ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI: Co lockdown i doświadczenie codziennego życia w pandemii zmieniły w naszym podejściu do mieszkań, w których jesteśmy uwięzieni?
ALEKSANDRA GORDOWY: Mam wrażenie, że skonfrontowaliśmy się z własnym stylem życia, który w głównej mierze wynika z tego, jak zorganizowana jest przestrzeń wokół nas. Pojawiły się pytania, czy to środowisko nas satysfakcjonuje i co robi mózg, kiedy nie musi nic robić.
Kiedy zaczęliśmy się nudzić, zwróciliśmy – mam nadzieję! – uwagę na to, co tworzy naszą codzienność: czy przestrzenie, w których na co dzień żyjemy, wspierają nas w pracy i życiu prywatnym czy wręcz przeciwnie? Czy odpowiada nam sposób, w jaki wykonujemy najbanalniejsze czynności, jak wygląda codzienna rutyna i jaka jest jej jakość? Mimo że ta zwyczajność stanowi większą część życia, rzadko się z nią konfrontujemy. Więc w momencie, kiedy nie można od niej uciec, trzeba ją zweryfikować.
W jaki sposób?
Postawić pytania: czy śpię na wygodnym łóżku, czy widzę z niego komputer lub po prostu moje miejsce pracy i czy mi to nie przeszkadza? Czy w pościeli mam okruszki ciastek, bo pracowałam do trzeciej nad ranem, ponieważ moje biuro przeniosło się do mieszkania i trudniej mi samej ze sobą ustalić moment skończenia pracy? I czy to wszystko mi odpowiada? A może przestrzeń mojego mieszkania mogę zorganizować inaczej? Czy mogę podzielić ją na części: tę, w której pracuję, i tę, w której odpoczywam? Mamy tendencję do łączenia tych dwóch sfer, pewnie dlatego, że możemy wszystko robić naraz, po trochu, i tym samym uciekać od głębszej koncentracji. Można więc śmiało powiedzieć, że w przebodźcowanym świecie nasze mieszkania też są nafaszerowane bodźcami, w dodatku związanymi z pracą.
Jak można oddzielić te sfery, skoro żyjemy w ciasnych mieszkaniach?
Jestem zwolenniczką uszanowania zwyczajności i rytuałów. Wystarczy budzić się nieco wcześniej i pierwszą godzinę dnia poświęcić samej sobie, a nie na randomowe przeglądanie mediów społecznościowych. Lepiej pozwolić umysłowi spotkać poranne myśli. A potem kilka godzin pracować w koncentracji, na przykład przy biurku. Albo w kuchni przy stole. Mieszanie strefy pracy ze strefą wypoczynku to odrzucenie szansy na fizyczne, przestrzenne, dobre i konstruktywne doświadczanie jednego i drugiego.
Pandemia pokazała, że biuro wcale nie musi znajdować się na końcu miasta, tylko tuż za rogiem, w kawiarni albo w pokoju obok. Pojawiła się więc potrzeba tego, by praca była blisko nas, równocześnie jednak nie zakłócała czasu wolnego. Tu praktyczne mogą się okazać wspólne sąsiedzkie przestrzenie do pracy, przestrzenie co-workingowe, biurka na wynajem niedaleko domu.
Ilustracja do książki, różne pozycje nudy: przyjemności i niewygody
Aleksandra Gordowy
Ukończyła studia inżynierskie na Politechnice Gdańskiej oraz magisterskie na Uniwersytecie Technicznym w Delft. Studiowała w Stuttgarcie w Niemczech oraz w Horsens w Danii. Obecnie mieszka i pracuje w Berlinie. Książka „Codzienność nudy” powstała na podstawie pracy dyplomowej nagrodzonej pierwszą nagrodą w konkursie Przestrzeń Użytkowników i Mieszkańców.
Nadal mówimy jednak o singielce z klasy średniej, mieszkającej w dużym mieście. Co z rodzinami z małymi dziećmi? Albo z osobami mieszkającymi z rodzicami?
Właśnie do tych rodzin z małymi dziećmi, o których mówisz, adresuję między innymi mój projekt. W książce „Codzienność nudy” przedstawiam projekt modernizacji łódzkiej kamienicy, w której miałyby się znaleźć przestrzenie wspólne przeznaczone do gotowania, prania i rekreacji, a w mieszkaniach znalazłby się osobny pokój z wanną, duży stół w kuchni czy sypialnia wydzielona od miejsc przeznaczonych do pracy, które wyprowadzam z domu.
W ramach twojego projektu nie można by pracować w domu?
Nie do końca, ponieważ dzięki wydzieleniu przestrzeni wspólnych, z premedytacją dedykowanych pracy, jedynie uwalniam przestrzeń mieszkania, najbliższą, intymną od pracy, która się tam w sposób oczywisty wkrada. Zabiegi przestrzenne, których dokonuję, pozwalają na to, by użytkownik miał wybór.
Co w tym mieszkaniu jest?
Wyszłam od archetypów, które tworzą dom. Jednym z takich mitycznych obiektów jest stół, związany z całym mnóstwem rytuałów. Przy stole można usiąść i coś wymyślić albo po prostu pracować. Można celebrować posiłki albo przełykać je w biegu. Przy stole można się spotkać. Stół jest tłem wielu wydarzeń codziennego życia. W niektórych domach można by po prostu naprzeciw stołu nieruchomo ustawić kamerę i otrzymać na koniec film o fenomenalnej dynamice i całym spektrum ludzkich zachowań. W trakcie researchowej fazy mojego projektu nakręciłam kilka takich spotkań przedzielonych stołem z zupą. Prostota, ponadczasowość, wielofunkcyjność i symbolika stołu wydają mi się fascynujące. W moim projekcie zasłoniłam go dwiema ruchomymi ściankami. W zależności od tego, czy są złożone i stół stoi pośrodku pokoju, czy rozłożone i osoba siedząca przy nim widzi ścianę, służy do innych celów. Tak samo potraktowałam wyspę kuchenną, do której można podejść ze wszystkich stron, można przy niej pracować albo spotkać się w kilka osób. Dzięki temu znika fatum kuchni jako niewolniczej, wąskiej przestrzeni (typ kuchni frankfurckiej), w której po „trójkącie produktywności” mogła poruszać się wygodnie maksymalnie jedna osoba.
Jaką funkcję pełni wanna, która dostaje osobne pomieszczenie, daleko od pralki, umywalki i sedesu?
Symbolicznie i faktycznie służy do relaksu ciała i umysłu. Wejście do wanny oznacza wyjście poza czas, nic innego nie może się wtedy wydarzyć. To piękna idea. Chodzi mi o takie grupowanie przedmiotów, żeby odpowiadały podobnemu charakterowi. A wanna i łóżko mają potencjał spowolnienia tempa życia. Kiedy leżymy w łóżku, niewiele może nas spotkać, nic szczególnego nie zmienimy, nie wyprodukujemy. Mogą za to przyjść dobre myśli, odpoczynek i spotkanie z własnym ciałem. Ale też z jego ciężarem i niemocą. I to jest dobre – usłyszeć ciało. Na co dzień nie dajemy mu za wiele szans. Ignorujemy je regularnie. Często mieszkamy bardziej w pędzącej dokądś głowie, w umyśle niż we własnym ciele. Według mnie to paradoks współczesnych czasów – pędzić tak, by nie czuć. Zwolnienie tempa, choćby chwilowe, ale regularne, niemal rytualne, to szansa na to, by to błędne koło pośpiechu i ucieczki od fizycznego protestu naszego ciała zatrzymać.
Dla jakiej rodziny zaprojektowałaś to mieszkanie?
W projekcie wyróżniam przestrzenie od maleńkich, około 25 m2, po większe, ponad stumetrowe. Jest więc najmniejsze mieszkanie dla singli, w którym brak ogromnej kuchni i salonu kompensują przestrzenie wspólne. Nie jest to szczególnie nowa myśl, towarzyszyła ona już wczesnym projektom co-housingowym, bazują też na tym projekty akademików i domów spokojnej starości. W innych mieszkaniach dodaję metry kwadratowe i przekształcam je na tyle, na ile pozwala mi na to kamienica. Są mieszkania dla par, a także dla rodzin z dziećmi.
Ilustracja do książki, widok z wanny
Co znajduje się w przestrzeniach wspólnych?
Poza kilkoma przestrzeniami do wspólnego spędzania czasu wolnego przede wszystkim poświęcam je czynnościom związanym z pracą. W ten sposób uwalniam od niej mieszkania. Jedną grupę wspólnych przestrzeni do pracy stanowią kuchnie, pralnie i sąsiedzkie „przedszkole”, czyli miejsca reprodukcyjnej pracy domowej. Drugą są pokoje i pracownie do wykonywania pracy zarobkowej przy komputerze, biurku, sztaludze. Ten podział wiąże się między innymi ze specyfiką Łodzi, w której praca kobiet tak naprawdę nigdy się nie kończyła i była na dwie, może i trzy zmiany. Najpierw była to praca w zakładach włókniarskich, a potem na drugim etacie w domu. Kobiety nie dostawały za tę pracę ani grosza. I w wielu wypadkach ta sytuacja trwa do dzisiaj. Dlatego postanowiłam przełamać nudę pracy domowej i to, co się da, czyli pranie i gotowanie, przenieść do przestrzeni wspólnych, z których na każdym piętrze korzystają trzy mieszkania. Z kolei miejsca wspólnej rekreacji umieszczam na parterze. Zależało mi na doświetleniu i przewietrzeniu mieszkań, dlatego zrezygnowałam z tych umieszczonych najniżej na rzecz małej sali gimnastycznej, pokoju kinowego czy sąsiedzkiej kawiarni. Każda kamienica mogłaby sama decydować o tym, co się w niej znajdzie. Sąsiedzkie przedszkola, które proponuję, mogłyby działać zależnie od woli mieszkańców – jak klasyczne przedszkola z wynajętą i opłaconą do tego celu opiekunką lub na zasadzie sąsiedzkiej współpracy. Nie namawiam nikogo do zakładania komuny hipisowskiej, tylko do przeprojektowania zwykłej kamienicy, gdzie mieszkają normalni ludzie, których siła tkwi w tym, jak się ze sobą dogadają. Co ciekawe, Niemcy w okresie pandemii wpadli na pomysł grupowego, sąsiedzkiego opiekowania się dziećmi w ramach jednego budynku. Dzięki temu zmuszeni do home office rodzice mogli skupić się na parę godzin na wykonywanej pracy. Potem zmiana. Właśnie o takiej opcji piszę w książce.
Do kogo miałoby należeć takie mieszkanie?
Wiem, że to skomplikowane, ponieważ w Polsce każdy kawałek ziemi należy do kogoś innego, a w dodatku mieszkania często zmieniają lokatorów. W Niemczech popularne są Baugruppen, które umożliwiają grupie ludzi wspólnie zaprojektować przestrzeń, w której na wspólnych zasadach będą mieszkać. Sami ustalają, co chcą mieć i jak chcą żyć, ale równocześnie nie muszą od siebie zależeć, nie muszą dzielić się kuchnią. W odróżnieniu od typowego co-housingu projekty, które powstają w ramach takich umów, cechuje duża indywidualność i jakość przestrzeni zarówno wspólnych, jak i indywidualnych. Mieszkaniec sam sobie jest inwestorem. W Polsce odpowiednikiem Baugruppen są kooperatywy mieszkaniowe.
To teraz się zastanówmy, jak to wszystko, o czym piszesz, ma się do polskiego kontekstu. Nie chciałabyś zmuszać ludzi do zakładania komuny. Dla której więc klasy społecznej są przeznaczone twoje projekty?
Aleksandra Gordowy, „Codzienność nudy”. Fundacja Bęc Zmiana i PFR Nieruchomości, 200 stron, w księgarniach od lipca 2020 Dla młodego współczesnego człowieka, który z jednej strony próbuje nowych stylów życia, a z drugiej szuka jakiejś formy stabilizacji. Jedni odchodzą od 8-godzinnego dnia pracy, a drudzy o nim marzą. Ludzie intensywnie korzystają z nowych technologii i dzięki nim formatują styl życia. Nie jest mi jednak obca tożsamość łódzka, która w wielu miejscach nie pasuje do powyższego opisu. Mieszkają tam przecież ludzie, którzy po upadku przemysłu stracili pracę, są biedni i doświadczają nudy w zupełnie inny sposób niż młodzi, którzy doświadczają jej przy braku nowych bodźców. Starsi mają za sobą doświadczenie powtarzalności, są więc znudzeni, lecz zupełnie inaczej. Moją ideą jest spotkanie się jednych i drugich, ale w sposób niewymuszony. Duża różnorodność mieszkańców na stosunkowo małym obszarze powinna być nadrzędną cechą miasta. Miejska kamienica jest tego esencją. Poprzez odpowiednie modelowanie przestrzeni, jej rozmiaru i odpowiedzi na potrzeby różnych użytkowników, a także finansową dostępność, można tę fascynującę, miastotwórczą różnorodność utrzymać.
Czy te grupy nie reprezentują odmiennych interesów klasowych? A ich aspiracje są sprzeczne? W jaki sposób osoby, które mają za sobą traumę zwolnienia z pracy i okropnej biedy, miałyby negocjować charakter przestrzeni wspólnej z hipsterem?
Nie wiem, to trudne pytanie. Zaprojektowana przeze mnie kamienica może być pretekstem, który sprowokuje takie spotkanie. Chcę, żeby każdy w miarę możliwości mógł dostać to, czego oczekuje, i miał możliwość negocjowania z innymi charakteru i sposobu działania przestrzeni wspólnych. Uważam, że to wspaniały trening dla społeczeństwa, które ma aspiracje obywatelskie i chce na zasadach demokracji decydować o swoim państwie.
Ale zdajesz sobie sprawę, że relacje społeczne w Polsce, szczególnie te sąsiedzkie, są trudne? Czytając twoją książkę, myślałem o kamienicy, w której mieszkam. W 16 mieszkaniach jest kilku seniorów, trzy rodziny z małymi dziećmi, studenci i ja. Jak przełożyć twój projekt na nasz dom? Zaznaczę, że sąsiedzi są mocno inwazyjni. Co byś nam zaproponowała?
Zapytałabym, czego pragniecie od waszej przestrzeni. Jakie są wasze zwyczaje i rutyny związane z pracą, a jakie z nicnierobieniem i odpoczywaniem. Czy chcecie spędzać czas sami, a może starszym brakuje towarzystwa i chcieliby się spotkać, ale nie wiedzą jak? Na dworze jest zimno, a ile można siedzieć na ławce? Poza tym nieraz fajnie spotkać się na przykład na wspólnym gotowaniu. Dalej: czy czynności, które wykonujecie na co dzień, chcielibyście robić razem? Podczas rozmowy z tobą wyobrażam sobie przestrzeń, w której ty możesz pracować nad tekstami, a twoja sąsiadka gotować obiad dla siebie i być może dla innych, oczywiście za pieniądze, jeżeli wszystkim taki układ odpowiada.
A jak byśmy rozwiązywali konflikty? Co, jeśli silniejsi sąsiedzi zdominują przestrzeń wspólną? Z mojego doświadczenia animacyjnego wiem, że wypracowywanie kompromisów w mieście jest bardzo trudne i trwa nieraz wiele lat.
Nie myślałam o tym, jak rozwiązywać konflikty, ale żeby je prowokować. Gdzie mamy się społecznie ścierać, dyskutować, mówić o własnych potrzebach, słuchać drugiego człowieka, jeśli nie właśnie w kamienicy? Jak mamy się dogadać na poziomie politycznym, jeśli nie możemy się dogadać w bloku? W codzienności zawiera się przepis na to, jak ma wyglądać całe życie społeczne i polityczne. Czy nie wszyscy marzymy o tym, żeby społeczeństwo, tak silnie spolaryzowane i wyniszczone przez wojnę kulturową, zaczęło ze sobą rozmawiać? I żeby miało do tego okazję? Zobacz, że nowe osiedla deweloperskie gromadzą jeden typ ludzi, którzy realizują podobne aspiracje, więc konflikty między nimi są płaskie. A w kamienicy czy w bloku, poprzez różnorodną tkankę społeczną, punkty spięcia są ciekawsze i bardziej skomplikowane.