Archeologia moderny i awangardy to dziś odrębny dyskurs muzyki współczesnej. Historia ubiegłego stulecia pisze się na gorąco, co rusz wypływają stare-nowe nazwiska, zjawiska i fakty. Pomaga w tym przepastne i stale powiększające się archiwum internetu, które dostarcza bogatego materiału do badań, ułatwia też obieg informacji. Przywracanie zapomnianych postaci, wypartych z historii muzyki, niekoniecznie pierwszoplanowych, niekoniecznie najwybitniejszych, ale dopełniających obrazu szkoły czy epoki, nierzadko ma polityczny wymiar, na przykład gdy dotyczy twórczości kobiet, mniejszości etnicznych i seksualnych. W muzykologii genderowej sporo się ostatnio dzieje, organizowane są festiwale i konferencje, wydawane płyty i książki.
Niedawno takim odkryciem stała się w Polsce muzyka Lucii Długoszewski, kompozytorki amerykańskiej urodzonej w Detroit w 1931 roku, zmarłej w Nowym Jorku w 2000 roku. Pewnie byśmy się o niej nie dowiedzieli, gdyby nie jej polskie korzenie, które pozwoliły ograć temat marketingowo, nawet jeśli faktyczne związki Długoszewski z ojczyzną rodziców były słabe. Kompozytorka życie spędziła w Stanach, w kręgu Johna Cage’a, Edgarda Varèse’a, a także tancerzy zespołu Ericka Hawkinsa, jej partnera w życiu i w sztuce.
Lucia Dlugoszewski, „Openings of the (eye)”,
Bôłt Records 2020Lucia Długoszewski skupiła na sobie uwagę najpierw dzięki retrospektywie urządzonej przez krakowski festiwal Sacrum Profanum, potem zaś nakładem wydawnictwa Bôłt wyszła monograficzna płyta, na której dwie kompozycje Długoszewski – „Openings of the (eye)” z lat 1951–1952 oraz „Lords of Persia” z 1965 roku – nagrali muzycy warszawskiego Hashtag Ensemble i goście pod batutą Lilianny Krych.
Na festiwalu niestety nie byłam, płyty słuchałam natomiast wielokrotnie. Zarejestrowana na niej muzyka pokryta jest już wprawdzie patyną i mocno tchnie estetyką połowy XX wieku, ale to dobra robota. Abstrakcyjny ekspresjonizm dźwiękowy nosi wyraźne wpływy szkoły nowojorskiej, z którą Długoszewski była związana. Co ciekawe, więcej słychać w tej muzyce Johna Cage’a i Mortona Feldmana niż Edgarda Varèse’a, choć to właśnie u tego ostatniego kompozytorka studiowała. W „Openings of the (eye)” na flet, perkusję i fortepian uwagę zwraca ponadto dyskretna preparacja fortepianu. Długoszewski znajdowała w poszukiwaniach barwowych szczególne upodobanie. Uzyskanie pewnej palety kolorystycznej – ciepłej, delikatnej, zmysłowej – było dla niej jednak chyba ważniejsze niż rozwijanie nowych technik gry.
Klimat „Openings of the (eye)” tworzą eteryczność brzmień i minimalizm środków, w czym swe zasługi mają również muzycy Hashtag Ensemble, pilnujący, by utrzymać swoistą monotonię gry. W drugiej kompozycji z płyty, zatytułowanej „Lords of Persia” i przeznaczonej na klarnet, trąbkę, puzon, perkusję i skrzypce, wykonawcy bardziej się ożywiają, słychać więcej kontrastów i zwrotów retorycznych, które przydają muzyce rumieńców, czynią ją bardziej dynamiczną. Warto wiedzieć, że zarówno „Openings of the (eye)”, jak i „Lords of Persia” to muzyka choreograficzna, napisana z myślą o teatrze tańca Ericka Hawkinsa. Długoszewski stale współpracowała z tancerzami, sama myślała o dźwięku „choreograficznie”, a więc słyszała muzykę w przestrzeni i w ruchu, dlatego kompozycji z płyty nie należy traktować jako wyłącznie użytkowych. Można ich z powodzeniem słuchać jako muzyki autonomicznej.
Ten choreograficzny wątek jest jednym z ciekawszych rysów twórczości Długoszewski. Drugi to pasja tworzenia własnych instrumentów, przede wszystkim perkusyjnych. Kompozytorka pozostawiła po sobie znaczną kolekcję rozmaitych perkusjonaliów. Niestety musimy obejść się smakiem, bowiem akurat tego wątku twórczości Długoszewski płyta nie prezentuje. Domyślamy się, że wymagałoby to dotarcia do tych instrumentów, być może jakiejś rekonstrukcji, podobnie jak kilka lat temu zespół musikFabrik zrekonstruował instrumenty Harry’ego Parcha, by po pół wieku wykonać wreszcie w Europie jego operę „Delusion of the Fury”.
Lucia Dlugoszewski, mat. Sacrum Profanum
Mimo niedosytu wynikającego z ułamkowości tej prezentacji można przypuszczać, że Lucia Długoszewski była postacią nietuzinkową. Oprócz komponowania studiowała również matematykę, fizykę oraz medycynę, sama tworzyła choreografie do spektakli tanecznych, pisała wiersze. Jako kobieta na pewno nie miała łatwo i mimo rozlicznych talentów, jak również późniejszych sukcesów kompozytorskich (w 1977 roku jako pierwsza kobieta otrzymała Koussevitzky International Recording Award, pisała na zamówienie New York Philharmonic i in.), ostatecznie została wypchnięta z historii i wiedzą o niej tylko wtajemniczeni. To nie jest wyłącznie problem polskiej recepcji. Podobnie jak wiele innych kompozytorek (u nas choćby Barbara Buczek), Długoszewski zasługuje, by przywrócić należne jej miejsce i dopisać jej nazwisko do listy artystów związanych ze szkołą nowojorską. Zasługuje też, by poznać jej twórczość, nie tylko za pośrednictwem płyty, która nie brzmi może bardzo atrakcyjnie, nie należy się tym jednak zniechęcać, lecz potraktować ją jako wstęp do dalszych, własnych poszukiwań.