Trochę wcześniej niż reszta kraju, a kiedy lato zaczyna się gdzie indziej na dobre, do Tomi przybywa na wakacyjny pobyt, jakby do swej letniej rezydencji, Papież Błoto.
Pisałem już o tym, że uniwersytet w Tomi został przerobiony z dawnego szpitala. Zdaje się nawet, że w każdej chwili możliwy jest ruch wstecz i istnieje plan awaryjnego przekształcenia go na powrót w szpital w razie naglącej potrzeby, w czasie sesji egzaminacyjnej lub tuż po. Kadra naukowa po prostu zakłada wówczas białe kitle, hierarchia jest dokładnie ta sama, feudalizm w obu przypadkach istnieje w najlepsze. Sprzątaczki zamieniają się w salowe, asystenci w asystentów lub pielęgniarzy, doktorzy w doktorów, a rektorzy w ordynatorów. Dokonywane są zabiegi i operacje, leczenie dietą itp.
„deszcz”, rys. Tomasz RóżyckiAle nie o tym, tajnym przecież planie, chciałem pisać. O wiele bardziej interesuje mnie duchowa przestrzeń uniwersytetu, która z duchem przepełnionych sal wykwita na zewnątrz i zarasta coraz to nowe fragmenty miasta, a głównie Wzgórze Uniwersyteckie, ostatnio chlubę Tomi. Otóż zastanawiający jest widoczny tam dyskretny kult bożków, mający swe wytłumaczenie w kulcie Sztuki, ale zgoła inne jednak dający wrażenie. Istnieje tam bowiem, staraniami Rektora wybudowany, małpi gaj, ogród dydaktyczny ozdobiony posążkami artystów, którzy kiedyś w Tomi bywali, lub występowali przejazdem. Do posążków prowadzą ścieżki, niektóre zaś z nich siedzą na ławkach, zapraszając przechodnia do odpoczynku obok siebie i krótkiej pogawędki. Takie uhonorowanie Artysty i Sztuki jest godne pochwały i piękne, jednak we wszystkim czai się jakiś chochlik, który łączy aleję zasług i małpi gaj.
Posążków jest już dużo, gaj, a właściwe gaik, jest niewielki, co sprawia wrażenie małego tłumku artystów, a najważniejsze, że owe posążki są małe, postaci dziwnie pomniejszone, jakby były to zasuszone przez ludożerców z Papui Nowej Gwinei główki upolowanych przez nich cudzoziemców. Zdawać by się mogło, że tubylcy z Tomi upolowali kilka okazów co dziwniejszych artystów warszawskich i tu sobie ich uwędzili na pokaz i dziwowisko. Owe figurki podobne są więc do tej masy ogrodowych gipsowych krasnali, które można wszędzie w śląskich obejściach znaleźć i które spełniają różnorakie role, od estetycznych – zdaniem gospodarzy – po odstraszające dla ptaków i wróbli.
Jednak bożki w małpim gaiku uniwersyteckim nie straszą, nie mają – jak te figurki Pana w dawnej Grecji – metrowego fallusa na znak dobrego urodzaju i miłego dnia. Mają za to typowe dla inteligenta rekwizyty: okulary, pióro, notesik, gitarę, niemodne spodnie. Yves, aktor szczycący się odbyciem stażu u uczniów Grotowskiego we Francji, przyjechał tu specjalnie, aby ujrzeć pomnik swego legendarnego mistrza. Był wstrząśnięty, widząc małego człowieczka w kusej kurteczce i w otoczeniu tych wszystkich posążków piosenkarzy i artystów sceny obok, o fizjonomii gnomów i karłów. Odsłanianie pomników artystom, takich pomników, mówi wiele: tak, cenimy was, ale również nie tratujemy was poważnie, jesteście naszymi porte-bonheur, naszymi błyskotkami i stróżami naszych ogródków, jesteście naszymi krasnalami, stawiamy was, aby wszyscy wiedzieli, że kochamy piękno i sztukę.
A jednak to wzgórze i jego Święty Gaj istnieje. Istnieje kult na miarę tego miasta i jego wiernych mieszkańców.
Tomi. Ten, który jest na nie skazany od lat, poszukuje jakiegoś związku z tym miejscem, jakiegoś pogodzenia z tym niedopasowaniem i wciąż znajduje tylko pustkę, miejsca obce, ślady własnej nieobecności. Od lat jego pisanie polega na uporczywym poszukiwaniu jakiejś pamiątki i odnajduje wciąż tylko jej brak. Zaczął pisać, ponieważ odczuwał żal, chciał odzyskać coś, co – wydawało mu się – kiedyś utracił. Lecz nie odzyskał nic, oprócz poczucia, że utrata jest niemal jednym z samym życiem i że jest absolutna, a to, co ma, jest niewiarygodnie piękne i pięknieje, pięknieje każdego dnia.