater, Pierre-Yves, to szaleniec?
P-YC: Francis nie jest szalony, ale nie kieruje się też zdrowym rozsądkiem. Jest socjopatą, niewiele mu brakuje do stania się psychopatą. To dobry człowiek, ale sytuacja, w której się znalazł, sprawiła, że na światło dzienne wyszły frustracja, skłonności do agresji i manipulacji.
A czy motorem napędowym przemocy, z jaką Francis odnosi się do Toma, nie są czasem tłumione przez niego seksualne – homoseksualne pragnienia?
P-YC: Francis nie potrafił zaakceptować tej części siebie, która pozwalała mu odczuwać erotyczny pociąg wobec innego mężczyzny. W czasie dyskusji z Xavierem ustaliliśmy, że Francis będzie heteroseksualnym mężczyzną. Zauroczyć można się jednak każdym – czasem na przekór fundamentalnym założeniom czy orientacji, prawda? Problem Francisa polega na tym, że nie potrafi zaakceptować tego zauroczenia, przyznać się do desperackiej tęsknoty za relacją z drugą osobą. Z drugiej strony pewnie dostrzega w Tomie swojego utraconego brata. Chce więc zrobić wszystko, żeby zatrzymać go na farmie.
Było ci łatwo wejść w skórę takiej postaci?
P-YC: Na początku Francis był odpychający. Kiedy jednak dokopałem się do rdzenia tej postaci i zrozumiałem, skąd w nim tyle złości, zobaczyłem, że jego działania są logicznym ciągiem przyczyn i skutków. Czasem to wystarczy, żeby obudzić w sobie sympatię do bohatera – bez niej nie potrafiłbym grać. Z drugiej strony musiałem w sobie pokonać strach. Bałem się pójść za Francisem za daleko, zbyt przesiąknąć negatywnymi emocjami, z których była ulepiona jego tożsamość. To mit, że aktor zachowuje dystans do postaci. Z niektórych ról trudno się otrząsnąć.
XD: Pierre-Yves dotknął ważnej rzeczy. Zobacz, mam na ręku tatuaż – szkic farmy, na którą przyjeżdża Tom. Większość tatuaży powstało w ważnych momentach mojego życia i się do nich odnosi. Moje doświadczenie wynika ze mnie i do mnie wraca, chcę mieć nad nim kontrolę.
Jesteś control-freakiem.
XD: I to nigdy się nie zmieni! Samodzielnie projektuję też materiały prasowe, piszę do nich teksty, wybieram zdjęcia. Promowanie filmu to logiczne przedłużenie aktu jego kreacji. Chcę nie tylko realizować film, ale i promować go we właściwy sposób; zgodnie ze sobą. I nie chodzi o to, że nikomu nie ufam. Po prostu uwielbiam to robić. Stevena Soderbergha, który pod zmienionym nazwiskiem od zawsze pracuje jako operator swoich filmów, zapytano kiedyś, dlaczego nie zatrudni kogoś z zewnątrz. Tylko po co, skoro on uwielbia robić zdjęcia i jest w tym tak dobry? Widziałaś „Wielkiego Liberace”?
Oczywiście.
XD: Ten film wygląda dobrze, zajebiście dobrze. Jest przepiękny! Kalifornijskie światło wlewa się w kadry i nikt prócz Soderbergha nie potrafiłby tego sfotografować w tak doskonały sposób. Wszystko wygląda dokładnie tak, jak Soderbergh zobaczył oczami wyobraźni. Reżyser umie rozpoznać zalety i słabości swojego filmu, bo w istocie patrzy na siebie. Malarz nie ma do dyspozycji departamentu pędzli czy ludzi dbających o oleistość farby; wszystkie elementy obrazu należą do niego i zależą od niego. Rozumiem i chce podzielać to poczucie.
P-YC: Xavier bywa uparty i ogromnie konkretny, ale z drugiej strony daje aktorom mnóstwo wolności. Czasem przeprowadzał mnie przez sytuację krok po kroku, niekiedy zmuszał do improwizacji; zawsze chciał, żebym badał dany temat na swój własny sposób. To bardzo twórcze. Na planie kumuluje się wtedy specyficzna energia, rodzi się autentyczne napięcie.
Xavier, pod względem wizualnym „Tom” znacznie różni się od twoich poprzednich filmów, jest stonowany, skromny – zwłaszcza w porównaniu z rozbuchanym, barwnym, w zamyśle kiczowatym „Na zawsze Laurence”. Skąd ta estetyczna zmiana?
XD: Filmów nie kręci się w kontrze do siebie lub w odpowiedzi na coś. Potrzebowałem zmiany i sobie na nią pozwoliłem; a zmiana nie musi logicznie wynikać z dotychczasowych elementów równania, może być przełamaniem, zaprzeczeniem. Nie znaczy to, że odcinam się od tego, co było. Uwielbiam film „Na zawsze Laurence”. Może poniosłem porażkę, ale jestem dumny z tego filmu i jego kształtu. Nie mógłbym opowiedzieć tej historii inaczej. Teraz nakręciłem półtoragodzinny thriller psychologiczny, bo tylko taka struktura odpowiadała wymyślonej przeze mnie historii; w gruncie rzeczy bardzo zresztą podobnej do innych – opowiadającej o miłosnym niespełnieniu.
Po raz pierwszy miłość homoseksualna stanowi jednak podstawowe źródło konfliktu w twoim filmie – a to wielka zmiana.
XD: Homoseksualna relacja, w której był Tom, jest dla ciebie głównym wątkiem filmu?
Na pewno jednym z ważniejszych dla rozwoju zdarzeń. Zawozisz swojego bohatera na farmę na końcu świata; antagonistą czynisz brata jego zmarłego kochanka i używasz elementów typowych dla thrillera, by pokazać, jak Tom emocjonalnie dusi się na farmie, musi udawać kogoś, kim nie jest. Żyje w strachu, chciałby uciec, ale nie potrafi. Czy to nie ewokuje wrażenia horroru, jaki homoseksualista musi czuć w środowisku, w którym nie jest akceptowany?
XD: Skąd jesteś?
Z Polski.
XD: OK. Wszystko zależy od społeczeństwa, w jakim żyjemy. Kwestia homoseksualizmu, braku społecznej akceptacji i rodzącej się z tego powodu przemocy jest problemem w wielu krajach. Nie można tego ignorować, nie wolno przed tym uciekać. Nie zamierzałem jednak nakręcić filmu o ciężkim życiu homoseksualistów w małych miasteczkach. W moim odczuciu „Tom” to film o rodzącej się przemocy, która determinuje relacje między ludźmi, o syndromie sztokholmskim, o kłamstwach, które opowiadamy, żeby uchronić siebie przed uświadomieniem sobie prawdy. To też historia o szukaniu substytutów w życiu. Zastępowaniu tych, którzy odeszli, tymi, których mamy pod ręką.