Zaczyna się październik i nieuchronnie zbliżamy się do końca przedostatniego roku tej dekady. Przed Polakami wybory parlamentarne, które skutecznie budują aurę ogólnego napięcia i docierania do momentu rozstrzygającego (nawet jeśli tylko iluzorycznie). Paradoksalnie to całkiem komfortowy stan: inne problemy, które ciążą nad nami jako krajem i częścią większej całości, nie obiecują szybkiego rozwiązania. Na przykład w związku z katastrofą klimatyczną nie ma specjalnie co czekać na jakiś konkretny grand finale – koniec będzie raczej z tych pełzających, dających się odczuć to tu, to tam i rzecz jasna nie przez wszystkich. Oczywiście, fazy przedłużających się kryzysów – które, jako że stan wyjątkowy z definicji nie może trwać zbyt długo, zamieniają się w impas – znamy już z własnej historii. W zbiorowej wyobraźni to często momenty snucia nowych wizji i odtwarzania starych, uciekania w dalszą lub bliższą przeszłość i przyszłość. Albo w obie naraz. Retro futuryzm znowu staje się modny, kultura nostalgicznie powraca do swoich własnych spojrzeń w przyszłość. Z historii wiemy, że pewne jest jedynie to, że przyszłość jest niepewna i że wszystkie futurystyczne bajki, które sobie opowiadamy, więcej mówią o teraźniejszości niż o przyszłości. A jednak te bajki są nam potrzebne: w momentach kryzysu, bez myślenia utopijnego nie sposób pomyśleć nawet teraźniejszości.
W 1957 roku w Warszawie do życia powołane zostało Studio Eksperymentalne Polskiego Radia, w którym przez prawie pół wieku powstawały najważniejsze utwory polskiej muzyki eksperymentalnej, przede wszystkim elektroakustycznej. W kolejnych latach działania studia, zwłaszcza w latach 60.–80. muzycy tacy jak Włodzimierz Kotoński, Elżbieta Sikora, Eugeniusz Rudnik i Tomasz Sikorski wypracowali nowatorską wizję nowej muzyki elektronicznej. Studio było dzieckiem swego czasu, zrodzonym w realiach polskiego komunizmu, z jednej strony ceniącego nowoczesność, rozumianą specyficznie jako zaczyn nowej wizji człowieka, a z drugiej – widzącego awangardowe produkcje muzyczne jako beztreściowe, apolityczne i niegroźne. Udało się tym samym w okresie popaździernikowej odwilży stworzyć w Polsce fenomen na skalę europejską: na Zachodzie muzyka elektroakustyczna na większą skalę zaczęła rozwijać się niemal dekadę później. Mimo peryferyjności wynikającej z izolacji i cenzury warszawskie SEPR było czwartym profesjonalnym centrum produkcji elektronicznej w Europie.
1957 to także rok, w którym Związek Radziecki wystrzelił w kosmos pierwszego sztucznego satelitę Ziemi, Sputnika 1. W trzy lata później odbył się pierwszy załogowy lot w kosmos. Fascynacja pozaziemskimi podróżami stała się integralną częścią kultury masowej, kultywując lęki i nadzieje związane z możliwością lotów międzyplanetarnych i rozwoju cywilizacji poza Ziemią. Mimo zaostrzającego się konfliktu zimnowojennego fascynacja ta pobudzała wyobraźnię artystów i naukowców po obu stronach żelaznej kurtyny. W latach 80. kompozycje SEPR-u były wykorzystywane jako ścieżki dźwiękowe w radzieckim science fiction. Z kolei Eugeniusz Rudnik w procesie kompozycji wykorzystywał nagrania dźwiękowe zbierane przez kosmonautów. Trochę jak kosmonauta wyglądał zresztą Krzysztof Wodiczko w przyrządzie elektroakustycznym zaprojektowanym we współpracy ze studiem. Chodząc po ulicach Warszawy w „Instrumencie osobistym” w na początku lat 70., artysta ucieleśnił polityczny potencjał eksperymentów akustycznych: za pomocą ruchu dłoni Wodiczko regulował dopływ, barwę i natężenia dźwięku. Selekcja docierających odgłosów to zarazem selekcja treści, przyrząd umożliwiał więc osobistą „demokratyzację” cenzurowanej przestrzeni publicznej.
„Pole Reports from Space”, choreografia Claire Croizé i Etienne Guilloteau. Stary Browar w Poznaniu, premiera polska 28 września 2019
28 września w Poznańskim Browarze odbyła się polska premiera „Pole Reports from Space”, choreografii belgijskiego duetu Claire Croizé i Etienne Guilloteau (ECCE) przygotowanej we współpracy z występującymi w spektaklu polskimi performerkami Justyną Kalbarczyk i Krystyną Lamą Szydłowską. Punktem wyjścia projektu stały się wybrane utwory Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia (kompozycje Nordheima, Sikorskiego, Sikory i Rudnika z lat 1968–1984). Dźwięki elektroakustycznych utworów stały się tłem spektaklu ruchowego, a historia studia i wspomnianego projektu Wodiczko – wyraźną inspiracją dla całej pracy. Dzięki ruchowi performerek na scenie sproblematyzowana zostaje paradoksalna (nie)obecność ciała w utworach z jednej strony niezwykle abstrakcyjnych, z drugiej – bazujących na bliskim, fizycznym eksperymencie z obiektami, głosami, instrumentami i taśmą. Abstrakcyjne dźwięki utworów studia, oderwane od swego instrumentalnego źródła i sparowane z budowanym na scenie krajobrazem, zyskują specyficzną materialność i sugestywność. Sugerowana przez sam tytuł podróż w kosmos oznacza przede wszystkim utratę równowagi: oddalenie od Ziemi osłabia działanie siły grawitacji. Artyści musieli zastanowić się, jak zachwiać widzami siedzącymi bezpiecznie na zaciemnionej widowni.
W „Pole Reports from Space” składa się na ten efekt szereg elementów – światło, dźwięk, scenografia, kostiumy – wśród których na pierwszy plan wybija się oczywiście ruch ciał. Pusty prostokąt sceny, dookoła której usadzeni są widzowie, wyścieła czarna połyskująca tkanina przywodząca na myśl przestrzeń kosmiczną. Na początku otacza nas cisza, na scenę wchodzą dwa na pierwszy rzut oka zupełnie różne ciała, zdywersyfikowane ruchem i za sprawą kostiumów projektu Anne-Catherine Kunz. Krystyna Lama Szydłowska, ubrana w obcisły srebrny kostium z kapturem zasłaniającym jej twarz, wchodzi na scenę z trzema srebrnymi tobołkami na plecach. Wygląda trochę jak kosmonautka – lub kosmitka – choć jej ruch w kolejnych sekwencjach będzie bardziej mechaniczny, momentami przywodząc na myśl łazik księżycowy. Kostium Justyny Kalbarczyk z kolei sprawia wrażenie, jakby tancerkę zaczęły obrastać barwne kwiaty, a wiele jej gestów sugeruje inspirację ruchem organicznym – wzbijającego się do lotu ptaka lub szarpanych wiatrem gałęzi. W początkowych sekwencjach choreografii performerki nie wchodzą w żadne interakcje, jakby znajdowały się w oddalonych od siebie częściach kosmosu. Spotykają się dopiero w pewnym momencie i do końca nie wiadomo, kto jest kosmonautą przybyszem, a kto istotą z obcej planety.
Poczucie równowagi zaburza po pierwsze otwarcie tradycyjnego układu scenicznego: tancerki znajdują się w przestrzeni pozbawionej frontu, poruszają się więc w świecie trójwymiarowym, co wpływa na recepcję choreografii. Ogromną rolę gra także światło (Dominique Pollet): poza zawieszonymi nisko zbiegającymi się w jednym punkcie liniami świetlnymi efekt zagubienia w przestrzeni kosmicznej potęguje szereg białych migających reflektorów. W poszczególnych momentach spektaklu ruch tancerek na różne sposoby sygnalizuje osłabienie siły grawitacji. W pewnym momencie dosłownie wpadają na siebie i widzów, nie mogąc złapać równowagi. Ich gesty są znaczące: czasem odwołują się do innych istot żywych, czasem cytują mechanikę urządzeń kosmicznych, czasem zdają się wysyłać w przestrzeń komunikaty. Niezwykle istotny jest oczywiście dźwięk. Wypracowując koncepcję muzyki elektroakustycznej, polscy artyści odbywali podróż w głąb dźwięku, badając jak pod mikroskopem jego bogactwo; co interesujące, ich utwory budują światy w skali makro, sugestywnie przenosząc słuchaczy w odległe, futurystyczne przestrzenie. Ruch tancerek wypełnia sugerowany dźwiękiem i scenografią krajobraz: początkowo poruszają się powoli, po omacku, z zamkniętymi oczami eksplorują otaczającą przestrzeń i stopniowo nabierają tempa, jakby orbitowały po pustej przestrzeni pozaziemskiej.
Efekt podróży kosmicznej podbija dodatkowo dramaturgia choreografii. W pewnym momencie Kalbarczyk zwija kosmos: stojąc w rogu sceny, zbiera wyścielającą scenę tkaninę w jednym punkcie. Z plecaków przyniesionych przez Szydłowską wyciąga inne tkaniny, nowe mikrokosmosy, które układa w różnych punktach sceny, budując nową konstelację. Podróż kosmiczna, w którą zabierają nas artystki, trwa w najlepsze. Ważnym punktem dramaturgicznym jest także spotkanie dwóch postaci, ich pierwsze fizyczne zetknięcie: uścisk. Być może najważniejsze w badaniu kosmosu jest właśnie spotkanie z innym. „Pole Reports from Space” jest w zasadzie spektaklem o próbie komunikacji. Co chcą sobie i nam powiedzieć dwie kosmonautki? Wchodzą w dialog za pomocą ruchu, obserwacji siebie nawzajem, a nawet śpiewania sobie i nam piosenek – w pewnym momencie Kalbarczyk intonuje wersy z „Dialogów z Leukoteą” Cesara Pavese, a Szydłowska zaczyna śpiewać „Kołysankę” Sarah Wilson:
Goodnight,
goodnight
to all who fly
and those who seek
new worlds in sky
from my home planet
swirled in blue
a long and peaceful
calm to you.
To moment intymny, w którym zasłuchani w komunikaty niesione ich śpiewem możemy – mimo sugerowanej dramaturgią odległości – usłyszeć kierowane ku nam pozdrowienie. Mimo że dwie istoty spotykają się w uścisku i ruchowym dialogu, spektakl kończy się rozstaniem, dalszą podróżą w przeciwne krańce kosmosu. Ta opowieść nie jest ani utopią, ani dystopią, podobnie jak losy ludzkich podróży pozaziemskich nie są ani historią sukcesu, ani porażki. To opowieść zarazem o ciekawości i odwadze, triumfie rozwoju technologicznego, jak i o ludzkiej małości, bezsilności, kosmicznej samotności. Być może przede wszystkim o – kiedyś bardziej odległej, dziś już zdecydowanie mniej – konieczności przemyślenia naszego miejsca na świecie i szukania nowych siedlisk poza Ziemią.
Tytuł to angielski przekład nazwy niepojawiającego się w spektaklu utworu Rudnika „Polak melduje z kosmosu” z 1978 roku, w którym wykorzystane zostały nagrania kosmonautów wysyłane z podróży na Ziemię. Muzycy z SEPR-u w trudnym momencie historii wysyłali awangardowe i pozornie apolityczne komunikaty zza żelaznej kurtyny, tworząc bezprecedensową przestrzeń awangardowego eksperymentu artystycznego. Zarówno ówczesna sytuacja polityczna, jak i historia studia należą do przeszłości. A jednak spojrzenie na tę wyjątkową historię polskiego soundartu wiele mówi o nas dziś: uwięzionych w konkretnym momencie historii, próbujących komunikować się ze sobą i badać teraźniejszość poprzez snucie wizji o dalszej wspólnej przyszłości. Polsko-belgijska produkcja daje nowe życie dźwiękom legendarnego studia, pozwalając cieleśnie odczuć sugerowaną przez nie nostalgię, ale także siłę awangardowego myślenia, które tworzy dla nas nowe światy – nawet jeśli do końca pozostajemy w ziemskiej orbicie.