Bardzo powoli, bo nie da się inaczej, wczytuję się w dwie bezkompromisowo eksperymentalne książki: „Waruj” dwóch Joann, Łańcuckiej i Mueller, i „Stelle” Bianki Rolando. Napisałam „bezkompromisowo”, choć na opuszki palców pchało się „ostentacyjnie”; chodzi o to, że obie książki odważnie podążają własnymi ścieżkami, nie oglądając się na konsumenckie oczekiwania wobec literatury, nikogo nie kokietując ani nie zabiegając o poklask. Są to książki „trudne”, to znaczy, że stawiają opór pospiesznej i roszczeniowej lekturze. Nie proponują lekkostrawnej przyjemności. Pozostają wierne niezawisłej pracy wyobraźni i języka, budują swoje złożone światy, otwierają nowe przejścia między utartymi znaczeniami, są to książki przebogate – i wymagające.
Eksperyment w poezji czy ogólniej w literaturze kobiet to skądinąd złożona kwestia. Relacja między twórczością kobiet a awangardą jest bardzo ambiwalentna, o czym zresztą niejednokrotnie pisałam. Sam już militarny rodowód pojęcia awangardy sprawia, że jej stosunki z kobiecością są napięte. Eksperyment i tzw. literatura kobieca to według obowiązujących klasyfikacji dwa bieguny literatury. „Literatura kobieca” to przecież zasadniczo określenie pogardliwe, sugerujące pisarstwo niższych lotów, gatunkowe i popularne, będące przeciwieństwem prawdziwej sztuki. I w tej przestrzeni kobiety odnoszą spektakularne sukcesy. Można powiedzieć, że dopóki autorki zachowują się tak, jak kobietom przystało, także jako twórczynie, świat nie ma z nimi problemu, a nawet chętnie je wspiera. Kłopoty zaczynają się, kiedy kobiety próbują wejść na teren tradycyjnie męski i zaczynają majstrować przy znaczeniach słów. Terenem arcymęskim były XX-wieczne ruchy awangardowe, przy czym nie chodzi o seksizm towarzyski czy środowiskowy, a o coś znacznie poważniejszego – o mizoginię wpisaną w same podstawy projektu estetycznego, jakim był modernizm. Projektu, dodajmy, nadal stanowiącego ważny punkt odniesienia dla wielu twórców i twórczyń – także dla Mueller i Rolando.
Joanna Mueller/Joanna Łańcucka, „Waruj”. Biuro Literackie, 88 stron, w księgarniach od sierpnia 2019Na czym polegała mizoginia awangardy? W skrócie, na utożsamieniu nowej, witalnej sztuki z męskością. W obłąkanym komentarzu do przekładu „Fizjologii miłości” de Gourmonta Ezra Pound, skądinąd bliski sercu niejednej piszącej kobiety, wyjaśniał, że męskość jest tożsama z działaniem, a kobiecość – z jego brakiem. Dawał na to takie przykłady: „fallus lub plemnik nacierają (…) na chaos kobiecości”, nowatorska idea poety penetruje „ogromny, pasywny srom Londynu”. To, co męskie, tworzy; to, co kobiece, poddaje się tworzeniu: pomysł co najmniej tak stary jak Platon i niestety nadal żywy. Marinetti, ojciec futuryzmu, o nienawiści do kobiet pisał bez ogródek, przy czym precyzował, że nie chodzi o płeć, tylko o niewolniczą mentalność wykształconą przez wieki dyskryminacji. Czyli: nienawidzimy kobiet, bo wcześniej też ich nienawidziliśmy…
Mimo wpisanej w awangardę mizoginii kobiety od samego początku współtworzyły ruchy awangardowe i w eksperymentalnej twórczości widziały szansę na wyzwolenie się z opresyjnego teatru kobiecości. Losy awangardowych twórczyń są skomplikowane, kobiety dokonywały bardzo różnych wyborów, próbując przełamać impas wynikający ze sprzeczności między tym, co w duchu modernizmu uchodziło za interesujące nowatorstwo, a własną płcią. Wprowadzając do twórczości kobiecość, popełniały wykroczenie przeciwko niepisanym prawom poezji. Za karę odstawiano je często na półkę z etykietką: „twórczość kobieca”.
I Mueller, i Rolando popełniają to wykroczenie, karane dziś mniej surowo niż sto czy choćby dwadzieścia lat temu, ale nadal karane. Dla obu autorek kobiecość jest istotnym zagadnieniem poetyckim, przy czym nie chodzi tylko o tak zwane kobiece tematy, ale o świadomość płci na poziomie struktur języka i poetyki.
Podobnie jak w swoich poprzednich książkach, w „Waruj” Joanna Mueller łączy eksperyment z liryzmem. Jest to połączenie o tyle ciekawe, że liryzm kojarzy się raczej z poezją tradycyjną, przemawiającą w pierwszej osobie, symulującą intymność rozmowy „w cztery oczy”. Tymczasem książka Mueller jest wielogłosowa. Intymna, ale i publiczna. Osobista i polityczna. Po pierwsze, jest wynikiem współpracy dwóch kobiet, poetki i plastyczki. Ilustracje Łańcuckiej, będące autonomicznymi dziełami sztuki, wprowadzają drugi głos. Ale „Waruj” to więcej niż duet. W mottach i dedykacjach, jako źródło inspiracji, pojawiają się inne autorki: Świrszczyńska, Zajączkowska, Bishop. Pojawiają się także tajemnicze podmiotki, jak choćby „Stara Kontynentka” mówiąca jakby z głębi świata, z brzucha ziemi. „Waruj” to książka o głosie. O utraconym głosie, o głosie tytułowej „Muty” z pierwszego wiersza, o przywracaniu głosu. Ale nie przywraca się tu pojedynczego, wyjątkowego głosu geniusza. Nie mówi się: „teraz ja”, jeśli już – to my.
Obrazy wyciszenia są miejscami naprawdę wstrząsające, na przykład w bardzo mocnym wierszu: „ale beka: debeaking”.
co z tego że ćwierkasz na ślepo
po zgęszczonych poziomach
chowana w koncentracji
wydziobujesz tunel
od prasy sufitu
przez który czasem sypną
ziarnem sztucznego światła
do lepkiej ściółki
płaszczyzny grzebania
z pochyłym dnem
by wydajniej się niosło
i staczało szybciej
dla waszego dobra
przytniemy
cultura cura
Bianka Rolando, „Stelle”. Biuro Literackie, 204 strony, w księgarniach od marca 2019Kobiecość łączy się tu ze zwierzęcością, bo jedna i druga podlegają przemocy. Symboliczne pozbawienie głosu zostaje tu zestawione z materialnym okaleczeniem, jakiemu poddaje się przemysłowo hodowane kury („debeaking” to dosłownie pozbawienie dzioba). Ćwierkanie jest jednocześnie ptasie i kobiece. Ale nie chcę powiedzieć, że wiersz używa cierpienia zwierząt jako metafory dla cierpienia kobiet. Mueller opowiada jednocześnie o obydwu rodzajach cierpienia, ponieważ zachodzi między nimi ścisły związek: ten sam brutalny, patriarchalny system odpowiada za uprzedmiotowienie kobiety, utożsamienie jej z ciałem i zwierzęciem, i za przemoc wobec więcej-niż-ludzkiej natury. Mueller buduje metafory tak, aby jednocześnie mieściły w sobie ludzkie i zwierzęce. Efekt ten osiąga między innymi za pomocą nieskrępowanego, ale niezwykle precyzyjnego słowotwórstwa, stanowiącego znak rozpoznawczy jej poetyki. Osiąga niebywały rezultat: tworzy język mówiący o ludzkim cierpieniu w sposób wykraczający poza antropocentryzm. Doświadczenie, o którym opowiada, nie jest ani tylko ludzkie, ani tylko zwierzęce, jest wspólne. Przemoc nie jest ani tylko symboliczna, ani tylko fizyczna, jest i taka, i taka. Zarówno w przypadku uciszania kobiet, jak i ucinania kurzych dziobów stosowana jest oczywiście „dla waszego dobra”. Żebyście się, o biedne, nie zadziobały.
Cały tom pełen jest fraz, które przemeblowują słowa w głowie: „poronistki”, „objaśniepan”, „silence is violence”. Rytm wierszy sprawia, że chce się je czytać na głos, wyprowadzić na ulice. Mueller nie pisze o buncie – ona pisze bunt. Nie opowiada o czułości – pisze czułość. Nie omawia zagadnienia antropocentryzmu, ale mówi z miejsca, które nie jest wyłącznie ludzkie. „Co grzęzło w gardle / wychodzi na jaw”, ten cytat z wiersza „Myto” jest zwięzłym, choć niewyczerpującym podsumowaniem tego, co się w tej absolutnie niezwykłej książce wydarza.
Z kolei „Stelle” Bianki Rolando to eklektyczny poemat o niebie, czy raczej o mapowaniu nieba. Autorka czyta 88 gwiazdozbiorów, wokół których narosło wielkie bogactwo ludzkich interpretacji: mitów, symboli, opowieści. Mapowanie nieba to kwintesencja ludzkiej skłonności do szukania formy. Przecież gwiazdy na niebie nie układają się w żadne kształty: nie ma tam ani psa, ani węża, ani panny. Ale patrząc w niebo, widzimy nie tylko gwiazdy, napotykamy tam także spojrzenia tych, którzy przed nami niebo czytali i interpretowali, ich tęsknotę za pięknem i sensem. Eklektyczna forma „Stelli” odzwierciedla palimpsestowość ludzkiej percepcji. Rolando dopisuje kolejne warstwy znaczeń, eksperymentując z najróżniejszymi postaciami wiersza, prozy poetyckiej, pieśni, a nawet sztuki teatralnej i partytury. Jak wyjaśnia sama autorka w rozmowie z Joanną Mueller: „chciałam przełamać schematyczne mity, którymi nazywano gwiezdne konstelacje przez wieki. Niech w końcu Orionka nie będzie łowczynią, a tą, która uwalnia. Niech Orion okaże się (przez chwilę) jej płochym cieniem. I odwrotnie, co się stanie, gdy Andromedą będzie Andromed, uwolniony przez Perseuszkę/Perseusza jednocześnie? Czasami taka zamiana rozwiązuje się w sposób humorystyczny, czasami okazuje się poważnym i koniecznym uzupełnieniem”.
Forma, której szuka się w „Stellach” i której zawsze poszukuje poezja, jest formą miłości. Mówi nam o tym pojawiające się na samym początku książki motto z Shelleya: „Has thou beheld the form of love?”. Rolando poszukuje formy miłości na różnych płaszczyznach: w kosmosie, w mitach, w poezji, ale też w sztuce wizualnej, a nawet tańcu – „Stellom” towarzyszyła wystawa prac plastycznych, podczas której zamieszczony w książce cykl dwunastu „figur tanecznych” został ożywiony przez tancerza. „Figury taneczne” stanowią wizualny zapis powstających form w gwiazdozbiorze Kila. W przytoczonej już rozmowie Rolando wyjaśnia proces powstawania cyklu: „ulepiłam dwanaście figur z wilgotnej gliny i z miękkiego ołowiu, który poprzez swoją zmienność od zawsze wiązany był z alchemią. Potem figury fotografowałam i ostatecznie w książce pokazałam dokumentację tego procesu/przemiany w negatywach”. Efekt jest niezwykle przejmujący. Widzimy wyłaniające się z ciemnego tła kruche, świetliste figury, na pierwszych fotografiach przywodzące na myśl jakieś zawiązujące się formy organiczne, na kolejnych – ludzkie ciało. Pokazane w ten sposób ciało nie jest skończoną całością, tylko procesem, jest dynamiczne, otwarte, otoczone ciemnością. Co ciekawe, Rolando podkreśla, że ciemność niekoniecznie jest zła. Bywa otwarciem, uwolnieniem się od własnej tożsamości.
Krótki wiersz pt. „wąż” niech posłuży za przykład praktykowanego w „Stellach” przepisywania/nadpisywania mitów:
Ogłosiliśmy upadłość
rodzinnego kramiku
Tak, jesteśmy nadzy
W ten sposób wąż zostaje usunięty z mitu o ludzkim upadku. Nie było żadnego kusiciela, upadaliśmy i upadamy sami.
Nie da się „Stelli” czytać od deski do deski, ale nie sądzę, żeby taki był zamysł autorki. Nie da się przeczesać całego nieba ani bogactwa historii noszonych świadomie i nieświadomie w naszej ssaczej pamięci. Książki Rolando nie da się ogarnąć choćby dlatego, że eksperyment „Stelli” nie zamyka się pomiędzy okładkami jednej publikacji. Odbyła się wyżej wzmiankowana wystawa; projekt Rolando przekracza granice między dyscyplinami sztuki, a poza tym jest radykalnie intertekstualny. Otwiera się na inne teksty i na interpretacje, których wobec eklektycznej, procesualnej natury jej eksperymentu nigdy nie będzie można domknąć. Największą frajdę sprawia mi otwieranie tej książki na chybił trafił i odkrywanie tego, co akurat znajdę. To trochę jak eksplorowanie świata: czasem trafia się na coś absolutnie pięknego, jak wyżej opisane „figury taneczne”, czasem na zagadkę, koan, tajemnicę, niezwykłą frazę („rozmarzę ci usta węglem, rozmarzę się, śniąc (…)” – to z wiersza „Tarcza”), a innym razem na fragment, który akurat mnie pozostawia obojętną. Przy tym wszystkim nie sposób nie zachwycić się językową i wizualną pomysłowością Rolando. John Cage mawiał, cytując Anandę Coomaraswamy’ego, że sztuka to „imitacja sposobu działania natury”. Ostentacyjnie innowatorskie poetyki Mueller i Rolando wpisują się w tę definicję.
Tekst powstał we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej.