Co nas kręci, co nas przeraża
fot. Piotr Nykowski

6 minut czytania

/ Teatr

Co nas kręci, co nas przeraża

Teresa Fazan

W spektaklu Buszewicza wyobrażamy sobie lepszą rzeczywistość, w której seks jest konsensualny, pierwsze razy mimo wszystko udane, a o seksie możemy rozmawiać bez wstydu

Jeszcze 2 minuty czytania

Na „Edukację seksualną” w Teatrze Współczesnym w Szczecinie wybierałam się z ciekawością i nadzieją. W temacie „przygotowania do życia w rodzinie” (w moich czasach szkolnych ten przedmiot był ekwiwalentem współczesnego sex edu) mam poczucie krzywdy. Nie dostałam tego, czego potrzebowałam, dowiedziałam się tych rzeczy dużo później, żeby nie powiedzieć – za późno. I choć nie nadrobią tego filmy na YouTubie czy Netfliksie ani spektakle teatralne, nadzieja, że inni mogą mieć lepiej niż ja, jest warta każdej naiwności. Na szczęście najnowszy spektakl Michała Buszewicza (tworzony w asyście Wojciecha Sandacha) nie rozczarował, nawet jeśli jako próba uczenia Polaków o seksie przypomina trud zalepienia pękniętej szyby plastrem.

W pracy nad „Edukacją seksualną” uczestniczyli nie tylko artyści, ale też ekspertki (seksuolożka Maja Wencierska i Agnieszka Różyńska odpowiadająca za kwestie intymności i reprezentacji osób LGBTQ+) i co chyba jeszcze ważniejsze – młodzież. Zaproszenie jej do współpracy to gest istotny, uświadamiający, że jeśli chodzi o pewne kwestie, to wszyscy mamy się czego uczyć. I że nie ma się czego wstydzić, bo nic tak nie szkodzi życiu – seksualnemu, a także twórczemu – jak udawanie, że wszystko wie się najlepiej.

fot. Piotr Nykowski

Kostiumy i scenografia autorstwa Doris Nawrot (tworzone w asyście Michała Dobruckiego; za reżyserię światła odpowiada Aleksander Prowaliński) ustawiają klimat spektaklu na pograniczu zombie horroru i teen drama. Scena jest ciemna, na środku wisi wielka ośmiornicopodobna figura z długimi mackami, pokryta kolorowymi graffiti. Aktorzy są ubrani w patchworkowe, warstwowe kostiumy, jest dużo cekinów i różu, a oczy podkreślają mocne cienie. Miks konwencji wydaje się adekwatny: przecież nie ma większego koszmaru niż oglądanie sceny seksu z rodzicami czy inicjowanie pierwszego razu z kimś, kto naprawdę bardzo nam się podoba. Jeśli zatem obiekt ośmiornica symbolizuje życie seksualne, jest jak wielki słoń w pokoju: nie rozmawia się o nim, ale on niestrudzenie jest; i może nas pojmać w swoje macki, jeśli w końcu nie podejmiemy tematu. W opisie spektaklu autorzy ostrzegają, że łatwo nie będzie: „W związku z tym, że język, jakim się posługujemy, rozmawiając o seksie, jest niedoskonały, w przedstawieniu pojawiają się słowa, które mogą zostać uznane za wulgarne bądź infantylne”. Co ciekawe, oglądając „Edukację seksualną”, ani razu nie poczułam się zażenowana, a „penisy”, „cipki” i „stosunki seksualne” wcale nie zgrzytały. Pomogła zapewne konwencja sceny: żarty, metafory, mrugnięcia do widza i… choreografia menstruacyjna, czyli opowiadanie, czym jest menstruacja, za pomocą ruchu. W najnowszym spektaklu Buszewicza bardzo ważną rolę odgrywa slapstikowy ruch autorstwa Katarzyny Sikory, a także nadająca spektaklowi dynamikę muzyka Baascha. Edukacja seksualna, Teatr Współczesny w Szczecinie, reż. Michał Buszewicz, premiera: 12 lutego 2022„Edukacja seksualna”, reż. Michał Buszewicz. Teatr Współczesny w Szczecinie, premiera: 12 lutego 2022

W „Edukacji seksualnej” ramę spektaklu tworzy metafora pierwszego razu w seksie jako debiutu aktorskiego. Z jednej strony ułatwia to opis doświadczenia na nieco bardziej neutralnym poziomie (choć mózg raz poinformowany, że będzie mowa o S-E-K-S-I-E, wszędzie niucha skojarzenia). Z drugiej uświadamia, że seksualność jest taką samą częścią życia jak inne – równie normalną, obecną i nieoczywistą, a zatem – wymagającą przegadania. „Edukacja seksualna” jest poniekąd pogadanką dydaktyczną, co mogłoby być znacznie bardziej irytujące, gdyby istotnie takowa nie była nam potrzebna. Na przykład w świetnym skeczu o konsensusie, w którym ochota i zgoda na seks zamienione są w ochotę i zgodę na herbatkę, tłumaczy się nam jak głupkom, co to znaczy, że „nie znaczy nie”. No i dobrze, bo rzeczywistość uczy, że jeśli chodzi o komunikowanie i rozumienie (nie)zgody na seks jesteśmy jeszcze na poziomie szkoły podstawowej. 

Może to dydaktyczny wymiar spektaklu, może jego lekka i łagodna atmosfera, ale mam wrażenie, że „Edukacja seksualna” sytuuje się w zwrocie ku nadziei i pracy u podstaw, który obserwuję ostatnio w polskim teatrze. W „Radio Maria” Rozy Sarkisian żyjemy w lepszej przyszłości, bo polski Kościół katolicki zakończył swój żywot. W spektaklu Buszewicza wyobrażamy sobie lepszą rzeczywistość, w której seks jest konsensualny, pierwsze razy mimo wszystko udane, a o seksie możemy rozmawiać bez wstydu: z rodzicami, dziećmi, partnerami. Równocześnie wyobrażanie sobie takiego świata opiera się na przekonaniu, że koniecznie należy o niego zawalczyć, podejmując konkretne działania edukacyjne. Gdy w jednej ze scen znajdujemy się na wyspie dryfującej gdzieś na bezkresach stanu natury, szybko okazuje się, że fantazje o wspaniałej przeszłości, w której byłyśmy nagie i bezwstydne, to mit, a poza biologicznym podłożem w seksie nie ma niczego „naturalnego”: jak każdy aspekt życia uwikłany jest w kody kulturowe i reguły umowy społecznej. Co daje nadzieję, to my, pojedyncze osoby, i ogół społeczeństwa niestrudzenie je wytwarzamy. Spektakl Buszewicza udowadnia, że teatr może stać się jedną z przestrzeni edukacji seksualnej, a dodatkowo robić to z wdziękiem, humorem i wyobraźnią, na które niekoniecznie znajdzie się przestrzeń w salach szkół czy gabinetach lekarskich. I co może najważniejsze, jest miejscem, gdzie wzruszenia, rozczarowania i nadzieje dotyczące seksu możemy przeżywać wspólnie: wzruszając się i śmiejąc na widowni, a po spektaklu wspominając własne udane i mniej udane inicjacje.