Choroba, nie metafora

Teresa Fazan

„Dzienniki raka” Audre Lorde ujmują w sobie historię znacznie szerszą: są opowieścią o Stanach Zjednoczonych lat 80., kraju jeszcze bardziej zezłośliwionym niż tocząca ciało autorki choroba

Choroba, nie metafora

Jeszcze 2 minuty czytania

Choroba, nie metafora

Audre Lorde, amerykańska pisarka i aktywistka, najbardziej znana jest ze swojej twórczości poetyckiej i eseistycznej. Profesorka literatury, córka karaibskich migrantów, która dorastała i kształciła się w Nowym Jorku, w latach 80. i 90. kilkukrotnie odwiedziła Berlin (gdzie znajduje się poświęcone jej archiwum) i stała się jedną z międzynarodowych ikon czarnego feminizmu. Jak zauważa Dagmar Schultz, pisanie było dla niej praktyką umożliwiającą przetrwanie: „Przed odczytami Lorde zwykła przedstawiać siebie jako «Afroamerykankę, feministkę, lesbijkę, wojowniczkę, poetkę, czarną aktywistkę, profesorkę, matkę, przeżytniczkę w walce z rakiem». Przetrwanie oznaczało dla Lorde bycie outsiderką – lesbijką w czarnej społeczności, matką wśród lesbijek, czarną radykałką w akademii” („Przeżycia z rakiem Audre Lorde”, przeł. Aleksandra Napolska).

Opublikowane właśnie w Polsce w tłumaczeniu Anny Dzierzgowskiej „Dzienniki raka” są zapisem walki Lorde z rakiem piersi, z którym zmagała się od końca lat 70. aż do spowodowanej nim w 1992 roku śmierci. Jednak „Dzienniki” ujmują w sobie historię znacznie szerszą: są opowieścią o Stanach Zjednoczonych lat 80., kraju jeszcze bardziej zezłośliwionym niż tocząca ciało autorki choroba. O heteropatriarchacie, systemowej niesprawiedliwości i może przede wszystkim o zbiorowej niezdolności do pogodzenia się ze zmianą i śmiercią. Osią narracji jest zagadnienie utraty, dosłownie związane z amputacją prawej piersi autorki. Punktem wyjścia są więc doświadczenia ambiwalentne: cierpienie, ból, lęk, poczucie izolacji, a także wspólnoty i pragnienie życia. Szpital pokazany jest jako miejsce nieerotyczne i infantylizujące, które wyzwala emocjonalną pustkę, a zarazem pogłębioną refleksję. Lorde nagrywa się, a później wykorzystuje notatki, by intymne doświadczenie konfrontacji z chorobą ująć w szerszej, bardziej krytycznej perspektywie. „Dzienniki raka” pokazują, że indywidualna walka z chorobą jest niemożliwa do oddzielenia od walki z seksistowskim i rasistowskim systemem, bo te porządki w życiu czarnej lesbijki w USA przenikają się, wynikają z siebie i wzajemnie się napędzają.

Choć ból nie uszlachetnia – jak pisze Lorde, „możesz umrzeć od tej wyjątkowości, od zimna, od izolacji. Ta pozycja nie służy życiu” – to sam pobyt w szpitalu pozwala odczuć i uświadomić sobie wiele rzeczy, które w innych okolicznościach pozostałyby nieosiągalne. Pojawia się realistyczne spojrzenie na własne ciało, jego ograniczenia i możliwości, pogodzenie się ze zmianą i stratą. Lorde traktuje swoje ciało z czułością, jawi się ono jako intymna, ale i nieprzejrzysta i krucha przestrzeń, ciągle narażona na zaburzenie, a po przemianie – wzbudzająca zdziwienie i obcość. Istotna jest też świadomość wsparcia siłą innych kobiet, tych, które Lorde kocha, z którymi się przyjaźni, a nawet tych, których nie lubi czy nie rozumie. Choć walka z rakiem z zasady skazuje na izolację, pisarka podkreśla relacyjny aspekt doświadczenia, które skierowane jest ku światu i wobec kobiet obecnych w jej życiu. Właśnie dlatego Lorde usiłuje wpisać swoje doświadczenie w kontinuum historii, nadać sens własnemu losowi, o którym wie, że dzieli go z wieloma innymi kobietami. Autorka nie boi się wdawać w szczegóły: opisuje proces podejmowania decyzji, rozważenia alternatyw, niepewności, przyglądania się rozwojowi komórek rakowych. Podkreśla polityczny wymiar doświadczania choroby w świecie nastawionym na optymalizację zdrowia, wydolności i estetyki ciała. 50-letnia Lorde, przez wiek i chorobę w amerykańskiej kulturze spisana na straty, na powolne dogasanie, opisuje, jak zdrowiejąc i czerpiąc siłę z walki z chorobą, wznosi się ku „najwyższej mocy, ku najpełniejszej satysfakcji”.

Audre Lorde, „Dzienniki raka”. Przeł. Anna Dzierzgowska, Fame Art, 160 stron, w księgarniach od października 2022Audre Lorde, „Dzienniki raka”. Przeł. Anna Dzierzgowska, Fame Art, 160 stron, w księgarniach od października 2022„Dzienniki raka” są więc także o podważaniu wąsko i patriarchalnie pojętej kobiecości. Lorde szczegółowo opisuje, co dzieje się z osobą odrzucającą „kosmetyczny pozór”: jej zdaniem przymus noszenia protezy stanowi sposób na to, by „powstrzymać kobiety przed pogodzeniem się z bólem i stratą, a co za tym idzie, z własną siłą”. Dominująca polityka – chciałoby się powiedzieć: kosmetyka – zdrowienia opiera się na próbie petryfikowania zmiany. Najważniejsze jest zatem, by po chorobie i operacji wyglądać i czuć się tak jak przed nimi. Na przekór tej tendencji Lorde mówi: zauważam różnicę i uważam, że warto ją przeżywać i problematyzować. Jej zdaniem „stosunek do protez w przypadku raka piersi odpowiada stosunkowi społeczeństwa do kobiet w ogóle, kobiet jako dekoracji i zewnętrznie zdefiniowanego obiektu seksualnego”. W społeczeństwie patriarchalnym brak protezy zmusza do konfrontacji z kategoriami śmiertelności i odmienności, z którymi społeczeństwo amerykańskie z zasady nie chce się mierzyć. Postawa Lorde nie jest przypadkowa, ale wynika z pozycji, w jakiej się znajduje. Autorka przyznaje się do poczucia braku, łaknie podobnej sobie tożsamości, wprost pyta: „Gdzie są lesby po mastektomii?”. Po operacji przychodzi do niej pracownica organizacji wspierającej kobiety po amputacji. Przynosi jej poduszeczkę wypełniającą, która w staniku ma imitować usuniętą pierś. Lorde odrzuca poduszeczkę, i to nie tylko dlatego, że nie zamierza ukrywać straty. Materiałowy „implant” ma niepasującą do jej ciała barwę: jest koloru skóry białej kobiety, czyli jasnoróżowego. To znamienna scena, uświadamiająca intersekcjonalny wymiar dyskryminacji, z jaką mierzy się pisarka. Jej kobiecość jest „niewłaściwa” z co najmniej trzech powodów: nie jest biała, nie jest heteroseksualna i nie zamierza ukrywać straty piersi.

W „Dziennikach raka” ani choroba, ani proteza nie są metaforami. Chodzi o materialne, rzeczywiste doświadczenie autorki i innych kobiet, o których zdarza się jej pisać, choć nigdy nie ocenia ich wyborów. Zainteresowanie kwestiami systemowymi i społecznymi zaś sprawia, że dzienniki są także o protezach, którymi zdaniem Lorde amerykańskie społeczeństwo substytuuje konfrontację z niewygodną rzeczywistością. Jak pisze autorka, „fałszywe szczęście i fałszywe piersi niszczą nas w takim samym stopniu, niszczy nas także bierna akceptacja fałszywych wartości, które deprawują nasze życie i wypaczają nasze doświadczenie”.

„Dzienniki raka” są zatem formą buntu przeciwko toksycznej amerykańskiej ideologii szczęścia, opartej na ułudzie równych szans i wprawiającej w poczucie winy wszystkich przegranych czy po prostu innych. Od wydania dzienników Lorde minęło ponad 30 lat, wydaje się jednak, że wiele problemów przywoływanych przez autorkę znajduje odniesienie także w naszym, teraźniejszym i polskim, kontekście. Opisywany przez nią brak holistycznego podejścia do zdrowia rezonuje z brakiem szerszego spojrzenia na problemy społeczne, systemowe nierówności, rasizm, seksizm i dojmujący wpływ nastawionych na zyski korporacji. Mimo nacisku na specyfikę intymnie przeżywanego doświadczenia dzienniki Lorde są opowieścią o wymiarze uniwersalnym: opisują próbę konfrontacji z własną skończonością i walki o życie na swoich zasadach w społeczeństwie, które temu nie sprzyja.