Byłoby niedobrze, gdyby książka Grażyny Jagielskiej została odczytana jedynie jako wybitna przedstawicielka kategorii świadectw psychologicznych czy literatury terapeutycznej. Ta poruszająca (słowo w recenzjach „Miłości z kamienia” wytarte do gładkości jak nagrobna płyta) opowieść o osobistych przeżyciach żony znanego korespondenta wojennego zdecydowanie nie mieści się w takiej szufladce, choć trudno nie przejąć się dramatycznymi zmaganiami z paraliżującym lękiem, który niweczy dobre życie szczęśliwych ludzi, doprowadzając bohaterkę na skraj obłędu. Ale siła rażenia książki Jagielskiej nie wynika z jej autentyzmu i szczerości, lecz z jej literackości. Jest to proza wysokiej próby, która sprawdza się jako narzędzie opisu koszmaru życia dzielonego z człowiekiem narażonym (narażanym? narażającym się?) na śmierć.
Sytuacja przedstawiona w książce, czytana w perspektywie zwierzenia i autentyzmu, jest klarowna. On – znany dziennikarz i korespondent wojenny, wybitny, nagradzany reporter i pisarz; i ona – nieistniejąca w sferze publicznej, „tłumaczka literatury angielskiej i dziennikarka”, jak głosi nota na okładce jej niezbyt zauważonej powieści „Korespondent” z 2004 roku. On – ciągle na wojnie: powtarzana w każdej recenzji liczba „53” zamienia się w magiczne zaklęcie, nie potrafimy sobie wyobrazić, co oznacza, wiemy tylko, że on jest tam, gdzie się naprawdę dzieje; i ona – czeka na wiadomość o jego śmierci: siedzi na podłodze, wciśnięta w kąt kuchni, między piecykiem a zlewem, traci kontakt z tym, co inni uważają na normalne życie, i to też trudno sobie wyobrazić. On żyje pełnią życia, na wysokich obrotach; ona za to płaci. Jemu nic się nie dzieje; ona nie może dalej żyć.
Grażyna Jagielska, „Miłość z kamienia. Życie
z korespondentem wojennym”. Znak, Kraków,
208 stron, w księgarniach od stycznia 2013 To dosyć na poruszającą książkę. Historia, którą opowiada Jagielska, jest bolesna, dotyka spraw tak osobistych, że aż strach, czy nie zbliży się zanadto do tej niezbyt wyraźnie wyznaczonej linii, za którą rozpętują się emocje i łatwo ferować wyroki, a prywatność staje się łakomym kąskiem dla publiki i wszystko jest na sprzedaż. Ale książka Jagielskiej jednak się do tej linii nie zbliża. Jej pisarstwo nie wyczerpuje się na załatwieniu osobistej sprawy, nie kończy jako część podjętej przez nią terapii, nie udziela odpowiedzi i nie daje rozstrzygnięcia. „Miłość z kamienia” jest dowodem na siłę formy artystycznej – każe się bowiem czytać tak, jak czytamy powieść: jako obraz świata, zwierciadło ludzkiego losu, pytanie o człowieka i jego czasy.
Strukturę rozpisanej na kilku planach narracyjnych książki Jagielskiej organizuje podskórnie archetypiczne przeciwstawienie domu i podróży, bezdomności. Bohaterowie – młodzi i szczęśliwi – opowiadają się po stronie nomadyzmu, koczownictwa. Wiedzą, że chcą podróżować, poznawać świat, a nie tkwić w nudnym mieszczańskim ciepełku. „Nie można mieć w kraju niczego, co wiąże – wsłuchują się w rady, jakich udziela im spotkana w podróży przez Indie para Szwedów, strasząca ich przykładem swoich nieszczęśliwych przyjaciół, których posiadanie mieszkania sprowadziło na złą drogę: „Teraz on pracuje w banku, a ona urodziła trzecie dziecko. Ludzie często nie wiedzą, co jest dla nich dobre”. Żeby sprawdzić, co jest dla nich dobre, Wojtek i jego żona odbywają obowiązkowa wyprawę do Waranasi, bo „tam człowiek spotyka samego siebie”. Trafią tam na coś, o czym nikt ich nie uprzedził:
Miasto było opustoszałe. Tylko krowy posuwały się wolno w stronę Gangesu wzdłuż poszarpanych krawędzi ulic wabione zapachem wilgoci. Pośród rozwleczonych po mieście straganów leżały nadpalone transparenty reklamowe […]. Z porzuconego sklepu z jedwabiami wiatr wywlókł skraj szafranowego sari […]. Przy głównym zejściu do Gangesu leżały porzucone części garderoby […], dogasał płomień pod niemal nienaruszonym ciałem na stosie pogrzebowym. […] Wiedziałam, że musimy stąd odejść natychmiast, zanim kataklizm, który nawiedził to miasto zawróci i uderzy jeszcze raz. Tu stało się coś strasznego […] .
– Nie jesteś ciekawa, co tu się dzieje? To chyba nie koniec – Wojtek ruszył bezludną ulicą, przez na wpół wybebeszone, zamarłe miasto w stronę centrum, a ja poszłam za nim.
Ta plastycznie odmalowana scena – opisy Grażyny Jagielskiej są niezwykle intensywnymi, zmysłowymi ewokacjami okoliczności zdarzeń, sytuującymi czytelników wewnątrz przedstawianego świata – jest prefiguracją dalszych losów bohaterów i otwiera centralny w książce wątek poznawania świata. To jest moment, kiedy świat się nagle otwiera, daje poznać, jak w błysku mrocznej epifanii. W Waranasi bohaterowie, owszem, spotykają samych siebie, dowiadują się, kim są: ją ogarnia groza, chce natychmiast odejść z tego złego miejsca; on chce wejść w nie głębiej, więcej się dowiedzieć, zobaczyć na własne oczy, co będzie dalej. Lecz spotkanie samych siebie to zarazem spotkanie oko w oko ze światem, który nagle wyłania się zza obrazów z marzeń i wspomnień szczęśliwych koczowników ze Szwecji. Chwila w Waranasi to moment decyzji. Świat pyta: czy jesteście gotowi poznawać mnie na moich warunkach?
Młodzi bohaterowie, którzy chcą podróżować, widzą się jako monadę, jedność całkowicie spójną i oddzieloną od reszty świata. Wewnętrzna więź okazuje się nieoczywista dopiero w momencie, w którym podejmują decyzję dotyczącą rozstania, wyjazdu Wojtka na kolejną wojnę. Podejmują ją być może jednomyślne, ale oddzielne, „każde na własną rękę, po swojej stronie łóżka […]. Czułam, jak ta decyzja we mnie powstaje, buduje się z jakichś małych cząsteczek wypełniających tę przestrzeń nad łóżkiem […], myślałam o tym, że najciemniejsze moce rodzą się z takich drobnych, niepozornych chwil w ciszy”. Moment decyzji, zobaczony od wewnątrz, w dramatyzmie przywołanej sytuacji, ale zarazem z perspektywy późniejszej wiedzy o konsekwencjach, jakie przyniosło rozstanie i spotkanie z wojną, jest w istocie wyborem tragicznym, nie dającym pola manewru.
„Ludzie często nie wiedzą, co jest dla nich dobre” – to zdanie nabiera teraz gorzkiego, ironicznego znaczenia, zestawione z obrazem wojny, która – jak się okazuje – jest obliczem świata. Prawdziwe poznawanie świata, uczą się bohaterowie Jagielskiej, to nieuniknione wkraczanie w przestrzeń konfliktu. „A wiesz, że to wciąga – odkrywa Wojtek – to znaczy tylko wtedy, gdy się wejdzie głębiej”. Wtedy nie trzeba „pisać głupot, że spadają bomby i jest strasznie”, bo rozumie się procesy, które się obserwuje. Wojna staje się w takiej optyce przedmiotem obserwacji i badania, wymaga więc zdystansowania, oddzielenia podmiotu od przedmiotu. Korespondent nie może pozwalać sobie na emocje, powtarza w książce Wojtek, jakby bezwiednie pozbawiając się części samego siebie, zastępując ludzki odruch serca analitycznym zaciekawieniem.
Ale równocześnie nie ma od emocji ucieczki: wejście głębiej oznacza także zagłębienie w życie ludzi, których wojna dotyka, żyjących tam, gdzie jest strasznie i gdzie spadają bomby. Wojna jest siłą niweczącą pozorne bezpieczeństwo zakorzenienia i zmuszającą do przemieszczania się. W czasie wojny koczowniczy tryb życia ma całkowicie inne znaczenie, podobnie jak życie osiadłe, którego stabilność ujawnia całą swoją iluzoryczność. Historie pojedynczych ludzi nie znikają, i korespondent po powrocie do domu wszystko opowiada żonie, by pozbyć się ciężaru, podzielić się nim, ale także usłyszeć, które z przywiezionych historii można wykorzystać w książkach. Od tego przecież ma dom, na który nie spadają bomby.
„Kiedy pojechał, zabrałam się do remontu mieszkania” – mówi narratorka przy okazji kolejnego wojennego wyjazdu męża. I ten motyw będzie się powtarzał regularnie w całej opowieści: obsesja remontu to zarazem metafora stanu ducha. Kolejne mieszkania, przemeblowania, style urządzenia wnętrz, zakupy zyskują charakter czynności magicznej, a dom, przed którym bohaterowie chcieli się bronić jak przed zniewoleniem, okazuje się warunkiem życia. Jej daje nadzieję na to, że mimo wszystkiego, co się miedzy nimi zmieniło, uda się im być normalnymi ludźmi; jemu – pozaracjonalną gwarancję bezpieczeństwa w trakcie reporterskich wyjazdów. „A jak w domu? Wszystko dobrze?” – to pytanie zawsze pojawia się w telefonach Wojtka z kolejnych wojen, podobnie jak powtarza się sakramentalne „No to jestem”, kiedy przekracza próg domu po powrocie. Zawsze wraca cały, bo chroni go pewność, że ona na niego czeka, bezpieczna.
Ale bezpieczeństwo jest ułudą, bo on sam przywodzi ze sobą do domu wojnę. Dzięki jego opowieściom w domu zamieszkuje nie tylko strach przed śmiercią, ale także napotkani w trakcie reporterskich wyjazdów ludzie – wygnani, skrzywdzeni, osieroceni, poranieni, zgwałceni, ścigani, osaczeni, rozerwani na strzępy. Opuszczenie domu – to kolejne trudne odkrycie, dokonane wszak kiedyś przez księcia Siddharthę – oznacza wejście w życie innych ludzi i w ich cierpienie. Takie spotkania zostawiają ślad po obu stronach. Życie ludzi, z którymi się spotkał korespondent, zostaje nieraz z tego powodu kompletnie przeobrażone, albo przeciwnie: właśnie się nie zmienia się, choć pojawiła się nadzieja na lepsze. Książka Jagielskiej opowiada nie tylko o zburzonym spokoju domu i ducha, konsekwencji poznania świata, ale stawia także kwestię odpowiedzialności za drugiego człowieka. Jakie mamy obowiązki wobec tych, których życia dotknęliśmy? Co musimy dla nich zrobić, co powinniśmy, co możemy uczynić? Do czego zobowiązuje nas wiedza o ludzkich losach i czy wolno nam dzielić się nią z innymi, czyli zarażać innych wojną? A także: czy najprawdziwsza, najintymniejsza relacja między ludźmi polega właśnie na tym, żeby się nawzajem obciążać tak nieznośnymi brzemionami?
Przychodzi na myśl kończąca „Jądro ciemności” Conrada scena, w której Marlow oszczędza narzeczonej Kurtza prawdy o jego życiu w Kongu i śmierci. Ta kobieta czekała w bezpiecznym (czy bezpiecznym?) domu na powrót kogoś, kto narażał się w wielkiej sprawie (czy w wielkiej sprawie?). Jej nie została dana, a może właśnie: została oszczędzona? – wiedza o świecie. Kłamstwo, którym posługuje się Marlow, to zarazem zanegowanie prawa tej kobiety do poznania prawdy o rzeczywistości, jak i ochrona jej bezpieczeństwa, jej domu. Nie znamy historii narzeczonej Kurtza, jej czekanie nie zostało opisane, a fasada, za którą się kryje – jasne, spokojne czoło – nie daje dostępu do emocji, wątpliwości, lęku i rozpaczy. Jagielska w swojej bezlitosnej książce oddaje głos kobiecie, której nie chroni żadna wzniosła fikcja.