Wpis osiemnasty: Aleksandria
Wszystko wskazuje na to, że czas znów zatoczył koło i do Tomi nadchodzi zima gdzieś ze stepów, rzeczy chowają się w siebie i zaczyna się praca magazynowania i esencjonowania, jak zwykle. Świat wyraźnie dzieli się na dwa: Północ i Południe, i wyraźnie granica ta jest najistotniejszą, jakiej dane mi było doświadczyć. Tu, na Północy, wszelkie rytuały natury obejmują także ludzkie zachowania i horyzonty w sposób tak zniewalający, że najsprytniejsi intelektualiści nie zdają sobie sprawy z tego ich podporządkowania rytmom pór roku, zimnie i ciemności. Większa część życia spędzona przy sztucznym świetle, w pomieszczeniach, w ubraniu. Nie jesteśmy tym, za co się mamy.
Kawafis, zgadzający się na Aleksandrię, zaczarowany nią, choć doskonale wiemy, jak może być trudna – jak jest trudne miasto Południa. Taka sama trudność przynależy do północnych miast. Pisanie pozostaje tylko i wyłącznie przygodą wewnętrzną, przemienieniem cierpienia, miłości, strachu, rozpaczy i zachwytu w słowa. Nieważne, gdzie się to odbędzie, choć za każdym razem inne będą proporcje i za każdym razem odbędzie się to inaczej. Ale Kawafis był z Aleksandrii, jego doświadczenia podróży na Północ, do Anglii, mogły tylko wzmóc jego południowość. Co innego z Durrellem, Anglikiem wychowanym w Indiach i Anglii, i wybierającym Południe jako miejsce do życia i pisania. Aleksandria staje się w jego „Kwartecie” potężnym Biegunem, Przestrzenią i Personą, dodajmy jeszcze, że nieobojętną samemu autorowi i narratorowi. Staje się Kochanką Durrella.
Czy jest to możliwe (taki układ: zakochany Pisarz opiewający Miasto) tylko w wypadku takiego pierwotnego poczucia obcości: gość przybywający w nowe miejsce, zakochany w tym miejscu? Czy obcość (genetyczna, charakterologiczna, kulturowa) jest niezbędna, aby pieśń nie była kiczowatym pieniem, ale dziełem sztuki?
Kawafis jest wycofany, jeśli mówi, to po to, aby nas nakłonić do gry wyobraźni, zaledwie zaznacza, popycha nas w tę stronę, w którą nie musimy wcale iść, możemy pozostać wpół kroku do jego Aleksandrii. Jest ona zaledwie przeczuta, pomyślana, naszkicowana, zaznaczona. Jest Miastem, a każdy czytelnik podstawia sobie pod to pojęcie swoje miasto, swój ból i swoją miłość. Aleksandria Durrella jest Jerozolimą i Lwowem, jest archetypem, jest łódką na rozkołysanym morzu. Kawafis nie jest zakochany w niej, on z nią żyje.
Durrell jest zaborczy. To nie Miasto, to Aleksandria. Durrell mówi dużo, jest odwrotnością Kawafisa. Mówi poetycko, mówi jak zakochany. Nie pozostawia nic dla wyobraźni, buduje wszystkie obrazy, wszystkie barwy, sugeruje wszystkie kolory i kształty, oddaje cały nastrój, dźwięki, szepty, krzyki, wypełnia cały kadr. Mamy olśniewający obraz miasta tysiąca miast, miasta ponad miastami, najpiękniejszego, jedynego, niepowtarzalnego, nieskończonego i wyjątkowego. Poza Aleksandrią nie ma nic, mówi Durrell. Kawafis mówi: Aleksandria jest wszędzie.
Tomi jest za oknem, szare i spowite w mgły. Mgły rodzą się na okolicznych polach, z ciepłej jeszcze ziemi, której dotyka chłód. Miłość między nami jest niemożliwa, wszystko pozostałe tak.