Notatki z miejsca postoju (6)

Tomasz Różycki

Zdaje się, że pogoda i świat powróciły jednak do normalnego stanu: zrobiło się dużo chłodniej i ciemniej

Jeszcze 1 minuta czytania

Po niebie snują się deszczowe chmury w stanie tuż-tuż przed: zawsze o to chodziło, o ten bezustanny stan napięcia, o ten bezustanny stan na sekundę przed deszczem, który nie nadchodził, o tę próbę nerwów. I kiedy wreszcie spadał, ulga.

Zawsze bowiem chodziło o grę, o obojętne obroty chmur i gwałtowne wybuchy gniewu w czasie burzy, o znudzone uporczywe deszczowe popołudnia, o łaskawe, niespodziewanie piękne dni, o przesadę w upale, o przesadę w zimnie. O niezgodność pomiędzy naturalnymi obrotami natury i nienaturalnymi naszymi reakcjami będącymi jakimś dziwnym koktajlem chemii, nerwów, marzeń, uprzedzeń, roztargnienia i niecierpliwości. Pomiędzy nami bowiem stoi teraz już cała cywilizacja, wszystko to, co przez te epoki zbudowaliśmy wysiłkiem milionów, odgradza nas od natury. I kiedy ona przemawia do nas, dotyka nas, przeważnie łamie, niszczy jakąś powłokę – tyloma się od niej odgrodziliśmy. Mówimy wtedy: katastrofa.

„jonasze”, rys. Tomasz RóżyckiPrawdziwe pytanie brzmi: czy w ogóle możemy być sami wobec niej? Czym jest samotność w tym świecie, teraz, kiedy Japończycy budują specjalne ule-hotele, w których w dźwiękoszczelnych malutkich kapsułach zmęczeni pracownicy mrówczych korporacji mogą się odizolować i odpocząć; kiedy o miejscach samotnej kontemplacji, o których pisali pisarze i poeci, możemy zapomnieć: tłumy przed Moną Lizą, tłum kontemplujący Kaplicę Sykstyńską, oto czym kończy się powszechny dostęp do kultury, dzięki któremu również i ja mogłem zobaczyć te cuda. Ale te zabytki kultury wysokiej i elitarnej nie spodziewały się czasów społeczeństwa masowego.

Tłum podziwiający widok na Zatokę Neapolitańską. Tłumy w górach, tłumy naturystów na niegdyś bezludnych wyspach. Pamiętam moją wspinaczkę na Giewont, gdzie na samym wierzchołku były już tylko miejsca stojące i nie było widać żadnej panoramy Tatr spoza pleców innych wędrowców. Każdy następny wchodzący spychał jednego już stojącego na szczycie w dół. Ekonomia i liczba.

Mój przyjaciel Paweł mówi, że koniec świata nastąpi wtedy, kiedy każdy z Chińczyków kupi sobie samochód. Ja dodaję – i wszyscy przyjadą tymi samochodami na wakacje do Włoch. To już prawdopodobnie niedługo. Wyobraźcie sobie blokowisko w nocy, gdzie w każdej dziupli ludzie śpią w swych łóżkach, jedni na drugich, tysiącami, oddzieleni cienkimi ściankami, i każdy z nich śni. Odosobnienie – to, które jest karą i torturą, które cierpią w swych celach więźniowie na całym świecie i tyle milionów ludzi skarżących się na samotność w listach, blogach, rozmowach – stało się luksusem dla innych. Każdego dnia skarżący się na samotność i ci, którzy jej się boją (czy ich lęk nie jest strachem przed własną wolnością?), mijają się na ulicy z tymi, którzy łakną jej, bo chcą się uwolnić od reszty, oddzielić, odczuć egzystencję jako własną. Dwie sprzeczne siły: tysiące samotnych ludzi, siedzących obok siebie w cyberkafejkach bez słowa i rozmawiających przez komunikatory, czaty, mejle z grupami wsparcia, z innymi samotnymi, poszukującymi przyjaciół. Ogromny tłum w metrze, wszyscy zamknięci w swoich lekturach. Liczba atakuje nas zewsząd: nigdzie już prawie nie jesteśmy sami. Zdaje się, że stąd ucieczka w cyberprzestrzeń, gdzie samotność zależy tylko od nas. Możemy ją dawkować, panujemy nad nią, tak się nam wydaje. Ucieczka w kosmos z przepełnionej Ziemi.

Oczywiście, prawdziwa samotność jest nie do zniesienia. Pamiętacie Toma Hanksa w filmie „Cast Away”? Zaczął rozmawiać z piłką. A Robinsona? A tego drugiego Robinsona, z książki Tourniera? Rozkazał sobie, że ma myśleć głośno, rozmawiać sam ze sobą, aby nie zapomnieć mowy. Potem podzielił się na różne osoby, żeby móc prowadzić między nimi dialogi. W obliczu samotności nasza osobowość rozdziela się, rozpada na inne, multiplikuje i przedrzeźnia. Największy samotnik Lizbony, Pessoa, żył i pisał w kilkunastu wcieleniach.