Drżyjcie, drżyjcie, czarownice powróciły!
Christopher Dombres

12 minut czytania

/ Obyczaje

Drżyjcie, drżyjcie, czarownice powróciły!

Anka Herbut

Książka Mony Chollet może odczarować disneyowską wizję historii czarownic, jaką od małego – a zwłaszcza od małej – zalewa nas kultura popularna

Jeszcze 3 minuty czytania

Ostatnie lata to głośny powrót czarownic w przestrzeń kultury, sztuki i myśli feministycznej. Pojawiają się nowe wystawy, jak „Tremble Tremble” Jesse Jones pokazywana na 57. Biennale w Wenecji czy tegoroczna „At the Gates” z La Criée Centre d’Art Contemporain w Rennes oraz spektakle, jak choćby najnowszy performans Florentiny Holzinger „Tanz”, który miał właśnie premierę w Wiedniu. Na ostatnich Nowych Horyzontach kuratorowany przez Ewę Szabłowską cykl „Trzecie Oko: duchowość, magia i czarownice” dotyczył m.in. miejskich wiedźm i alternatywnych form duchowości. Na wybiegach modowych od Rei Kawakubo i jej „Blue Witches” dla Comme des Garçons z 2016 roku aż po tegoroczne pokazy domów mody Alexander McQueen, Vetements i Gucci gęsto jest od nawiązań do wiedźm, czarów i czarnej magii. Rok temu Netflix wypuścił mroczny serial „Chilling Adventures of Sabrina”, którego bohaterką jest nastoletnia czarownica, a dwa lata wcześniej – serial „OA”, w którym choreografia dłoni działa jak zaklęcie. Z kolei na HBO Go można obejrzeć trzy sezony „Magików”. Niektóre magazyny lifestyle’owe publikują nawet teksty w stylu „kilka powodów, dla których warto zostać współczesną czarownicą” – dodatkowym powodem tej lifestyle’owej popularności, obok powodów serio oraz tych z serii „warto, bo modnie” (rynek niestety bardzo szybko pożera to, co posiada wywrotowy potencjał), może być wizja wakacji w Słupsku, gdzie co roku w sierpniu odbywa się Pomorski Zlot Czarownic. W Słupsku akurat dominują dość stereotypowe przebrania, ale nawet ze stereotypów można korzystać, rozbrajając i odsłaniając ich polityczny wymiar. W figurze czarownicy i historiach czarownic tkwi emancypacyjny potencjał. Już pod koniec XIX wieku sufrażystka Matilda Joslyn Gage zauważyła, że procesy o czary nie miały nic wspólnego z rzekomą walką ze złem, ale stanowiły rodzaj mizoginii społecznej, której celem miało być stłamszenie kobiecej niezależności i inteligencji. Raczej jasne jest, że czarownice nie gotowały zupy z dzieci, nie uprawiały seksu z Diabłem ani nie latały na miotle, przeżuwając kiełbasę z rezurekcji. Były kobietami o dużej wiedzy, sile i intuicji.

Mona Chollet Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet. Przeł. Sławomir Królak, Karakter, 288 stron, w księgarniach od sierpnia 2019Mona Chollet, „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”. Przeł. Sławomir Królak, Karakter, 288 stron, w księgarniach od sierpnia 2019Kilka lat temu Wojciech Eichelberger zapowiadał w jednym z wywiadów „pełzającą rewolucję czarownic”, zauważając, że w umysłach współczesnych kobiet odradza się ich duch. Można by oczywiście dyskutować z tą „pełzającą” jakością rewolucji, a także z tym, czy duch czarownic odradza się w umysłach, czy może jednak też w ciałach kobiet. Ale Eichelberger mówi w tym wywiadzie też coś bardzo ciekawego o lęku, który od czasów polowań na czarownice wpisany jest w kobiece doświadczenie: skoro kobiety czują lęk przed wolnością i uzyskaniem autonomii i skoro istnieje coś takiego jak zbiorowa podświadomość grup społecznych, to lęk ten może być transgeneracyjną psychiczną konsekwencją opresji, jakiej kobiety doświadczały ze względu na płeć i przekonania między XVI i XVIII wiekiem. Z lękiem Eichelberger wiąże też „fakt”, że kobiety nie wyszły dotąd z inicjatywą wzniesienia pomnika męczeństwa czarownic. „Fakt”, który od co najmniej 2011 roku nie jest faktem – to wtedy w Vardø w Norwegii odsłonięto zaprojektowany przez Louise Bourgeois i architekta Petera Zumhora pomnik Stelineset upamiętniający egzekucję 91 osób oskarżonych w 1621 roku o czary. Z kolei w szkockim miasteczku Torryburn właśnie decydują się losy pomnika, który miałby upamiętniać osoby skazane tam za czary na śmierć – w tym najbardziej znaną szkocką czarownicę Lilias Adie, która sama odebrała sobie życie tuż przed wykonaniem wyroku.

Na okładce polskiego wydania książki Mony Chollet „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Karakter, znajduje się czarno-białe zdjęcie spoglądającej gdzieś poza kadr kobiety z zaciśniętymi pięściami i domalowaną jaskraworóżową kominiarką – konotacja z Pussy Riot jest oczywista, odsyła do feministycznych praktyk podważania zasad rządzących systemem patriarchalnym i niesie zapowiedź sprzeciwu, a nawet walki. Ale jest jeszcze coś: ujęcie z dołu i gazetowa estetyka obrazu sprawiają, że kobiece ciało ze zdjęcia przypomina pomnik. Sama książka Chollet takim pomnikiem chyba zresztą trochę jest. Bo choć nie jest pierwszą pisaną z kobiecej perspektywy rzeczą na ten temat – mamy już chociażby (póki co niedostępne po polsku) zbiór tekstów pod redakcją Anny Collin „Witches. Hunted, Appropriated, Empowered, Queered” z 2012 roku czy „Caliban and the Witch: Women, the Body and Primitive Accumulation” Silvii Federici i jej najnowszą książkę „Witches, Witch-Hunting, and Women” oraz „Witches, Sluts, Feminists: Conjuring the Sex Positive” Kristin J. Sollée – to jednak właśnie książka Chollet, ze względu na atrakcyjną i przystępną formę oraz publicystyczne zacięcie, ma szansę zafunkcjonować w szerszym dyskursie publicznym i odczarować disneyowską wizję historii czarownic, jaką od małego – a zwłaszcza od małej – zalewa nas kultura popularna.

Polskie wydanie Chollet to komunikat wyrazisty już na poziomie relacji kontrkulturowej okładki i mainstreamowych, historyczno-popowych wyobrażeń, wywoływanych przez obecne w tytule słowo„czarownice” (jak zwykle świetne tłumaczenie Sławomira Królaka). Francuska okładka jest nieco bardziej oldskulowa – można na niej zobaczyć XIX-wieczne zdjęcie z przebraną za czarownicę i pozującą na miotle dziewczynką w szpiczastym kapeluszu. Sporo miejsca poświęcam tu wizualnym aspektom polskiego wydania „Czarownic”, bo projekt Przemka Dębowskiego – bardzo dobry i nośny – już na poziomie obrazu generuje sporo znaczeń (choć trzeba przy okazji zaznaczyć, że wykonano chyba o jedną korektę za mało, a szkoda).

Mona Chollet / fot. Mathieu ZazzoMona Chollet / fot. Mathieu Zazzo

Książka Chollet dotyczy jednak tyleż historii polowań na czarownice co współczesnej mizoginii, analizowanej w procesie rewidowania historii procesów o czary. Autorka „Le Monde Diplomatique” przepisuje historię czarownic, odwracając perspektywę i zwracając uwagę na to, że przez setki lat historię pisali mężczyźni, co nie pozostało bez wpływu na to, jak w literaturze, sztuce i materiałach historycznych przedstawiane są polowania: jako ciekawostka, marginalne info albo przypis, ewentualnie mechanizm regulowania społeczeństw (!). Bo weźmy na przykład amerykańskiego badacza polowań na czarownice, Eryka Mideflorta, który pisał, że w społecznościach nieakceptujących niezamężnych, a co za tym idzie, niezależnych kobiet, polowania miały charakter terapeutyczny. Hm. Dla kogo terapeutyczny? W jaki sposób polowania na czarownice wpłynęły na życie kobiet u progu nowożytności? Ustanawiały z nich modelowe ofiary, którym nie pozwalano na niezależność. Według Chollet ustalone wówczas mechanizmy wyznaczania kozła ofiarnego i sankcjonowania opresji literą prawa stały się strategiami stosowanymi później wobec innych grup społecznych czy mniejszości, wyrzucanych na margines i budzących wrogość. Czy dzisiaj ktokolwiek miałby odwagę napisać o żydowskich pogromach albo linczach na zniewolonych społecznościach z obszarów Afryki, że pełniły funkcję terapeutyczną?

Chollet bardzo zdecydowanie formułuje swoje stanowisko, stwierdzając, że polowania na czarownice były masową zbrodnią, jednak historia łagodzi narracje na ich temat. „Młot na czarownice” Jakoba Sprengera z 1487 roku był jak „Mein Kampf” i jak „Mein Kampf” wywołał zbiorową halucynację, która z kolei wyprodukowała bardzo szkodliwy dogmat. Choć w XVI i XVII wieku spalono na stosie od 50 do 100 tysięcy kobiet (w latach 70. mówiono nawet o milionie, ale dziś nie zalicza się do nich ofiar linczów i tych, które jak Lilias Adie popełniły samobójstwa przed egzekucją), kulturę popularną dominują niewinne i żartobliwe przedstawienia tego wcale nie niewinnego i mało zabawnego procederu.

Książka Chollet z większą uwagą każe się przyjrzeć dzisiejszej sytuacji społeczno-politycznej, krytycznie spojrzeć na dyskursy obecne w prasie kobiecej, popatrzeć na reprezentacje kobiet, starszych kobiet czy matek w kinematografii i w mediach. Kilkaset lat później współczesna kultura wciąż ma charakter dyskryminujący. „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet” to zapis herstoryczny, w którym dzieje kobiet to dzieje niezależności. Dlatego Chollet skupia się na reakcjach na jej przejawy: te związane ze statusem rodzinnym (kobiety niezamężne, wdowy), reprodukcją (decyzja o posiadaniu lub nieposiadaniu dzieci, prawa reprodukcyjne), starzeniem się (świetna część o grozie siwych włosów) i tworzeniem alternatyw dla męskiej, racjonalnej medycyny zachodniej. Bycie czarownicą to dla Chollet obalanie panujących praw i wynajdowanie nowych. Kwestionowanie dogmatów religijnych, walka o prawo do wolności reprodukcyjnej, zaufanie do niekonwencjonalnych metod leczenia. To nonkonformizm i intuicja. Kontrkulturowy, magiczno-naturalistyczny żywioł stojący w opozycji do racjonalistycznego męskiego świata. Czarownica to kobieta wyzwolona od wszelkiej dominacji.

Chollet rozbiera na czynniki pierwsze sposoby zyskiwania władzy ekonomicznej i społecznej przez starzejących się mężczyzn oraz wizję utraty „cielesnego kapitału” (piękno i płodność ofkors) przez starzejące się kobiety, analizuje procesy demonizacji pożądania u dojrzałych kobiet i skrywanie gniewu jako przyczynek do zacierania kobiecej tożsamości, demaskuje rzekome systemowe pragnienie macierzyństwa przez kobiety, tematyzuje matczyny szklany sufit i ruch #RegrettingMotherhood z 2016 roku. Autorka mnoży źródła i konteksty, zagęszczając tekst nie tylko kolejnymi przykładami kobiet stanowiących o sobie, pogodzonych z procesami, jakim podlegają ich ciała i pogłębiających kontakt z samymi sobą, lecz także przykładami sprzeciwu systemu wobec kobiecej autonomii wyrażającej się w ten i w podobny sposób.

We Włoszech w latach 70. kobiety wyszły na ulice, domagając się płacy za prace domowe. Jednym z głównych haseł wykrzykiwanych na protestach było: „Drżyjcie, drżyjcie, czarownice powróciły!” („Tremate, tremate, le streghe son tornate!”). Ale samo słowo „czarownica” równie często używane jest dziś przez feministki co przez dyskurs antykobiecy, który w mało merytoryczny sposób usiłuje ująć kobietom powagi albo je ośmieszyć. Na Twitterze sławnego amerykańskiego prezydenta z żółtymi włosami fraza witch hunt pojawiła się w ciągu jednego roku ponad 100 razy, w tym wielokrotnie w odniesieniu do jego rywalki w wyborach z 2016 roku, Hilary Clinton. Nie tak dawno temu przedstawiciele szczecińskiej Młodzieży Wszechpolskiej „sabatem czarownic” nazwali Czarny Protest. Teraz czarownicą nazywa się szesnastoletnią Gretę Thunberg. Co łączy kobiety określane dzisiaj tym mianem? Walka o swoje prawa. Zabieranie głosu. Przechwytywanie przestrzeni publicznej i dyskursu. Fizyczna obecność – jako jednostki i jako części ciała zbiorowego. Kontakt z naturą – niezależnie od tego, czy będzie to walka ze zmianami klimatycznymi, życie w zgodzie z rytmem lunarnym, decydowanie o biologii własnego ciała czy podważanie pozornie naturalnych rozwiązań socjalnych. Nie wiem, czy w roku 2015, kiedy Eichelberger udzielał wywiadu, rewolucja czarownic rzeczywiście pełzała, ale dzisiaj chyba po prostu się wydarza. Poczytajcie Chollet.