Wpis trzynasty: Niemen
W radio, w telewizji konieczność komentowania rzeczywistości. Tak, jakby rzeczywistość pozostawała niewydolna, niezdolna do produkowania sensu. Potrzebny jest komentarz, żeby zrozumieć, żeby nadać wydarzeniom wagę. Zaprosiliśmy do naszego studia komentatorów. W radio gadanie bez przerwy, sekunda ciszy jest skandalem, horrorem, przerażającą pustką dla realizatorów. Gazety i ich słowotok, felietony, takie jak ten i tysiące, tysiące pisarzy i poetów, bloggerów i naukowców, produkujących tony słów, analizy innych słów, komentarzy i opinii, raportów i exposé. Wywiady, wywiady ze znakomitościami – co do powiedzenia na temat współczesności ma ta i ta gwiazda filmowa, ten pisarz, ten reżyser, tak jakby nie wystarczało to, co robią lub co piszą – muszą się wypowiedzieć. Przemówienia, konferencje, sesje i sympozja. Uparta praca akademików, rozdzielających każde słowo i wykrzywiających je, szukających wszelkich znaczeń, bawiących się nimi i tworzących nowe kategorie. Piosenki, instrukcje i reklamy. Nic dziwnego, że w tym chaosie poezja gubi się. Każdy może pisać, w internecie powstają grupy piszące i publikujące, aby ominąć sito papierowej hierarchii, aby stworzyć swoją. Właściwie każdy może napisać w tej chwili niezły wiersz. Nie taki najgorszy.
Zastanawiam się, odkąd tak się stało? od początku prasy masowej i mass mediów? od początków totalitarnej propagandy? od momentu, kiedy język stał się towarem handlowym i używać zaczęła go reklama, sięgając po metaforę i grę językową? odkąd przestaliśmy mu wierzyć? Zasadnicze pytanie: jak znaleźć miejsce dla siebie w tym chaosie, w tej szalonej nadprodukcji, w tym tłumie nienajgorszych wierszy i poetów? Płynąc pod prąd? Zakręcając, meandrując? Milcząc?
Różycki tymczasem, jak mówią, na Litwie. Poszukiwał go Herkus, który dowiedział się od życzliwych, że Różycki zamierza pojechać tam ukradkiem, i znalazł go w Wilnie, na tym słynnym cichym podwórzu. Przedtem widziano go nad Niemnem, prawdopodobnie poszukuje takich miejsc. Wszedł na najwyższy pagórek i patrzył długo na tego wielkiego srebrzystoszarego gada, wijącego się w dole, i na stalowe chmury, obracające się, plastyczne, bombastyczne, brudne, pełne, północne, migoczące w łuskach rzeki. Wiał wiatr i nie można było usłyszeć, czy mówił coś, czy nie. Prawdopodobnie lubi takie widoki: wszystko przyciemnione, zmatowione, zabrudzone i ascetyczne. Coś się dzieje na górze, jakieś manewry, przepychanki, roszady wielkich wojsk, zmiana szyków i frontów przed bitwą. Potem cisza. Przez brzydki betonowy most z hukiem przetacza się ciężarówka. Jest w tym, co odczuwa, jakaś forma masochizmu, na chwilę przestaje być sobą i zabiera go jakiś ciemny ból, który podobny jest być może do snu, ale bardziej ociężały i pusty, i szczęśliwy zarazem. Sprawa polega na tym, jak kiedyś mówił, aby wpatrywać się w rzekę tak długo, dopóki nie zauważy się w jej nurcie przepływającego ciała. Zastanawiał się, jak to nazwać, i napisał o tym już wiele wierszy, wszystkie nieudane.