Nieślubne dziecko Meksykanki
Amat Escalante, zdj. mat. dystrybutora

Nieślubne dziecko Meksykanki

Rozmowa z Amatem Escalante

Rodzina jest dla Meksykanina świętością. Rząd nie dba już o nikogo. Jeśli szukasz bezpieczeństwa, możesz je znaleźć tylko wśród najbliższych – mówi autor nagrodzonego w Cannes filmu „Heli”, który właśnie trafił do polskich kin

Jeszcze 3 minuty czytania

ANNA BIELAK: Zakończyłeś edukację szkolną w wieku piętnastu lat, masz za sobą flirt ze szkołą filmową, ale uczyłeś się głównie samodzielnie – chodząc do kina, kręcąc pierwsze filmy i czytając książki. Jakie tytuły najbardziej na ciebie wpłynęły?
AMAT ESCALANTE: Czytałem głównie biografie reżyserów – m.in. „Romana” Romana Polańskiego czy „Moje ostatnie tchnienie” Luisa Buñuela. W domu miałem też potężną encyklopedię kina. Ciągle ją kartkowałem. Pamiętam również jedną starą polską książkę! Miała tytuł „Kinematograf” [zapewne chodzi tu o kompendium autorstwa Wacława Podhorskiego-Okołowa z 1938 roku – przyp. red.] i składała się prawie wyłącznie z rysunków krok po kroku wyjaśniających technikę obsługiwania kamery. Bardzo inspirowały mnie też książki na temat kina dokumentalnego. Przez wiele lat widziałem się w roli reżysera dokumentów.

Zapytałam cię o książki, bo ostatnio przeczytałam „Labirynt samotności” – zbiór esejów Octavio Paza. Radykalnie odmienił moje postrzeganie Meksyku, o którym wciąż opowiadasz w swoich filmach fabularnych.
Czytałem tę książkę, kiedy w 2008 roku pracowałem nad swoim drugim filmem – „Los bastardos”. Znalazłem w niej wiele elementów doskonale oddających charakter amerykańsko-meksykańskiej relacji, o której chciałem opowiedzieć. 

Amat Escalante

Meksykański reżyser, producent i scenarzysta. Urodził się w Hiszpanii, mieszkał w Norwegii, studiował na Kubie. W 2002 roku wyreżyserował w Meksyku krótkometrażówkę „Amarrados”, która zdobyła nagrodę na festiwalu w Berlinie. Blisko współpracuje z Carlosem Reygadasem. Nakręcił do tej pory trzy filmy: „Los bastardos”, „Krew” i „Heli”. Za ten ostatni zdobył nagrodę za reżyserię na festiwalu w Cannes.

To w niej jest mowa o pachuco – człowieku, który wyrzeka się swojej meksykańskiej społeczności i równocześnie nie potrafi się zasymilować z amerykańską rzeczywistością. Powiedziałbyś, że taki jest twój bohater?
Określenie pachucos bardziej niż do charakteru człowieka odnosi się do jego stylu zachowania i mody, dla której charakterystyczne są garnitury z szerokimi spodniami i kapelusze z rondem. Pachucos nie urodzili się w Ameryce, ale dzięki swojej wizualnej odrębności tworzą w niej swoistą subkulturę. W Meksyku ich nie spotkasz. Stany zamieszkują też chicanos. To urodzeni w Ameryce potomkowie meksykańskich imigrantów. Postaci z moich filmów nie należą do żadnej z tych grup. Może to jednak sprawia, że są jeszcze bardziej odizolowani od rzeczywistości?

Otavio Paz pisze o rozwiązaniu, jakie znajdują dla siebie Meksykanie, którzy nigdzie nie przynależą. Wielu z nich decyduje się popełnić zbrodnię, bo wejście w konkretną rolę (choćby mordercy) pozwala im pełnoprawnie funkcjonować w społeczeństwie.
Ta idea pojawia się w „Los bastardos”. Włamanie i morderstwo może być sposobem na zyskanie tożsamości. Tytuł nie odnosi się jednak tylko do zbrodniarzy, ale i do bękartów. Filmowi Meksykanie nie mają ojczyzny, przypominają nieślubne dzieci. Granice się rozmywają, ludzie się gubią i rodzi się samotność. Wraz z nią przychodzi też strach przed miłością i jej konsekwencjami. O tym opowiadają z kolei filmy „Krew” („Sangre”) [2005] i „Heli” [2013]. 

 „Heli”, reż. Amat Escalante 

Mam wrażenie, że bohaterki tych filmów godzą się na wszystko, co przynosi los. Mają nieco przerażającą, ale jakby wrodzoną zdolność do akceptowania tragedii jako części życia. Tak zachowuje się Karen w „Los bastardos”, kiedy nie ucieka przed przemocą, czy Estrela z „Heli”, która milknie, zamiast wykrzyczeć gniew.
Myślę, że ta akceptacja wynika z realiów, w jakich żyją ci ludzie. Estrela jest Meksykanką, więc wie, że nie może niczego zmienić. Meksykanie wybierają nowego prezydenta, a on jest tak samo skorumpowany jak poprzedni. Morderstwa idą w tysiące, na ulicach od lat toczy się wojna narkotykowa. Nikt nie ma tu sił na rewolucję. Zamiast czytać, ludzie oglądają telewizję. Zostali przyuczeni do życia na kapitalistycznym rynku. Kupują, co się im sugeruje, i nie zadają niepotrzebnych pytań. Międzynarodowe korporacje dbają, żeby to się nie zmieniło, bo Meksyk jest wielkim rynkiem zbytu. Zamiast wyrazu „akceptacja” użyłbym więc może w tym kontekście słowa „impotencja”. Amerykanka Karen trochę zyskała na tym, że dwóch Meksykanów wdarło się do jej bezpiecznego świata. To ją obudziło z letargu i wrzuciło w sam środek bardzo ambiwalentnej rozgrywki. Sterroryzowana kobieta podaje im posiłek i zjada z nimi kolację – jej syn nie docenia takich gestów. Karen stara się wyznaczyć granice, ale pozwala je przekraczać. Odpycha ich, ale równocześnie w milczeniu akceptuje ich obecność. Ciąży jej społeczna inercja. To, co się dzieje w jej domu, jest przecież metaforą Ameryki, która boi się zalewu meksykańskich imigrantów, ale nie potrafi go powstrzymać.

Teksas jest już praktycznie dwujęzyczny – informacje w autobusach są podawane po angielsku i hiszpańsku.
Podobnie jest w Kalifornii. Los Angeles zamieszkuje największa (po samym Mexico City!) populacja Meksykanów. To stamtąd pochodzi większość chicanos. Amerykanie się tego boją. Do Stanów Zjednoczonych napływa głównie biedota, która liczy na nowe miejsca pracy i je znajduje, bo gospodarka potrzebuje taniej siły roboczej. Sądzę, że strach jest jednak napędzany takimi samymi mechanizmami, jak zawsze – wizją Obcego. Niechęć podkręca też rasizm, który nieustannie krąży w żyłach Ameryki.

Kiedy zaczynasz pisać scenariusz, myślisz o człowieku czy o kulturze, która wpływa na ukształtowanie jego charakteru i środowiska, w jakim żyje?
Najważniejsza jest dla mnie dobra i ekscytująca historia, która skłania widzów do zgadywania, co stanie się za chwilę. Kiedy piszę, skupiam się na splocie wydarzeń. Wiem już, że jeśli linia dramaturgiczna będzie właściwie poprowadzona – kultura danego miejsca ujawni się w przestrzeni i odbije w mentalności bohaterów. Swoją drogą to naturalny proces, bo ekipa zwykle pochodzi z miejsca, w którym kręcimy zdjęcia, a większość aktorów to amatorzy z lokalnych wiosek. Dzięki temu ja nie kreuję postaci, oni nikogo nie naśladują. Wystarczy, że są sobą. I koło się zamyka, znów mogę wrócić do zajmowania się filmową historią, która ożywa w kręgu kulturowo-społecznych uwarunkowań.

W twoim ostatnim filmie „Heli” debiutowały Andrea Vergara (Estrela) i Armando Espitia (Heli) – amatorzy, którzy wznieśli się na aktorskie wyżyny.
Szukałem ich przez dwa lata, kiedy starałem się zgromadzić budżet na realizację filmu. Nie wiem teraz, co było trudniejsze. Wspólnie z moim bratem, Martinem, przesłuchaliśmy tysiące osób. Nie opisuję w scenariuszach wyglądu postaci, więc moi współpracownicy mają mgliste wrażenie na temat tego, kogo ja widzę w danej roli. Pokazują mi mnóstwo zdjęć i materiałów wideo, na których staram się wypatrzyć ludzi, którzy mają potencjał, by wejść w skórę moich bohaterów. Wybranych zapraszam na casting, więc cały proces jest dosyć długi. W ciągu trzech dni w Guanajuato, gdzie odbywał się jeden z otwartych castingów, zobaczyliśmy ponad tysiąc osób. Znaleźliśmy wówczas kilka drugoplanowych postaci. Andreę mój brat spotkał jednak na ulicy w czasie niedzielnego spaceru z rodziną. Miała wtedy dwanaście lat i przez ten jeden rok w życiu wyglądała dokładnie tak, jak moja wyobrażona Estrela. Kobiecość pęczniała w jej dziecięcym ciele. Andrea podeszła do gry z wielką inteligencją i włożyła mnóstwo wysiłku w pracę na planie. Miałem szczęście.

 „Heli”, reż. Amat Escalante 

W „Heli” po raz pierwszy w twoim filmie pojawia się prawdziwa historia miłosna. Nie było jej ani w „Los bastardos”, ani w „Krwi” – opowieści o małżeństwie. Filmową heroiną jest jednak dwunastolatka. To ironia czy społeczny przekaz?
W Guanajuato – w mieście, które znajduje się pięć godzin od stolicy Meksyku, gdzie mieszkam i gdzie kręciłem film – coraz więcej młodych dziewczyn zostaje matkami. Winę za to ponoszą wadliwa edukacja, Kościół i ludzka ignorancja. Jakiś czas temu szkoły dostały książki dla dzieci, w których znajdował się duży rozdział na temat seksualności. W mojej parafii zażądano jego usunięcia i tak też się stało. Ze względu na religię w całym kraju (prócz Mexico City) aborcja jest nielegalna. Zaakcentowanie tego w filmie było dla mnie bardzo ważne. Zresztą filmowe półroczne dziecko było na planie ze swoją czternastoletnią matką. To był przypadek, ale świadczy o tym, jaki jest odsetek młodych matek. Poza tym, czy ta sytuacja nie znajduje odzwierciedlenia w rozwoju fabularnych zdarzeń? Czy fakt, że ludzie są zdolni do torturowania i zabijania innych, nie jest owocem braku moralnego kompasu, którego nie przekazali im rodzice, bo sami byli dziećmi?

Z drugiej strony w przeciwieństwie do tego, co dzieje się w Europie, więzi rodzinne są dla twoich bohaterów bardzo ważne (wyraźnie widać to w „Heli”). Cokolwiek robi jeden z członków rodziny, inni ponoszą za to konsekwencje.
Rodzina jest dla Meksykanina świętością. Rząd nie dba już o nikogo. Jeśli szukasz bezpieczeństwa, możesz je znaleźć tylko wśród najbliższych. Zauważyłem, że w czasie, kiedy kręciliśmy „Heli”, w okolicznych miastach zaczęły się nawet formować zorganizowane, sąsiedzkie grupy samoobrony, Grupos de Autodefensa. Ludzie budują dziś własne więzienia i samodzielnie usiłują wymierzać sprawiedliwość członkom lokalnych gangów. Rząd próbuje to powstrzymać, ale zapędza się w kozi róg, bo w tych wsiach nie ma już miejsca dla prawa. Scena tortur w „Heli” jest dowodem, że człowiek został porzucony przez społeczeństwo. Przemoc jest też owocem ogromnych różnic klasowych w Meksyku. Obok siebie żyją najbogatsi ludzie na świecie i przymierająca głodem biedota. Trochę jak w średniowieczu w Europie. Mechanizm jest ten sam, zmieniają się tylko narzędzia. Film miał już premierę w Meksyku. Tortury i porwania to chleb powszedni dla widzów tamtejszych kin. Nie opowiedziałem o niczym, czego na co dzień nie widuje się na ulicach. Nawet dzieci są już częścią świata, w którym przemoc gra pierwszoplanową rolę. 

 „Heli”, reż. Amat Escalante.
Francja, Meksyk 2013, w kinach od
 31 stycznia 2014
 
I nawet amerykańska telewizja już nie boi się o tym mówić. Pamiętasz scenę z serialu „Breaking Bad”, w której jedenastoletni chłopiec meksykańskiego pochodzenia krąży po ulicy na białym rowerku, po czym wyciąga pistolet i strzela do dilera?
Tak, pamiętam. W Meksyku, jednym z najbardziej katolickich krajów świata, bogami są na równych prawach Chrystus i Mamona. Religia służy biznesowi, bo utrzymuje ludzi w stanie niewiedzy i ignorancji. Póki ludzie będą wierzyć w cuda i szukać nadziei wyłącznie w religii, kraj będzie się staczał po równi pochyłej. Mówię o tym, bo w „Breaking Bad” pojawia się też wątek Uświęconej Śmierci (Santa Muerte). Na początku jednego z odcinków dwóch braci z meksykańskiej mafii i wielu ludzi z wioski pełzną pod ołtarz wystawiony „ku czci” Waltera White’a. Religia ewoluuje w reakcji na kulturę, politykę i ekonomię, i staje się ulepioną ze sprzeczności, przerażającą hybrydą. Wielu meksykańskich morderców ma na plecach wytatuowaną Maryję Dziewicę. Taksówkarze wożą w samochodach siekiery, bo one „symbolicznie” chronią przed śmiercią. 

Jesteś bardzo zaangażowany w życie społeczeństwa i krytykę form, jakie ono przybiera. To pokłosie twojej fascynacji kinem dokumentalnym?
Próbowałem uciec od podejmowania takich tematów, ale chyba nie potrafię wyrzucić ich z głowy. Ciągle wracają, a mnie wciąż inspiruje i złości to, co dzieje się wokół. Długo uczyłem się sam, ale byłem też na intensywnym trzytygodniowym kursie w szkole filmowej na Kubie. Później usiłowałem kręcić dokumenty, ale nawet moja mama powiedziała, że te filmy są złe! [śmiech] Musiały więc być fatalne. Dokument wymaga nawiązania intymnego kontaktu z bohaterem, na co nie umiem widocznie się zdobyć, i wielkiej cierpliwości, jaką nie dysponuję. Wydawało mi się, że mogę być całkowicie niewidoczny dla ludzi, za którymi chodzę z kamerą. Zdanie sobie sprawy z utopii tej idei skłoniło mnie do zwrócenia się w stronę kina fabularnego. W jego kręgu już pewnie pozostanę.