Notatki  z miejsca postoju (10)
„Okno dzień”, rys. Tomasz Różycki

Notatki
z miejsca postoju (10)

Tomasz Różycki

Bauta jest również strojem autora, strojem literatury. Dlatego taki zachwyt wzbudzają momenty, kiedy uda się ją zdjąć i zobaczyć kawałek ciała, jakąś twarz

Jeszcze 1 minuta czytania

Wpis dziesiąty: Wenecja

Z obserwacji chmur wynika wiele na temat przynależności, tożsamości i obcości. Wystarczy tylko przyjrzeć się im dokładnie – po jakimś czasie zaczyna się wiele wyjaśniać. Na wystawie sklepiku dla turystów koło Rialto maski – wśród nich bauta. Najpopularniejsza, pozwalająca ukryć wszystko: tożsamość, płeć, rasę. Muratow pisze o okresach, kiedy władze weneckie wydawały pozwolenie noszenia masek dla całej ludności, w każdej sytuacji. Z tego wynika mnóstwo nieprzyjemności – jak mówił niejaki Pan Piórko.

Bauta jest również strojem autora, strojem literatury. Dlatego taki zachwyt wzbudzają momenty, kiedy uda się ją zdjąć i zobaczyć kawałek ciała, jakąś twarz.

Co mówi i kto mówi? Czy autor nie ma wpływu na to, co przez niego wypowiada język? Czy istnieje tylko medium? I równocześnie: krytyka odczyta wszelkie nieświadome tropy, posługując się do pewnego momentu strukturalną, a potem psychoanalityczną maszynką do akademickiego mielenia. Gdyby potraktować Ewangelię jako tekst kultury, a nie prawdę objawioną, krytyka genderowa mogłaby bardzo łatwo odnaleźć w niej wątki homoerotyczne: sama postać Chrystusa wydaje się wręcz idealną ikoną gejowską. Jego aseksualność jest przecież dziwnym połączeniem cech męskich i kobiecych; jego przykazanie miłości i relacja z apostołami, wśród których są sami mężczyźni. Pytanie do Piotra, tak często podnoszone przez komentatorów Biblii, przez księży na kazaniach („Chrystus pyta jak kobieta”): „Kochasz mnie?”. Umywanie nóg, gesty czułości. Umiłowany uczeń, Jan, który spoczywa na jego łonie w czasie ostatniej wieczerzy, i wiele innych znaków. Wszystko to jest zupełnie wystarczające, aby tę historię interpretować jako historię homoseksualną – oczywiście biorąc pod uwagę Ewangelię jako teksty spisane przez wyraźnie zakochanych w nim uczniów, nie późniejszą historię Kościoła. I wówczas staje się zupełnie jasne, dlaczego hierarchia Kościoła odczuwa taką niechęć do jawnego homoseksualizmu, sama będąc jego, nawet nieświadomym, zamaskowaniem.

Poczucie uwięzienia, odczucie pułapki, które mija w momencie, kiedy pociąg wytacza się z dworca Santa Lucia i przez groblę przecinającą lagunę wraca na równinę – coś w rodzaju ulgi. Niezapomniany widok – oczywiście z Placu Świętego Marka na San Giorgio Maggiore, dopóki nie zasłania go olbrzymi, wielopiętrowy niemiecki prom wycieczkowy, z tłumem tańczących na najwyższym pokładzie w rytmie zmiksowanej Traviaty.

Tymczasem w miasteczku, gdzie mieszkamy przez kilka dni, trwa ostatniego wieczora festyn ludowy, na którym króluje miejscowe jedzenie, orkiestra dęta i teletombola, fascynacja i namiętność wszystkich mieszkańców. Trzy tysiące euro wygrywa niejaki Mastroianni z Udine, nagrodę pocieszenia Fabbro z Purgatorio, a my tymczasem zaprzyjaźniamy się z właścicielami straganu z winem. Przyjaźń trwa do późnych godzin nocnych. A rano widzimy Alpy, jak parawan zasłaniające przed nami tamten świat, równinę Scytów i Greków, Tomi, zaatakowane, jak donoszą dzienniki, przez plagę komarów i plagę ogródkowych grillów.