Mo Yan i jakieś trzysta sylab
Mo Yan Hamburg 2008 / fot. Johannes Kolfhaus, wikimedia commons CC BY-SA 3.

Mo Yan i jakieś trzysta sylab

Rozmowa z Małgorzatą Religą i Agnieszką Walulik

Tłumaczenie z chińskiego jest trudne, też dlatego, że orzeczenie często znajduje się na końcu – więc trzeba najpierw przebrnąć przez kilka linijek opisu gdzie, jak i kiedy, by dopiero na sam koniec dowiedzieć się, kto właściwie i co

Jeszcze 5 minut czytania

ADAM PLUSZKA: W swoim krótkim omówieniu „Obfitych piersi, pełnych bioder” oraz „Krainy wódki” Kinga Dunin pisała: „Nie wyemigrował, jest wiceprzewodniczącym Chińskiego Związku Pisarzy, oficjalnie unika emigracyjnych twórców i wypowiada się zgodnie z zasadami chińskiej poprawności politycznej”. Czy Mo Yan jest pisarzem reżimowym?
MAŁGORZATA RELIGA
: Jak na to odpowiedzieć? Jeżeli termin „pisarz reżimowy” oznacza kogoś, kto wychwala reżim, pisze na jego zamówienie i bezkrytycznie utrwala jego propagandę, to wystarczy przeczytać jedno opowiadanie Mo Yana, żeby wiedzieć, że nim nie jest. Chiny przedstawione w „Krainie wódki” to jeden z najbardziej wstrząsających, nieznośnych i sugestywnych opisów piekła na ziemi, jakie powstały w literaturze światowej. Czy to jest tekst pisany na zamówienie władzy? A czy Mo Yan korzysta z tego, co oferuje mu udział w chińskim establishmencie? Tak, korzysta. Ale czy to koniecznie osłabia wartość jego literatury? Czy literatura jest zawsze i wyłącznie dosłownie rozumianym manifestem politycznym? Każdy musi na to pytanie odpowiedzieć sobie sam. Moim zdaniem Mo Yan jest przede wszystkim pisarzem znakomitym.

Małgorzata Religa

Od 1989 roku związana z warszawską sinologią, obecnie kierownik Zakładu Sinologii Uniwersytetu Warszawskiego. Przełożyła m.in. „O dobrym władcy, mędrcach i naturze ludzkiej” Mencjusza i Xunziego (1999), „Poemat opisowy o literaturze” Lu Ji w „Estetyce chińskiej” (2008) „Słownik Maqiao” Han Shaogonga (2009), „Wiersze wybrane” Duoduo (2013), „Żabę” Mo Yana (2014).

AGNIESZKA WALULIK: Ta nasza potrzeba czarno-białej odpowiedzi (albo pisarz reżimowy, albo opozycjonista) wynika chyba z chęci zrozumienia innego społeczeństwa w sytuacji, kiedy patrzymy na nie z zewnątrz. Siłą rzeczy musimy uciekać się do uproszczeń i szufladkowania. Tymczasem mam wrażenie, że większość Chińczyków nie czuje potrzeby wytyczania tak jasnej granicy. Również rząd chiński nie odbiera automatycznie każdego głosu krytyki jako działania subwersywnego. Zależy, co się krytykuje i w jaki sposób. W zeszłym roku gościło w Warszawie kilku chińskich blogerów, którzy przyjechali na konferencję o wolności słowa w Chinach. Uważają się za dysydentów – ale załatwiając papiery na wyjazd, nie ukrywali jego celu. I władze ich puściły. Problem dysydencji w Chinach jest więc o wiele bardziej skomplikowany, niż może się nam wydawać. W każdym razie zgadzam się z przedmówczynią: dopóki pisarz nie traktuje swojego pisarstwa jako narzędzia politycznej propagandy (a Mo Yan w sposób oczywisty tego nie robi), powinniśmy oceniać go za twórczość, nie za przekonania polityczne. Zresztą w demokratycznych już warunkach łatwo krytykować kogoś w Chinach za to, że nie wyemigrował. Tymczasem przypomnijmy sobie wielkich artystów, którzy żyli i tworzyli w Polsce komunistycznej – czy podważamy wartość poezji Szymborskiej za to, że nie wyemigrowała (a w młodości przez krótki czas wręcz opowiadała się za komunizmem)? Czy mamy prawo wymagać, by każdy artysta był jednocześnie bohaterem?

Przyznam się, że tego dualizmu – w kontekście prześladowań innych chińskich pisarzy – nie rozumiem. Mo Yan nie zostawia na Chinach suchej nitki, ale nie ponosi za to konsekwencji. Na czym polega ten fenomen?
AW
: Twórczość Mo Yana nie jest alegorią. Alegoria ogranicza interpretację do jednej możliwości: „W tej książce X oznacza Y i nic więcej oznaczać nie może”. Twórczość Mo Yana jest raczej symboliczna, a zatem otwarta na wiele interpretacji. Nie ogranicza się do jednego kontekstu. Można ją czytać, nie mając pojęcia o sytuacji politycznej w Chinach. Mo Yan niewątpliwie ostro krytykuje – ale czy partię komunistyczną? Czy Chiny jako takie? Czy naturę ludzką w ogóle?  

Agnieszka Walulik

Ur. 1984, absolwentka Zakładu Sinologii Uniwersytetu Warszawskiego. Studiowała również kulturoznawstwo. Mieszkała i studiowała na Tajwanie oraz w Chinach. Tłumaczka literatury chińskiej i anglojęzycznej.

Pseudonim Guana Moye – Mo Yan – oznacza „Nie mów” lub „Milcz”. Mnie to się kojarzy z zaleceniem, żeby lepiej siedzieć cicho i się nie wychylać. Jest oczywiście wiele możliwości rozumienia pseudonimu, jak choćby taki, żeby pisać, a nie mówić. Jak panie go rozumieją?
MR
: On sam o tym wspominał, nawiązując do tego, co pan sugeruje – w czasach niepokojów lepiej jest milczeć niż mówić. Wiele razy też podkreślał, że pisarz wypowiada się w dziełach. Oczywiście, pseudonim „Nie mów” jest sam w sobie bardzo sugestywny, może w ogóle podważać wartość wszelkiej wypowiedzi, nawet literackiej.
AW
: Może również sugerować, że ktoś nie mówi pewnych rzeczy wprost, że prawdziwego znaczenia jego słów trzeba się dopiero doszukać pod powierzchnią tego, co zdaje się mówić na pierwszy rzut oka…

Jest w Chinach bardzo popularny? I był popularny, zanim w 2012 roku dostał Nagrodę Nobla?
AW
: Owszem, był popularny w Chinach na długo przed swoim Noblem. Wydaje mi się (może to cyniczne), że jest to zupełnie logiczne: gdyby nie jego renoma w Chinach, nie zostałby przetłumaczony na języki zachodnie, a więc członkowie komisji nie mieliby okazji zapoznać się z jego twórczością…

Jak postrzegany jest w Chinach?
MR
: Jako pisarz wybitny. Chociaż rodzimi użytkownicy chińszczyzny wyczuwają w jego języku jakąś dziwność.

Mo Yan, „Żaby”. Przeł. Małgorzata Religa,
W.A.B., 640 stron, w księgarniach
od czerwca 2014
Na czym ta dziwność polega?
O ile dobrze rozumiem, zarówno na nietypowym rytmie, jak i na nietypowej wyobraźni.

Czy Mo Yan kontestuje chińską kulturę? Bierze z nią rozbrat? Mam na myśli między innymi to, o czym wspomniała Małgorzata Religa przy okazji „Krainy wódki” – że opisał Chiny jako piekło na ziemi. Podobnie jest w „Żabie”, kiedy pisze o zagadnieniu pomijanym w chińskiej literaturze, czyli polityce planowania urodzin. Trudnym zagadnieniu także dla Chińczyków.
AW
: Polscy pisarze pozytywistyczni poruszali na przykład wiele bolesnych zagadnień tamtych czasów – nie mówimy jednak, że brali rozbrat z kulturą polską. Raczej że chcieli zwrócić uwagę na te problemy właśnie dlatego, że chcieli coś zmienić, poprawić, uwrażliwić ludzi. To chyba bardziej przejaw troski niż odrzucenia i kontestacji. Choć oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że Mo Yan jest pisarzem o zapędach pozytywistycznych… Pytania o to, czy Mo Yan kontestuje i odrzuca kulturę chińską, wydają mi się kolejnym przejawem naszego pragnienia, by jasno sobie określić, po której stronie barykady stoi, by go zaszufladkować. Zdobycie jednoznacznej odpowiedzi jest niemożliwe, ona zawsze będzie rozmyta, obwarowana zastrzeżeniami. I pytanie, czy Mo Yan kontestuje kulturę chińską, byłoby przez chińskiego odbiorcę przyjęte z całkowitym niezrozumieniem…

MR: Nie tylko przez chińskiego, ja też mam tu kłopot ze zrozumieniem. Nawet gdyby wszystkie utwory Mo Yana zaczynały się i kończyły deklaracją „KPCh jest źródłem opresji, a w ChRL łamie się prawa człowieka”, nie oznaczałoby to „rozbratu z kulturą chińską”. Świat opisywany przez Mo Yana to świat widziany chińskimi oczami, to chiński świat, który pozostaje chiński, zarówno w tym, co w nim dobre, jak i w tym, co w nim złe. Ale warto tu może zaznaczyć, że najbardziej kąśliwe ciosy zadawane Mo Yanowi przez chińskich pisarzy żyjących na emigracji nie tyle (czy raczej: nie tylko) uderzały w jego postawę polityczną, ile właśnie podważały wartość jego literatury jako literatury chińskiej – zarzucano mu odejście od jej wielkich wzorców. Innymi słowy, dla nich Mo Yan nie zasługiwał na Nagrodę Nobla, ponieważ jako pisarz nie jest dość dobry, by reprezentować prawdziwą wartość literatury chińskiej.

Mo Yan, „Zmiany”. Przeł. Agnieszka
Walulik, W.A.B., 112 stron, w księgarniach
od stycznia 2013
W uzasadnieniu decyzji komisja noblowska pisała: „Poprzez połączenie fantazji i rzeczywistości oraz perspektywy społecznej i historycznej Mo Yan stworzył świat w swej złożoności pokrewny światom Faulknera i Márqueza, ale zakotwiczony w chińskiej tradycji”. Gdzie indziej znalazłem jeszcze porównanie z Rabelais’m. Poza tym, że szeregowanie ułatwia czytelnikowi umiejscowić pisarza w jakimś kontekście, można Mo Yana porównywać z innymi pisarzami?
MR
: Mo Yan posiada bardzo specyficzny i własny głos pisarski, słyszalny w jego dziełach, mimo że – i za to mam do niego ogromny szacunek – każda jego powieść jest inna, w każdej szuka nowych możliwości formalnych.

AW: Szukanie odniesień jest tu uzasadnione – sam Mo Yan często wspomina, jakie wrażenie sprawiła na nim proza właśnie choćby Márqueza. Elementy realizmu magicznego w jego książkach w naturalny sposób przywodzą takie skojarzenia. Sam Mo Yan – o czym wspomina między innymi we wstępie do „Bum!” – darzy wielkim szacunkiem również wielkich XIX-wiecznych i XX-wiecznych powieściopisarzy: Tołstoja, Manna, Prousta. Po przeczytaniu tego eseju można nawet odnieść wrażenie, że postrzega siebie (lub chciałby, aby go postrzegano) w pewnym sensie jako spadkobiercę ich dziedzictwa. Oczywiście nie znaczy to, że nie podziwia i nie inspiruje się także wielkimi pisarzami chińskimi.

Mówiły panie o silnym umiejscowieniu Mo Yana w chińskiej kulturze. Przeczytałem gdzieś informację, że noblista większość swoich dzieł napisał przy użyciu tuszu i pędzelka. Czy dziś kaligrafia wciąż jest tak ważna jak kiedyś?
MR
:  Dobra kaligrafia z pewnością jest postrzegana jako bardzo wartościowa, także pod względem materialnym. Zawieszenie w gabinecie cennej kaligrafii, najchętniej znanego autorstwa, jest oznaką prestiżu. Ale oczywiście elektroniczne narzędzia, komputery i przede wszystkim telefony komórkowe usunęły nawyki potrzebne do sprawnej piśmienniczo ręki. W Chinach dużo się lamentuje nad narastającym „analfabetyzmem” młodego pokolenia, które zna znaki tylko biernie – potrafi je odczytać, ale ma kłopot z ich zapisaniem. Co nie znaczy, że kaligrafia jako sztuka zanikła, po prostu – jak każda ze sztuk tradycyjnych – znajduje sobie nowe miejsca w obecnym świecie.  

Mo Yan, „Bum!”. Przeł. Agnieszka Walulik,
W.A.B., 640 stron, w księgarniach
od grudnia 2013
Pamiętam, że – kiedy jeszcze pracowałem w W.A.B. – po Noblu przyszły pocztą książki Mo Yana, którymi miała zajmować się Karolina Iwaszkiewicz, wtedy redaktor literatury pięknej zagranicznej. No i właśnie: przyszły cienkie książki, a Karolina dostawała od tłumaczy grubaśne przekłady.
MR
: Książki chińskie są zapisane znakami, które przekazują dużo informacji na mniejszej przestrzeni niż pisma alfabetyczne. Ten sam tekst po chińsku zapisany transkrypcją w alfabecie zajmie trochę więcej (chociaż nie dramatycznie więcej) miejsca niż zapisany znakami. Ponieważ słowa polskie są w większości dłuższe niż słowa chińskie, tekst graficznie i objętościowo wydłuży się tym bardziej. Do tego dochodzi jeszcze rozplanowanie graficzne, nawyki i oczekiwania wydawnicze, ilość treści umieszczonej na stronie i tym podobne rzeczy. 

Jak się tłumaczy z chińskiego?
MR
: Bardzo trudno, przynajmniej mnie. Mogę tu mówić tylko o swoich doświadczeniach, ale trudności wymieniłabym następujące: oczywista trudność wynikająca z faktu, że chiński jest dla nas naprawdę obiektywnie dużo trudniejszy do głębokiego poznania niż języki europejskie. Do tego dochodzi bogactwo synonimiki chińskiej – jeśli dwa słowa tłumaczone są w słownikach tak samo, to jak je rozróżnić? Czy to są ścisłe synonimy, czy może są między nimi różnice i odcienie semantyczne lub stylistyczne? Idiomatyka chińska, stosunkowo słabo opisana: są wyrażenia, na których potykałam się kilkakrotnie, tłumacząc je dosłownie, nim zrozumiałam, że nie ma takiej potrzeby, że trzeba znaleźć w polszczyźnie wyrażenie ogólnie oddające sugerowaną treść. Słownictwo odnoszące się do emocji – to już prawdziwa otchłań kłopotów. Coś, co łączy się z tym ostatnim, czyli „tłumaczenie z jednej kultury na drugą”. Pani Agnieszka wspomniała kiedyś o problemie z tłumaczeniem różnych form zwracania się do innych, na przykład Lao Wang – „Stary Wang”, w którym „stary” jest formą grzecznościową, wyrażającą jednocześnie familiarność i szacunek; częste posługiwanie się nazwami stopni pokrewieństwa wobec ludzi niespokrewnionych (ciociu, dziadku, bratowo i tak dalej). Jak to oddać po polsku? Odmienność stylistyki prozy chińskiej, która lubi długie ciągi zdań równorzędnych łączonych tylko przecinkami bez użycia spójników, całkowicie nie do przyjęcia w polszczyźnie. Wreszcie długie partie tekstu niepodzielone na akapity, które też stają się nie do zniesienia po polsku. No i mnóstwo innych trudności – bezpośrednie i pośrednie odwołania do zjawisk kultury, na których także bardzo łatwo się potknąć, albo – co już najtrudniejsze  – stylistyczne nawiązania do innych tekstów literackich, odczucie i wydobycie tonu oryginału. 

Mo Yan, „Klan czerwonego sorga”.
Przeł. Katarzyna Kulpa, W.A.B., 592 strony 
w księgarniach od listopada 2013
AW: Tak, z chińskiego tłumaczy się na polski o wiele trudniej niż na przykład z angielskiego. W językach europejskich, mimo iż pewne słowa czy zwroty są nieprzetłumaczalne, bardzo wiele powiedzeń czy metafor się powtarza, ponieważ pochodzą z tego samego zestawu odniesień (Biblia, kultura klasyczna i tak dalej). Tłumacząc z chińskiego, tłumacz musi sobie taki zestaw dopiero zbudować. Przede wszystkim zaś musi się nauczyć, jak rozszyfrować kod języka różniącego się od polskiego praktycznie na każdym możliwym poziomie w taki sposób, by czytelnikowi nie wydawał się on sztuczny. To niełatwe zadanie. Ale paradoksalnie chwilami daje to tłumaczowi większą swobodę niż bardziej pokrewne języki.

To znaczy?
AW
: Jeśli się nie ma konkretnych przełożeń różnych zwrotów, łatwiej się oderwać od odruchu tłumaczenia słowo w słowo, a to czasem prowadzi do dobrych efektów. Jeśli chodzi o prozę Mo Yana, w skrócie powiedziałabym, że bardzo dobrze tłumaczy mi się jego dialogi (są bardzo potoczyste i naturalne), natomiast wspomniane przez doktor Religę wielokrotnie złożone zdania, często obfitujące w rozbudowane metafory, nastręczają mi ogromnych problemów. Wracając zaś do początku pańskiego pytania, czyli do objętości książek: Mo Yan (i nie tylko on) zdaje się żywić wielką niechęć do dzielenia na akapity. W jego tekstach często nawet dialogi nie są wyodrębnione. To bardzo męczące dla oczu, a w języku polskim wyglądałoby bardzo nienaturalnie, dlatego trzeba takie miejsca rozbijać w sposób zgodny z polską konwencją, co również przyczynia się do ostatecznej długości tekstu.  

Intuicyjnie wydaje mi się, że w przypadku języka o tak odległej gramatyce od naszej, chińskie zdanie trzeba najpierw dogłębnie zrozumieć, osadzić w kontekście sąsiadujących zdań, a dopiero potem zapisać po polsku. Mylę się?
AW
: Nie, ma pan rację. W chińskim zdaniu nierzadko orzeczenie znajduje się na końcu, więc trzeba najpierw przebrnąć przez kilka linijek (jeśli mamy pecha) opisu gdzie, jak i kiedy, by dopiero na sam koniec dowiedzieć się, kto właściwie i co. 

Niedawno widziałem w autobusie dziewczynę, która czytała chińską książkę. Wyglądała na studentkę. Przeczytanie strony po polsku czy po angielsku zajmuje mniej więcej minutę, a ją każda strona zatrzymywała na pięć, może siedem minut.
MR
: Może była nie najlepszą studentką. A mówiąc poważniej – tak, potwierdza to moje doświadczenie. Po pierwsze, pismo chińskie umożliwia przekazanie stosunkowo większej ilości treści na zbliżonej powierzchni tekstu. A po drugie: przywykli do pism alfabetycznych ludzie Zachodu potrzebują więcej czasu, żeby mentalnie przyswoić i przetworzyć informacje zapisane znakami. Nawet ludzie dobrze znający chiński będą czytać tekst zapisany znakami wolniej nie tylko niż Chińczycy, ale też wolniej niż na przykład Japończycy czy Koreańczycy, którzy – o ile mi wiadomo – rzadziej posługują się znakami chińskimi, ale ich pismo zachowało pewne konstrukcyjne cechy znaków chińskich. 

Trudno się nauczyć chińskiego? Potrzebne są do tego jakieś specjalne zdolności – nie wiem: fotograficzna pamięć?
AW
: Fotograficzna pamięć? Niekoniecznie. Najbardziej potrzebna jest chyba cierpliwość i determinacja. Pod względem gramatyki chiński jest o wiele mniej skomplikowany niż polski: nie ma czasów, przypadków, rodzajów, i tym podobnych. Moim zdaniem jednak w pewnym momencie nie da się robić dalszych postępów, nie będąc w stanie czytać chińskich znaków (w każdym razie nie w sytuacji, kiedy nie jesteśmy otoczeni kulturą i językiem i nie możemy przyswajać go w taki sposób, w jaki robi to małe dziecko). A jedynym znanym mi skutecznym sposobem nauczenia się znaków jest przepisywanie ich raz za razem, im więcej powtórzeń, tym lepiej. Najpierw znak zapamiętuje ręka, a dopiero potem głowa (do tej pory najlepiej pamiętam znaki wyuczone na pierwszym roku – w późniejszych latach miałam proporcjonalnie mniej czasu na powtarzanie każdego kolejnego znaku, więc gorzej je teraz pamiętam!). Chyba nie zdarzyło mi się usłyszeć, że ktoś nauczył się chińskiego pisma dzięki samemu wpatrywaniu się w znaki. Oczywiście znaki składają się z powtarzalnych elementów, więc im więcej się ich zna, tym łatwiej je zapamiętać i utrwalić w pamięci, aż w pewnym momencie zapisywanie nie jest już niezbędne. Ale dojście do tego momentu to długi proces. Dla mnie jednak największą bolączką chińskiego są homonimy.

Proszę opowiedzieć więcej.
AW
: W chińskim istnieje określona liczba sylab (mniej niż trzysta), z których składają się wszystkie słowa (zakładając, że dane słowo nie jest jednosylabowe…). Między innymi dzięki tej właściwości język chiński nadaje się do zapisywania znakami (największa grupa znaków to takie, które zawierają element znaczeniowy i element fonetyczny, który podpowiada wymowę – jest to możliwe dzięki temu, że słowa brzmią do siebie podobnie). Jednak z tego samego względu jest on bardzo trudny do rozumienia ze słuchu – kiedy jedna sylaba może oznaczać kilkanaście lub kilkadziesiąt rzeczy, kontekst staje się kluczowy. Do tej pory frustruje mnie fakt, że czasem podczas rozmowy nie rozumiem jakiegoś słowa czy zwrotu, który po zapisaniu staje się oczywisty.

Orientalistyka to oblegany kierunek?
MR
: To zależy od języka, ale generalnie orientalistyka radzi sobie dość dobrze. Dodam też z dumą, że nasi studenci są w olbrzymiej większości naprawdę znakomici. To bardzo zdolni, bardzo inteligentni młodzi ludzie o szerokich horyzontach i dużej kulturze umysłowej.

Jak się u pań zaczęła przygoda z tym językiem?
MR
: Początek mojej przygody z chińskim był już tak dawno temu, że nie bardzo pamiętam siebie sprzed Chin. Pamiętam tylko jakąś niejasną fascynację Dalekim Wschodem, jego estetyką i ludźmi. Dla mnie wtedy to był świat trochę baśniowy, trochę fantastyczny i bardzo przez to pociągający.

AW: Muszę przyznać, że bardzo przypadkowo. Bardzo lubię uczyć się języków obcych, ale decyzja o zdawaniu na sinologię była podjęta właściwie pod wpływem chwili. Po pierwszych trzech miesiącach chciałam nawet zmienić kierunek – wydawało mi się, że ten język mnie nie wciągnie. Ale dałam sobie czas do końca roku… i już tak zostało.

Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.