Notatki z miejsca postoju (4)

Tomasz Różycki

Niespodziewany podarunek od nieba, te dni tak zjawiskowo piękne, że  zdawałoby się – wykradzione z boskich zapasów

Jeszcze 1 minuta czytania

Czyste światło i czyste niebo, jak za sprawą czarów. Odyseusz, trafiwszy na moment do krainy szczęśliwości, nie dowierza, jest nieufny i zamiast cieszyć się, spodziewa się najgorszego – wystarczy jedno mrugnięcie powiekami i czar pryśnie, a tamte zapalczywe głowy znów znajdą się w środku błota, na szarej równinie. Wszyscy zarażeni chorobą, o której mówią ostatnio gazety i która ma w dziwny sposób łączyć ludzi i świnie. Pod tym niebem zasnutym jak zwykle oślepiającą watą, z pustymi kieszeniami i smakiem utraty w ustach.

Tymczasem podróżujemy – do najmniejszego w Europie Wielkiego Księstwa, żeby porozmawiać z Państwem P. o spalonych ostatnio czajnikach i o wszystkich nowych i starych przedmiotach, z którymi łączą nas niezwykłe więzi. Masowa produkcja, pozbawiająca przedmioty historii, wyjątkowości i duszy, a czyniąca z nich jedynie przykład designu i pastwę mody, skazująca je na bardzo krótkie życie i nakazująca kupować wciąż nowe i nowe, wytwarza też przez przypadek odpady, z którymi łączą nas jakieś niezwykłe więzi, trudne do wytłumaczenia. Niektóre przedmioty, pozostające gdzieś na obrzeżach, lub wyraźnie poza granicami produkcji, jej nieudane efemerydy stają się cząstką naszego życia. Żyjące dłużej niż na to pozwala ich nietrwała materia, ich byle jakie plastikowe dna, walczące ze swoją materią. Osnuwamy wokół nich kokon naszej tożsamości i istnienia, aby być, aby rozpoznawać się w świecie, aby tworzyć swoje symbole i mitologię, wreszcie, aby ucieleśnić jakoś emocje i to, co niematerialne i przemijające. Ludzie z pociągu, którzy we Lwowie zostawili wszystkie swoje rodzinne przedmioty, nadali swój sens przedmiotom pozostawionym w poniemieckich mieszkaniach, natychmiast potraktowali je jak kawałek swojej historii. Ci, którzy znaleźli na śmietniku na Zachodzie wyrzucone opakowania po mitycznych i nigdy niedostępnych dla nich towarach, zaklęli w nich swoją tęsknotę za lepszym życiem, żal i poczucie krzywdy, potrzebę luksusu, która nawiedza każdego żebraka. Człowiek tworzy siebie za pomocą narzędzi.

„Odys”, rys. Tomasz RóżyckiW Najmniejszym Wielkim Księstwie oglądam też most samobójców, zabudowany plastikową sferą, aby nikt nie mógł z niego skoczyć na dachy stojących w dole kamienic. Podobno mieszkańcy skarżyli się na szczątki walające się na ich dachach, podwórkach i balkonach.

Potem, wieczorem, Gilles pisze o tych wszystkich spotkaniach, mieszających najgorsze z najlepszym – są przede wszystkim spotkaniami. I ja tak myślę, wciąż bowiem nam się to przydarza – ta mieszanka najgorszego z najlepszym. Czas płata nam figle w krainie Lotofagów, w krainie wiecznej podróży.

Na przykład teraz duchy wciąż mnie zwodzą – na placu, w ten świeży wiosenny poranek, zupełnie banalny. Jest i kawa, i słońce. I miłość porusza się po cichu we mnie jak ogromny przebudzony zwierz i zdaje się mówić, mruczeć: teraz, teraz, teraz.