Mały tomik przekładów jego poezji wydał w roku 1972 Leszek Elektorowicz, poza tym pojedyncze wiersze znaleźć można było w kolejnych antologiach poezji amerykańskiej, począwszy od „Czasu niepokoju” Pawła Mayewskiego (1958 – tu tłumaczenia Wittlina i Chałki: kuriozalne z dzisiejszej perspektywy, cudowne dla historyka przekładu), przez „Poetów języka angielskiego” (1974), „Opiewam nowoczesnego człowieka” Hartwig i Międzyrzeckiego (1992), „Wypisy z ksiąg użytecznych” Miłosza (1994), „Amerykę, Amerykę!” Musiała (1994) i Barańczaka „Od Walta Whitmana do Boba Dylana” (1998).
William Carlos Williams, „Spóźniony śpiewak”.
Wybór, posłowie i przekład Julia Hartwig, Biuro Literackie,
Wrocław, 90 stron, w księgarniach od 5 stycznia 2009Teraz dostajemy końską dawkę: w styczniu Julia Hartwig wydała spory tomik przekładów „Spóźniony śpiewak”, a trzy miesiące później dwieście trzydzieści stron Williamsa i o Williamsie dostarcza nam najnowszy numer „Literatury na Świecie”. Ale bez obaw, przedawkować się nie da, zwłaszcza że to specyfik nowoczesny, o przedłużonym działaniu, dobroczynnych skutkach ubocznych i krzepiącym zapachu dojrzałych śliwek. Pan doktor Williams wie, co nam zapisać.
Julia Hartwig pokazuje Williamsa jako autora krótkich form wierszowych, poetę konkretu, przedmiotu, miejsca, sceny, antysymbolistę. Tom otwiera najsłynniejsza Williamsowska notatka ze świata widzialnego – „Czerwona taczka”. Dalej mamy inne flagowe obrazy poety: portrety starych i młodych kobiet, robotników, włóczęgów, listonosza, kelnerek, wiersze o śmierci, o chorych, o kwiatach, o wiośnie. Hartwig pisze: to poezja na wskroś demokratyczna i programowo amerykańska, dostrzegająca piękno w brzydocie, posługująca się językiem codzienności zarówno w sferze tematyki i obrazowania, jak i środków wyrazu.
„Literatura na Świecie” nr 1–2/2009Williams to wyzwanie rzucone przez poetę samemu sobie. Ale także tym, którzy go tłumaczą. „Literatura na Świecie” drukuje wiersze poety w wersjach Krystyny Dąbrowskiej, Piotr Sommera i Andrzeja Szuby. Mamy zatem nieczęstą okazję, by usłyszeć poetę polifonicznie, przez pryzmat wrażliwości językowej i świadomości poetyckiej twórców różnych pokoleń i poetyk.
Wrażenie wielogłosowości potęguje jeszcze to, że tom „LnŚ” skomponowany został w kontrapunkcie poetycko-krytycznym. Między wierszami dostajemy eseje o Williamsie pióra Wallace’a Stevensa, Roberta Lowella i Allena Ginsberga, a więc uważnych czytelników-poetów, dla których doktor z Rutherford był istotnym głosem i obecnością. Portretu dopełnia odważna próba przekładu dłuższego poematu Williamsa „Asfodel, ten zielonkawy kwiat”, dokonana i opatrzona komentarzem przez Krystynę Dąbrowską. To wprawdzie nie „Paterson” (pięciotomowy epicki poemat o życiu jednego miasta, nieistniejące wciąż po polsku pomnikowe dzieło Williamsa), ale i tak przełamuje stereotyp obiektywisty-miniaturzysty.
Dwie publikacje, cztery polskie głosy, szereg prób krytycznych: trochę jakby ikoniczne odbicie samego gestu twórczego Williamsa. Snopy jasnego światła rzucone na niby dobrze znany przedmiot, ujawniające nieoczekiwanie jego nowe, zaskakujące znaczenia. Czytelniczka czuje: krzepiący zapach dojrzałych wierszy jakby rozchodził się w powietrzu. Ależ one jej smakują.