Dwa spojrzenia
orbitowski.pl

Dwa spojrzenia

Piotr Mirski

Etykietek przyklejano Orbitowskiemu wiele, ale się z nich wyemancypował. Wykracza daleko poza osiedlową ławkę. „Widma” to najlepsza jego powieść

Jeszcze 2 minuty czytania

W „Widmach” Łukasza Orbitowskiego nigdy nie doszło do powstania warszawskiego. Ktoś wsadził patyk w szprychy historii i o godzinie W zarówno polskim żołnierzom, jak i okupantom pozacinały się karabiny i pistolety; śmiertelnym wrogom pozostały tylko kamienie i pięści. Wielka rzeź zmieniła się w szereg niegroźnych bójek, za to nad miastem zamiast partyzantów i nazistów ścierały się ze sobą anioły i demony. Jedenaście lat później trójka bohaterów – niespełniony poeta Krzyś, milicjant Wiktor i wariat Janek – żyje ukradzionym życiem. Wokół nich rozciąga się ekspresjonistyczna Warszawa, pełna brudu, wódki i krzyku, wciąż nosząca blizny po niezadanych ranach.

Łukasz Orbitowski, „Widma”. Wydawnictwo
Literackie, Kraków, w księgarniach od marca 2012
„Widma” to najnowsza i najlepsza powieść Orbitowskiego. Autor tworzy od kilkunastu lat, zaczynał jeszcze na studiach od wydawanych w niskich nakładach zbiorów opowiadań. Pierwotnie związany ze środowiskiem Ha!artu, wyemigrował z czasem do getta miłośników fantastyki. Dwoił się i troił, szlifował umiejętności, eksperymentował i wczesną powieść, „Tracę ciepło” (2007), opublikował w Wydawnictwie Literackim (gdzie wyszły również i „Widma”). Dalej było jeszcze więcej i jeszcze lepiej. Powieści, minipowieści, powieści pisane razem z przyjacielem Jarosławem Urbaniukiem, powieści w odcinkach, tony opowiadań, bajki dla dzieci, scenariusze, felietony i artykuły. Trochę w tym wszystkim makulatury, szczególnie w zakresie publicystyki, ale utrzymanie się w Polsce z pióra narzuca konieczność wyrobnictwa; ważne, że na polu prozy Orbitowski wciąż kroczy do przodu. Wraz z „Widmami” doszedł w okolice szczytu rodzimej literatury popularnej.

Orbitowski rozpoczął karierę od tego samego pomysłu, który uczynił ze Stephena Kinga milionera i żywego klasyka. Autor „Lśnienia” wywiódł grozę z gotyckich zamków na leniwe amerykańskie przedmieścia, a wszelką makabrę obudował bardzo silnym tłem społecznym; autor „Tracę ciepło” otworzył natomiast na niesamowitość polskie blokowiska. Ze świata młodzieżowych subkultur, drobnych karierowiczów i braku perspektyw zapijanego wódką rodziła się tam magia i Zło. W „Lombardzie” tytułowy przybytek służył jako czyściec, w „Zmierzchu rycerzy światła” diabeł korumpował ludzi za pośrednictwem strony internetowej z wróżbami, w „Świętym Wrocławiu” zwykłe osiedle zmieniało się w aglomerację czarnych wież, jakie pewnie nieraz śniły się H.P. Lovecraftowi. Wątki obyczajowe, odmalowywane równie ostro co lekko, sąsiadowały tam z absolutnie pulpowymi fabułami. Tak pewnie pisałaby wczesna Dorota Masłowska, gdyby znaczący wpływ na jej wyobraźnię miały przegrywane na VHS-ach horrory, krwawe gry komputerowe i muzyka metalowa.

Tych etykietek, „Stephenów Kingów” i „Dorot Masłowskich”, przyklejano Orbitowskiemu wiele, ale w końcu się z nich wyemancypował. Coraz sprawniej zaczął łączyć realizm z fantastyką, pod względem scenografii i tematyki wykroczył poza osiedlową ławkę. W „Widmach” z jednej strony odchodzi od wątków, z którymi był przez lata najbardziej kojarzony, a z drugiej umacnia swoje największe walory. Chociaż nie opisuje tu współczesności, wciąż pozostaje świetnym obserwatorem relacji międzyludzkich. 

Krzyś, niegdyś chwalony literat, teraz głowa rodziny zmagająca się z kryzysem twórczym, mógłby żyć w każdych czasach. Kocha żonę i synka, ale dusi się w swoim życiu; podjudzany przez zaborczą matkę, obwinia rodzinę o to, że nie został kolejnym wieszczem. Kiedy znajduje sobie kochankę, zamiast odzyskać wolność, wciąga młodą dziewczynę w toksyczny układ. To zadziwiające, jak Orbitowskiemu udaje się nie wcisnąć tej historii w żadne socjo-ideologiczne buty, jak gładko staje się na zmianę okrutny, czuły i zabawny. Pomaga mu w tym styl, łączący lekkość alkoholowej gawędy („Nazywała się Weronika, ale piła wódkę, jakby miała na imię Stefan”) z mroczną, intensywną poezją (vide scena, kiedy Krzyś śni na jawie, że jego matka przemienia się w zawistne monstrum).

Takie spojrzenie na ludzi, pozbawione z góry założonej tezy i do żadnej tezy niedążące, przekłada się na podejście Orbitowskiego do polskiej historii. W swoich kolejnych tekstach szedł coraz bardziej wstecz – do czasu transformacji, do schyłkowego komunizmu, do lat powojennych – za każdym razem zainteresowany zwykłymi obywatelami, wprzęgniętymi w dziejową maszynę, ale nie zgniecionymi przez nią. W „Tracę ciepło” pewna kobieta, zwerbowana jako TW, musiała zdawać raporty na męża, który szczęśliwie nie miał nic na sumieniu; „donosiła na niego z miłością”, pisał z ciepłą ironią Orbitowski. W „Widmach” wygląda to podobnie. Astmatyk Krzyś, zbierając materiały do socrealistycznej powieści, zatrudnia się na budowie – nie ma w tym traktatu o oportunizmie artystów, jest za to komedia o cherlawym poecie, który cierpi, pijąc wódkę i dźwigając cegły z dwa razy większymi od niego robotnikami. Wiktor, równocześnie przyzwoity człowiek i bezwzględny służbista, mówi w pewnym momencie: „Nic nie jest czarne albo białe. Robię, co potrafię (…). Musimy jakoś żyć, prawda?”.

Historia interesuje Orbitowskiego z dwóch powodów. Po pierwsze, narodowe mity i traumy umiejętnie przekuwa w gatunkową literaturę. W „Nadchodzi” opowieść o mordowaniu AK-owców zmieniała się w pierwszorzędny thriller; w książce „Pies i klecha”, napisanej razem z Urbaniukiem, okazywało się, że za obradami Okrągłego Stołu stał satanistyczny spisek. Pisarza pociąga także romantyczna tradycja, która rzeczywiście stanowi świetny materiał na horror. Sięgnął po nią w „Popielu Armeńczyku”, nawiązującym do „Króla-Ducha” Słowackiego, sięga też w „Widmach”, w których podejmowana przez jednego z bohaterów próba zabicia Bolesława Bieruta wystylizowana jest na halucynacyjną podróż Kordiana do komnaty cara. Historia kusi również Orbitowskiego ze względu na przypadkowość, niespodziewane i absurdalne sploty wydarzeń. To właśnie one stają się głównym tematem „Widm”.

Orbitowskiego nie interesuje jednak szerzej zakrojona historiozofia, nie jest Jackiem Dukajem, który, budując alternatywną rzeczywistość, sięga po fizykę, politykę i teologię. Świat „Widm” napędza wysokooktanowa bzdura, wydestylowana z pokaźnej części współczesnej popkultury. Jeśli pierwsza połowa powieści, łącząca romans z kryminałem, przypomina nieco „Złego” Leopolda Tyrmanda, to już druga okazuje się sumą pomysłów z seriali science fiction: są tu komunistyczne archiwa X, Warszawa żywych trupów, bohaterowie zagubieni w czasie. Zamiast zimnej spekulacji dostajemy postmodernistyczną jazdę bez trzymanki: Krzysztof Kamil Baczyński – bo to on kryje się za postacią Krzysia – przeżywszy wojnę, pisze takie powieści jak „Siła niewolnika”, „Liczba Bestii” i „Strach przed ciemnością”. To spolszczone tytuły płyt heavymetalowej grupy Iron Maiden.

Jest jednak w tym szaleństwie jakaś czarna i absolutnie niepopkulturowa rozpacz. „Widma” mówią o odroczonej śmierci, która dosięga po latach swoje niedoszłe ofiary. I chociaż stopniowo gnijący ekspowstańcy przypominają postacie z horroru klasy B, to nie czyta się o nich z niesmakiem podszytym rozbawieniem, ale z rosnącym smutkiem. Podobne odczucia budzi rozwiązanie całej intrygi, w którym – żeby nie zdradzić wiele – ludzie okazują się żołnierzykami przesuwanymi na zabawkowej mapie przez wyższe i wrogie siły. To największa zaleta Orbitowskiego – umiejętność sięgnięcia przez gatunkowe klisze do autentycznego ludzkiego doświadczenia.

W klamrze „Widm” zawiera się esencja jego twórczości. Na początku mała dziewczynka podczas pobytu na wsi staje się świadkiem cudu. W finale, już jako dorosła kobieta, wraca w to same miejsce, aby obserwować apokaliptyczne skutki owego dawno zapomnianego zdarzenia. Na podobnej zasadzie działa wyobraźnia Orbitowskiego: spojrzenie dziecka, patrzącego na świat przez pryzmat groszowej fantastyki, spotyka się w niej ze spojrzeniem dorosłego, który już wie, że najgorsze koszmary nie czają się w wampirzych kryptach, tylko przy rodzinnym stole, na ulicy i w pracy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.