Konstatacja o nieprzekładalności dzieła tego czy innego autora budzi we mnie zawsze potrzebę protestu. Nie dlatego, żebym wierzyła naiwnie, że wszystko da się odtworzyć w materii języka innego niż język oryginału. Przeciwnie – dlatego właśnie, że w ogóle nie bardzo wierzę w tłumaczenie jako odtwarzanie. Ale nie w tym rzecz, żeby snuć przekładoznawcze dywagacje. Chciałabym nawiązać do wątku przekładowego w świetnym szkicu Marcina Króla, który o Audenie nie po raz pierwszy pisze ze znawstwem i zamiłowaniem.
Bardzo jestem ciekawa, jak wyglądałyby przekłady Audena pióra Zygmunta Kubiaka, który wprawdzie rzeczywiście „wszystko tłumaczyć potrafił”, robił to jednak, nadając tekstom pewną wyrazistą sygnaturę. Nie były mu obce solenność tonu i wysoki rejestr, czasami wręcz delikatnie zatrącający o stylizację. Jego poetyka przekładowa odwołuje się do wielkiej tradycji polskiego wiersza, nieskora jest do żartobliwych półtonów, zgrywę chyba jednak wyklucza. Jak ustawiłby głos Audenowi, który gra na wszystkich rejestrach, od wzniosłości po rubaszny żart (nie tracąc przy tym ani tu, ani tam ironicznego dystansu) – nie umiem sobie wyobrazić.
Tymczasem z Miłoszem rzecz ma się inaczej, to znaczy jak ustawiłby głos Audena, można się dowiedzieć, czytając własne wiersze poety z tomu „Światło dzienne”, zwłaszcza „Traktat moralny”, który odbija fascynację Audenowską poetyką „Listu noworocznego”. Co ciekawe, wbrew temu, co można by zrozumieć ze szkicu Króla, Miłosz opublikował tylko jedno tłumaczenie wiersza Audena, zrobione zresztą na zamówienie Pawła Mayewskiego do antologii poezji anglojęzycznej pod (Audenowskim) tytułem „Czas niepokoju” (Nowy Jork 1958). Rzeczywiście Miłosz komentuje, że ślęczał nad tym przekładem bardzo długo, starając się sprostać kunsztowi poetyckiemu, w związku z czym drobne wynagrodzenie miało się nijak do włożonego wysiłku i czasu. Pracował mianowicie nad satyrycznym (w anglosaskim znaczeniu tego terminu) wierszem „Voltaire w Ferney”, przedstawiającym wielkiego filozofa w starości, spoglądającego wstecz na swoje niepokorne życie, a zarazem z niepokojem spoglądającego w przyszłość. Nad Europą wciąż stoją „straszne niańki / Chcąc dzieci oblać wrzątkiem”. Opisane w 1939 roku „niańki” są pięknym przykładem erudycyjnego żartu Audena, bo odsyłają do parodystycznej książeczki „Der Struwwelhitler”, która z kolei odnosi do niemieckiego klasyku pedagogiki wczesnoszkolnej czyli „Der Struwwelpeter” Heinricha Hoffmana, gdzie znaleźć można opowiastki o karach za nieposłuszeństwo: obcinaniu paluszków, śmierci z głodu, spaleniu żywcem. W wersji Miłosza – moim zdaniem bardzo udanej – znaczenia tego krótkiego wiersza rozwarstwiają się pod ciśnieniem wydarzeń historycznych, które oddzielają oryginał od przekładu, i wydobywa się spomiędzy nich gorzki smak historycznej aktualności tekstu, której tłumacz jest absolutnie świadom.
Mam wrażenie, że przejęcie wagą i powagą historycznej aktualności Audenowskich wierszy zaważyło w dużej mierze na charakterze przekładów w dwujęzycznej edycji Wydawnictwa Literackiego z 1988 roku pod tytułem „Poezje”. Zebrane w tej książce przekłady Elektorowicza, Rymkiewicza, Prokopa, Rostworowskiego, Sity i innych tłumaczy są różnorodne: mamy wśród nich zarówno kapitalne rytmicznie i retorycznie „Musée des Beaux Arts” Rymkiewicza, jak i przywoływaną przez Marcina Króla miłosiernie „Kołysankę”, ale także wiele utworów, które, mówiąc krótko, rozsypują się w palcach i każą się dziwić, że to jest ten wielki Auden. Niemniej, ponieważ, jak czytamy na skrzydełku obwoluty, poeta „stara się wbudować porządek duchowy i moralny w niespokojny czas dwudziestego wieku”, nie spodziewamy się, a szkoda, szczególnej lekkości (czy nie daj Boże dowcipu) poetyckiej frazy. Ta książka, co podkreśla jeszcze dwujęzyczne wydanie, przez mozaikowość, przeglądowość i sposób potraktowania poetyckiego rzemiosła w przekładzie, daje wyraz pewnej bezradność wobec dzieła Audena oraz poczuciu obowiązku wobec polskich czytelników: Audena bowiem trzeba mieć. W tym kontekście decyzja Miłosza, by nie tłumaczyć, a w każdym razie nie publikować przekładów poety nabiera dodatkowego znaczenia.
Audena, o czym nie wspomina Marcin Król, tłumaczył oczywiście także Stanisław Barańczak, autor wyboru „44 wierszy” (1994) oraz „Morza i zwierciadła” (2001). Jego przekłady i sposób prezentacji samego poety mają niewątpliwie patrona w postaci Josifa Brodskiego, dla którego Auden był najważniejszą postacią we współczesnej literaturze języka angielskiego, a ponadto okazał Brodskiemu pomoc po jego przyjeździe do Stanów Zjednoczonych w 1972 roku. Brodski pisze w szkicu „Sprawić przyjemność cieniowi”: „popełniono okropną pomyłkę, biorąc tego człowieka za komentatora czy diagnostę społecznego”, w istocie bowiem, twierdzi Brodski, poeta pisze tylko o jednym: o miłości i zajmuje się „ciężkimi, nieuleczalnymi przypadkami świata nie jak chirurg, lecz jak pielęgniarz, a każdy pacjent wie, że ostatecznie to nie cięcia skalpela, lecz pielęgniarze stawiają nas na nogi”.
Taką, mówiąc dość nieprecyzyjnie, bardziej prywatną i czulszą perspektywę znać w Barańczakowskich wersjach wierszy Audena. Jego Auden momentami gada, a nie przemawia („Patrząc na gwiazdy, wiem, że jestem dla nich zerem / I z punktu ich widzenia mogę pójść w cholerę”), choć nie znaczy to wcale, że mówi rzeczy trywialne. Ta pielęgniarska nuta w wiersza przełożonych przez Barańczaka nie przeczy bynajmniej głębi przesłania, przeciwnie, potraktowana jest jako element wzmacniający je. Znać w tych tłumaczeniach również chęć podjęcia wyzwania, jakiemu trudno było dotychczas sprostać jego kolegom-tłumaczom (co charakterystyczne, kobiet w tym gronie nie ma). Niektóre z przekładów są brawurowe – z całym takiej postawy ryzykiem.
Tłumaczenia autorstwa Barańczaka, jak żadne poprzednie, doczekały się całkiem licznych omówień, od zachwytów (Adama Poprawa) po sprzeciw (Andrzej Sosnowski i Bohdan Zadura). Poprawa podkreśla pomysłowość rozwiązań językowych, odwagę tłumacza, chwali osiągnięty efekt za połączenie znakomitości poetyckiej z ważkim przekazem. Można by tę analizę pociągnąć dalej i pokazać, jak przyjęte rozwiązania tłumaczeniowe wpisują się w program twórczy Barańczaka, ale to na inną okazję. Sosnowski i Zadura zajmują przeciwne miejsce na skali krytycznych rozpoznań, formułując bardzo negatywną opinię o jakości tłumaczeniowej roboty Barańczaka. W ich odczytaniu, Barańczak Audena „klasycyzuje” i „familiaryzuje”, to znaczy wpisuje go w bliski sobie nurt poezji, kosztem zaprzeczenia jego awangardowości. Nie miejsce tu na analizę szczegółów i okoliczności tego sporu – warto jednak zauważyć, że nie idzie w nim bynajmniej o samego Audena, ale o miejsce, jakie miałby zajmować w polskiej poezji, o ustalenie, z kim mu po drodze, a z kim nie. To szalenie pouczający, wręcz laboratoryjny (polecam studentom przekładoznawstwa!) przykład zarządzania tłumaczeniem w przestrzeni literatury docelowej i jej wielorakich hierarchii. Swoją drogą, nie można się oprzeć westchnieniu – co za cudowny czas, kiedy krytycy i poeci spierają się o przekłady!
Wzdycham, bo zdaje się, że niestety czas ten chwilowo minął. Przekład Dariusza Sośnickiego, który stał się pretekstem dla szkicu Marcina Króla, ukazał się przecież dobrych parę miesięcy temu. To nadal Auden, najważniejszy anglojęzyczny poeta XX wieku; autorem przekładu także jest poeta; wydawca zacny, żadne podziemie – a cisza jak makiem zasiał. Pytanie, czy to Auden już nie taki gorący? Czy nie ma już dziś powodów, by spierać się o jego miejsce i rolę w poezji? Czy może to ten przekład nie budzi gwałtownych uczuć z żadnej strony? Nie zachwyca ani nie oburza? Trudno się zachwycić, bo nie wszystko udane, ale trudno też się pastwić, bo wiadomo, że to potwornie wymagające wyzwanie. A może tłumacz, bez względu na efekt, jaki udało mu się osiągnąć, po prostu nie narusza niczyjego osobistego terytorium? Z nikim nie konkuruje?
Mówiąc o naruszaniu terytorium, nie można nie wyrazić podziwu dla Dariusza Sośnickiego za podjęcie próby przekładu tego niezwykle podstępnego cyklu. „Thanksgiving for a Habitat” wymaga chodzenia po cieniutkiej grani między przepaściami. Zbytnia powaga – spadasz; zbytnia rubaszność – nie ma cię. Przegadanie – po tobie; skrótowość, a w konsekwencji niezrozumiałość – lecisz. Nie umiałabym z pełnym przekonaniem bronić przekładu Sośnickiego, ale cieszę się, że powstał. Jak wiadomo, tłumaczenie to tekst w serii, dzieło otwarte, którego sens leży w tym, że jest odmienne od oryginału i od innych tłumaczeń. Myślę, że warto cykl zapisany po polsku przez Sośnickego czytać z perspektywy pytania, które powołało go do istnienia. Sam tłumacz pisze o znaczeniu, jaki utwór Audena miał dla niego w wymiarze doświadczeniowym, zarówno osobistym, jak i poetyckim. Nie mam pewności, że to się przekonująco powiodło, ale na pewno jest to inne czytanie Audena niż to, jakie proponowali poprzednicy Dariusza Sośnickiego. Tłumacz „Thanksgiving…” w pewnym sensie wprosił się do Audenowej siedziby, albo raczej potraktował poważnie pojawiające się tu i ówdzie pozory zaproszenia, kiedy jednak się znalazł w środku, przekonał się, że jest to zaproszenie paradoksalne. Poeta wpuszcza go, ale i nie wpuszcza, otwiera drzwi, ale i zatrzaskuje mu je przed nosem, daje zerknąć w zakamarki, a potem nagle gasi światło. Miły niby jest, ale na schodach podkłada nogę. Zresztą, czego się spodziewać, sam bardzo jasno ostrzega:
Some thirty inches from my nose
The frontier of my Person goes,
And all the untilled air between
Is private pagus or demesne.
Stranger, unless with bedroom eyes
I beckon you to fraternize,
Beware of rudely crossing it:
I have no gun, but I can spit.
(Pół metra z hakiem od przyczółka głowy
Biegnie granica mej pierwszej Osoby.
Odłóg powietrza leżący pośrodku
To jest prywatny pagus, część majątku.
Przybyszu, jeśli po maślanych oczach
Nie poznasz, że się chcę fraternizować,
Uważaj, byś się dalej nie posunął:
Nie noszę broni, ale mogę plunąć.
przeł. Dariusz Sośnicki)
Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.