Martini. Campari. Jacuzzi
fot. Magda Hueckel

Martini. Campari. Jacuzzi

Anka Herbut

„Pinokio” z Nowego Teatru rozpięty został między światem dorosłym i dziecięcym. Taki jest już tekst Pommerata: wczepiony mocno we współczesne grypsy młodzieżowe, ale czujny na dorosłe sensy

Jeszcze 2 minuty czytania

„Pinokio” Anny Smolar jest oszczędny stylistycznie. W postindustrialny kontekst hali Nowego Teatru w Warszawie został wpisany wyraźnym, ale minimalistycznym gestem. Taka ekonomia pejzażu pozwala scenografię ledwie zasygnalizować i tylko sprawdzać, jak niedosyt przekłada się na nadaktywność wyobraźni widza. Cały obraz buduje tu stalowo-błękitna kurtyna rozpięta na stelażu przypominającym przeskalowane żebro. Jest chłodno, wydawałoby się nawet, że za zimno jak na bajkę. Ale z boku pryska ciepłym światłem gruby, estradowy spotlight: oto i Konferansjerka (Monika Babula z warszawskiego Teatru Lalka)! Lekko egzaltowana, ubrana w spodium w tygrysi wzór, pochodzi z innego zupełnie porządku niż reszta zespołu, który już za chwilę ujawni się jako grupa wsparcia w kolektywnej walce o prawdę. To wszechwiedzący narrator, który zbiera rozrzucone po spektaklu wydarzenia w jedną linię fabularną, a elipsy napełnia emocjonalnym reportażem. I cały czas powtarza, że nigdy, przenigdy nas nie okłamie. I że głównym zadaniem będzie tutaj: nigdy nie mówić niczego oprócz prawdy, „nigdy nie mówić nic innego, żadnego słowa, które by nie było najczystszą, bijącą najjaśniejszym blaskiem prawdą…”.

„musieć”, „trzeba” i „należy”

Joël Pommerat „Pinokio”, przeł. Maryna
Ochab, reż. Anna Smolar
. Nowy Teatr
w Warszawie, premiera 31 maja 2014
Aktorzy Nowego Teatru są w tym spektaklu młodzieńczo frywolni, dają sobie przyzwolenie na infantylność i podporządkowują logice dziecięcych zachowań: Cielecka w roli Wróżki-diwy oraz najgorszego ucznia w klasie; Malanowicz i Polak jako Łotrzy, próbujący sprowadzić Pinokia na manowce manipulacją pod tytułem „bo od szkoły można umrzeć”; Maciej Stuhr – nauczyciel w sztruksach i traumatogennych okularach z zaklejonym taśmą szkłem, dyrektor włoskiej szkoły oraz sędzia przemawiający z wyżyn sędziowskiego krzesła. Wreszcie: Magdalena Popławska jako Pinokio. A właściwie pół Pinokia, bo u Smolar Pinokio rozdwojony jest na dwie aktorki i dwa ciała. Popławska to jego aspekt destrukcyjno-wywrotowy. Ten, który domagać się będzie przestrzeni i wolności. I który nie poważa wszystkich „musieć”, „trzeba” i „należy”. To zadziorny temperament i witalność. Druga połówka – Dominika Knapik – to z kolei akumulator społecznych blokad i archaicznych patentów edukacyjnych. Animowana przez Popławską dostaje od niej wprawdzie barwę głosu i charyzmę, ale ucieka przed płynnością jej ruchów. Choreografia Knapik składa się więc z geometrycznych zgięć, operuje mocną i zdecydowaną linią: wiecznie wyprostowane kolana, perfekcyjnie wyprężony kręgosłup i przerysowane gesty budują fascynujący zestaw pozycji o mechaniczno-robotycznym profilu. Pajacyk Knapik najpierw myśli, potem robi: ruch kiełkuje w jego głowie, by następnie rozlać się na ciało i stopniowo tężeć. A że w myślach jej Pinokio jest dość zachowawczy, to ograniczona jest też jego ekspresja. Knapik przez większość czasu wydaje się zupełnie nieobecna, czasami tylko aktywując się przy fabularnych rozwidleniach. Wtedy wyrywa się na chwilę z ruchowego gorsetu, ale po chwili znów do niego wraca. Gdyby jej Pinokio umiał mówić, powiedziałby pewnie o potrzebie cielesnej niezależności. Ale nie mówi. I nie jest jeszcze niezależny. 

fot. Magda Hueckel

pop-up book

Wewnętrzna gramatyka spektaklu Smolar przypomina mechanizm trójwymiarowych książek z serii pop-up book, w których odpowiednio posklejany płaski papier nabiera kubatury za każdym razem, gdy przewraca się kolejną kartkę. Kluczowy okazuje się tu aktywny udział odbiorcy – nieważne czy dużego, czy małego. Bez jego współudziału papierowa konstrukcja nie zadziała. W spektaklu w Nowym inwestuje się w wyobraźniową postprodukcję w głowie widza. Widać to już w pierwszej scenie, kiedy ubrany w za duży sweter Starszy Mężczyzna, ojciec Pajacyka (Łukasz Kos) zwraca się przodem do kurtyny i rozmawia z wystającą zza niej gałązką. Wiadomo, Starszy Mężczyzna nigdy nie miał dziecka, ani nawet żony, ani nikogo innego, ponieważ był nieśmiały oraz stracił w swoim życiu kontakt ze wszystkimi poza drzewem. Więc się z drzewem zaprzyjaźnia. Pewnego razu jednak potężna burza łamie drzewo, a drugiego pewnego razu Starszy Mężczyzna zaczyna z niego rzeźbić Pajacyka, który możliwie najbardziej przypominałby człowieka. Taka jest geneza narodzin Pinokia. I wcale nie trzeba tu rekwizytora-ekwilibrysty. Nie trzeba detalicznie symulować burzowo-baśniowych okoliczności. Nie trzeba nawet sceny. U Smolar jest hala, stalowo-błękitna kurtyna, gałązka, migoczące światło i Pajacyk. I już. 

będę o wiele lepszy

„Pinokio” z Nowego Teatru estetycznie rozpięty został między światem dorosłym i dziecięcym. Z jednej strony sama historia wspiera się na typowo baśniowych motywach: jest ojciec, którego Pajacyk musi porzucić, by zacząć żyć na własny rachunek; jest pokusa, której nie może ulec; jest wystawiona na próbę przyjaźń i niebezpieczeństwo, którego trzeba uniknąć; jest piękna wróżka, do której Pinokio ma niejednoznaczny stosunek. I wreszcie: jest happy end.

fot. Magda Hueckel

Z drugiej strony – bardzo zręcznie zostają w baśń wplecione „dorosłe tematy” uwikłania w ekonomię, wychowawczo kanciasta zasada kija i marchewki i wyrastające z hipermaterializmu przekonanie o tym, że pieniądze dają wolność. Pinokio wstydzi się przecież przyznać, że jest biedny, więc Oszuści wieszają go na drzewie w samym środku lasu. Dość przerażająca scena: Pajacyk bezwładnie opada na krzesło, a z sufitu zwisa kilkucentymetrowa, drewniana zabawka. Jest groźnie. 

Aktorzy zręcznie balansują między podniecającym blaskiem nielegalu i dziecięco-naiwną optyką, co ostrzejsze kawałki amortyzując baśniową formułą. Taką dwutorowość zakłada już sam tekst Pommerata: mięsisty, wczepiony mocno we współczesne grypsy młodzieżowe, ale czujny na dorosłe sensy i szerokim łukiem wymijający zbutwiałe archaizmy. Buda z muzyką nabiera tu rumieńców zakazanego owocu, a Zły uczeń sugeruje ucieczkę do krainy, w której nigdy nie chodzi się spać, a oprócz martini, campari i jacuzzi są tam również „rozrywki, od których człowiekowi mózg staje”. Takie jak papierosy oraz filmy – no wiesz, takie dla dorosłych, takie z kobietami. Świetnie też działają w tym kontekście kostiumy Anny Nykowskiej: z jednej strony łagodnie sygnalizujące literacki prototyp postaci, z drugiej – nabłyszczone baśniowością i zatopione w majaczącym gdzieś w tle splendorze popkultury. Zamiast kostiumów w tym „Pinokiu” są ubrania. Nie ma wróżki w różowej sukni z różdżką ani bawarskiego kostiumiku dla Pinokia. Diwa-Cielecka wraz z liderkami grającego na żywo zespołu Natalie and the Loners noszą platynowe blond peruki, złote bomberki i czarne dżinsy. Oraz czarne okulary. Jest lans. 

Wow. Wow. Woooow

W ekranizacji Disneya Pinokiowi towarzyszył nachalnie manichejski duet w postaci Wróżki oraz Świerszcza. W pierwowzorze Collodiego Pinokio był okrutnym i złośliwym chłopcem, którego naganne zachowanie należało skrytykować. A u Pommerata? Tu dualizm „grzeczny / niegrzeczny” nie obowiązuje. Parafraza Francuza wykracza daleko poza dwufazowy zestaw zła i dobra, zawiesza obowiązujące kategorie, rozszczelnia je i powołuje do życia trzecią możliwość: harmonijnie kształtowaną osobowość, którą prócz społecznych obostrzeń definiuje jeszcze możliwość kreacji i pogłębianie samoświadomości. 

fot. Magda Hueckel

W drugiej części spektaklu, kiedy stalowo-błękitna kurtyna już zniknęła, a ujawnił się ogromny szkielet przykryty płachtą materiału, publiczność przenosi się do jego wnętrza. Do brzucha wieloryba. Wow. Wow. Wooooow. Jest jak na koloniach. Jakby się miało znowu osiem lat. Na ścianach wielorybiego brzucha wyświetla się wszystko, co – prócz nas, widzów – zjadła wielka ryba: kasety TDK, karty SIM, telewizor, pralka, sklepowy wózek oraz rower i antena. Wielka ryba zjadła też Pinokia i zjadła jego ojca – to w jej brzuchu odnajdują się po długiej rozłące. Pinokio chciałby wyjść na suchy ląd, ale skoro w takim wielorybie „można śnić o królewskim życiu jak w gazetach”, to kto by chciał się stąd ewakuować? Ojciec najchętniej by został – to Pinokiowi komfort materialny przestaje już wystarczać. Chciałby w końcu być prawdziwym chłopcem: gada więc, tańczy, drażni i łaskocze wieloryba od środka. Aż wieloryb beknie. I już. Pinokio i jego ojciec mogą wrócić do domu.

Kiedy Knapik wchodzi między publiczność, dzieci sprawdzają, czy Pajacyk jest „prawdziwy”, czy wciąż jeszcze drewniany. Ale kiedy Pinokio zaczyna skakać coraz wyżej, w coraz bardziej rozluźnionym i wyzwalającym tańcu, nie mają już wątpliwości. Jego końcowy mikromonolog o dobru tym razem skrojonym wcale nie na wymiar i wbrew społecznemu zapotrzebowaniu, staje się dopełnieniem niezależności Pinokia: „nie będę dokładnie taki, jaki chcesz, żebym był, będę o wiele lepszy!”. Drewniany, blokowany społecznymi przykazaniami Pajacyk, outsider i nonkonformista dopiero po serii wzlotów i upadków, prób i błędów, po etapie burzy i naporu jest tym, kim chciał być. Najlepszą możliwą wersją siebie. I nawet jeśli jego chęci i marzenia są trochę kanciaste, to należą tylko do niego. I już.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.