Miłość nieodwzajemniona

Miłość nieodwzajemniona

Bartosz Żurawiecki

Internetowe rozproszenie obnażyło prawdę, której długo nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości. Kino jest narzędziem alienacji. Alienacji jedynie pogłębianej przez technologię. O książce „Nowa kinofilia”

Jeszcze 2 minuty czytania

Kinofilia zakwita w Polsce latem. Jak sinice. Tłumy na festiwalach filmowych są nie mniejsze niż na polskich plażach; kto wie zresztą, czy seanse w coraz częściej klimatyzowanych salach kinowych to nie lepszy sposób oczekiwania na jesienne chłody niż parawanik nad Bałtykiem. A jednak, gdy parę lat temu – po dłuższej przerwie – zawitałem znowu na „Nowe Horyzonty”, uderzyła mnie panująca tam pustka. To znaczy, niby było jak dawniej – sale na każdym, najbardziej egzotycznym i awangardowym dziele wypełnione były po brzegi, ale zniknęło to, co przez lata stanowiło obowiązkowy element krajobrazu imprez filmowych w Polsce. Takich, jak np. legendarne „Konfrontacje” – w czasach PRL-u dorocznego przeglądu najnowszych osiągnięć światowego kina, które zresztą docierały do nas z wielomiesięcznym, a nawet wieloletnim opóźnieniem.

Tym elementem permanentnym i, śmiem twierdzić, istotniejszym niż sam seans były kolejki. Ludzka ciżba szturmująca kasy i drzwi do sal kinowych. Niekiedy zdyscyplinowana, ale przeważnie chaotyczna, rozgorączkowana, niecierpliwa, często po prostu mocno wkurzona. Zawzięcie dyskutująca, tak między sobą, jak i z personelem. Nie raz zdarzyło mi się być częścią owej ciżby, uczestnikiem i świadkiem rozmaitych sytuacji, jakie towarzyszyły tej grze wstępnej poprzedzającej akt kinematograficzny. Takich jak: omdlenia, wyzwiska, oskarżenia, ataki paniki, rozpychanie się łokciami, obrażenia i złamania, próby przekupstwa, podrywy, groźby karalne, ale też gesty solidarności i kumoterstwa, gdy jeden drugiemu przyrzekał, że zajmie mu miejsce, jeśli się dostanie pierwszy. Ach, to był spektakl międzyludzki! Żywy, cielesny, zaskakujący zwłaszcza w warstwie dialogowej, często pozbawiony happy endu, gdy obsługa oznajmiała kategorycznie: „nie ma już miejsc!”, na co niektórzy, ryzykując zdrowie, życie i honor, rzucali się szczupakiem przez zatrzaskujące się nieubłaganie drzwi.

Odkąd jednak festiwale filmowe wprowadziły system internetowej rezerwacji biletów i wejściówek, ów wyścig ku „mrocznemu przedmiotowi pożądania” odbywa się wyłącznie wirtualnie, a jego zwycięzcą jest ten, komu uda się szybciej kliknąć na stronie. Dodatkowych emocji dostarcza potem ewentualnie szukanie dobrego miejsca na sali, ale przyznacie, że to już doprawdy są problemy pierwszego świata.

Jednak skutki rewolucji internetowej to nie tylko udogodnienia organizacyjne. Zmieniają się też formy kinofilii. Kino w coraz mniejszym stopniu jest doświadczeniem zbiorowym, a w coraz większym staje się przedmiotem osobistych wyborów. Oczywiście, nie ma co przesadzać ze słowem „osobiste”, gdyż wybory te są, bodaj jeszcze w większym stopniu niż kiedyś, wynikiem rozmaitych perswazji ze strony show-biznesu. Tym niemniej faktem jest, że teraz kino przychodzi do nas. My zaś do kina przyjść już nie musimy, jeśli chcemy obcować z jego wytworami.

„Cinema Paradiso”, „Bohater ostatniej akcji”

O współczesne formy kinofilii pytają autorzy i autorki książki „Nowa kinofilia: przestrzenie i afekty” – pracy zbiorowej pod redakcją Karoliny Kosińskiej i Pauliny Kwiatkowskiej. Niemal wszystkie zamieszczone tutaj teksty dotyczą doświadczeń indywidualnych, choć niekiedy ów „indywidualizm” stanowi jedynie etykietkę dla sprytnych działań marketingowych. Tak bywa np. z modnym dzisiaj „set-jettingiem”, kilkakrotnie w książce przywoływanym. Ta angielska zbitka słów oznacza pielgrzymki do miejsc, w których kręcony był jakiś znany film. „Set-jetting” przybiera postać masowej turystyki – vide wycieczki organizowane w nowozelandzkie plenery „Władcy pierścieni” – ale może też być przeżyciem intymnym. Paulina Kwiatkowska opisuje w książce swą wyprawę do Monachium, gdzie Alain Resnais realizował „Zeszłego roku w Marienbadzie”, natomiast Grzegorz Nadgrodkiewicz peregrynuje „śladami Pani Dalloway” – zarówno książki Virginii Woolf, jak i inspirowanych nią filmów.

Można też uprawiać „set-jetting” na odwrót. Pisze o tym Karolina Kosińska, która najpierw odwiedziła wyspę Inis Mor, a dopiero potem uświadomiła sobie, że tam właśnie powstawał film Roberta Flaherty’ego „Człowiek z Aran”. Obejrzała go po powrocie, próbując odnaleźć w nim „przestrzenie i afekty”, których doświadczyła podczas swojego pobytu na wyspie.

Współczesna kinofilia zdecydowanie więc wykracza poza czynność oglądania filmów „na kilogramy” w ciemnym, zamkniętym pomieszczeniu. Przekracza granice tego pomieszczenia, tak jak my coraz częściej i coraz łatwiej przekraczamy granice państw, dzięki tanim lotom i smartfonowym aplikacjom. Pobudza do aktywności, która nie polega już tylko na wyjściu z domu i „ucieczce do kina Wolność”. Przynajmniej pobudza niektórych. Bo czy aby na pewno „nowa kinofilia” przełamuje pasywność odbioru?

Oglądanie filmów do rangi sacrum podnieśli w latach 50. krytycy „Cahiers du Cinema”, którzy jednak odurzenie kina umieli potem przekuć we własne filmy, we francuską Nową Falę. Kinofilskie popędy twórczo wykorzystują też inni reżyserzy, jak Quentin Tarantino czy, opisywany w książce, Edgar Wright. Jednak większość „kinomaniaków” poprzestaje przecież na konsumpcji. Kino to nie tylko sposób zapełnienia czasu, ale też często proteza życia. W bardzo ciekawym tekście Aleksander Kmak porównuje kinofilię z pornografią, pisząc, że cechą wspólną odbioru jest w obu przypadkach „nienasycenie czy rozczarowanie obrazami”. To nienasycenie rośnie wraz z liczbą filmów, które powstają na świecie. Festiwale mają w swoich programach setki tytułów i de facto idealny kinofil powinien zaliczyć je wszystkie. Żądanie niemożliwego zderza się ze świadomością własnych ograniczeń i poczuciem permanentnego niespełnienia. Nic dziwnego, że kinofilia rymuje się z nekrofilią. Obcujemy nieustannie z fantomami, którym rozpaczliwie próbujemy nadać status żywych, czujących istot. Szkopuł jednak w tym, że miłość do kina pozostaje nieodwzajemniona.

„Nowa kinofilia: przestrzenie i afekty”. Redakcja Karolina Kosińska i Paulina Kwiatkowska. Fundacja MAMMAL, Warszawa 2018„Nowa kinofilia: przestrzenie i afekty”. Redakcja Karolina Kosińska i Paulina Kwiatkowska. Fundacja MAMMAL, Warszawa 2018Wygląda więc na to, że mit o jednoczącym charakterze kina, o jego wspólnotowej mocy – podtrzymywany przez takie filmy jak np. „Cinema Paradiso” – trzeba, jak to mit, między bajki włożyć. Przynajmniej od dawna jest on już nieaktualny. Owszem, Luis Buñuel wspomina w autobiografii „Ostatnie tchnienie”, że po obejrzeniu „Pancernika Potiomkina” on i jego towarzysze chcieli natychmiast wstępować na barykady. Dzisiaj jednak nikt już nawet nie organizuje pogadanek zatytułowanych: „Czy kino może zmienić rzeczywistość?”. Bo jakie kino? Który z tych tysięcy tytułów? I kiedy miałoby zmienić, skoro premiera wypiera premierę?

Internetowe rozproszenie obnażyło prawdę, której długo nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości. Kino jest narzędziem alienacji. Alienacji jedynie pogłębianej przez technologię, co opisuje Michał Matuszewski w tekście o Virtual Reality, pod znamiennym tytułem: „O nudo i frustracjo Oculusa!”.

Pamiętam, że gdy lata temu regularnie odwiedzałem warszawski Iluzjon, prezentujący klasykę kina, spotykałem tam wciąż kilku tych samych widzów. Istoty blade, samotne, lunatyczne. Miałem wrażenie, że nigdy nie opuszczają murów Iluzjonu. Któregoś dnia zadałem sobie pytanie, czy i ja pragnę się stać jedną z takich istot. A może już się nią stałem?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).