Prace poboczne
Widok wystawy „Ślady”

14 minut czytania

/ Sztuka

Prace poboczne

Rozmowa z Anną Marią Karczmarską i Mikołajem Małkiem

Działamy na zasadzie koncepcji wystawy i spotkania. Chcemy stworzyć galerię dobrych praktyk, która mogłaby dawać zarobek przede wszystkim artyście, a nie galerzyście

Jeszcze 4 minuty czytania

MARTA CZYŻ: Czym jest o/b/c/y?
ANNA MARIA KARCZMARSKA: To nazwa artist-run-space, miejsca spotkań i wymiany. Posłużę się tu myślą, którą przeczytałam w „Księgach Jakubowych” Olgi Tokarczuk: obcy to ten, co widzi więcej. To jest idea, która nam przyświeca.

MIKOŁAJ MAŁEK: Nasze wystawy są przewidziane jako spotkania z artystkami i artystami, których cenimy, są kontrowersyjni albo nieznani. Wyszliśmy poza nieszczęsny pandemiczny krąg przebywania w domu sami ze sobą i stworzyliśmy miejsce wymiany, w którym możemy spotykać się z naszymi gośćmi i gościniami. Zaaranżowanie o/b/c/ego w mieszkaniu jest próbą przełamania pandemicznego impasu, który dotknął nas wszystkich.

Co poza pandemiczną pustką skłoniło was do tego działania? Anna, ty jesteś scenografką. Mikołaj, ty malujesz. Często pracujecie razem przy scenografiach. Skąd pomysł na przestrzeń wystawienniczą? 
ANNA MARIA: Otrzymaliśmy stypendium Warszawy i to ostatecznie popchnęło nas do tego działania. Myślę, że większość twórców fantazjuje o zorganizowaniu serii spotkań lub wystaw w swoim mieszkaniu albo pracowni, o tym, że będzie tworzyć miejsce twórczej wymiany. Mamy takie doświadczenia z Krakowa. Bezpośrednią inspiracją były Goldex Poldex (założony przez Janka Simona, Jakuba de Barbaro i Janka Sowę, działający w latach 2008–2012) i New Roman (założony przez Kaję Gliwę, Mikołaja Moskala, Damiana Nowaka, Pawła Olszczyńskiego, Wojtka Orlika i Jagnę Lewandowską), ale też Elementarz dla Mieszkańców Miast (założony przez Arkadiusza Półtoraka, Martynę Nowicką i Leonę Jacewską) z Krakowa. Krakowska energia do tej pory jest bardzo otwarta i zapraszająca, dążąca do większej prywatności i wymieszania przestrzeni wspólnej z publiczną.

We własnym mieszkaniu – to nie do końca jest jednak artist-run-space, tylko self-made-space lub home-art-space
ANNA MARIA: Udostępniliśmy pracownię, która jest częścią naszego mieszkania. Brzmi prosto, ale kosztuje to sporo pracy i chęci. Teraz jest to nasza regularna, codzienna praca. Od momentu otwarcia pierwszej wystawy już pracowaliśmy nad drugą. 

MIKOŁAJ: Właściwie nad kolejnymi sześcioma, które mają się tu odbyć. Cały czas zastanawiamy się, jak ułożyć ten program.

ANNA MARIA: Ciągle jesteśmy w o/b/c/y/m, myślimy o koncepcjach i logistyce. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to zajmuje tyle czasu.  

MIKOŁAJ: Myślimy też o sposobach wystawiania. Na przykład o tym, że Anna Maria dodatkowo projektuje kostiumy. Próbujemy połączyć światy, które zwykle są oddzielone: teatralny i sztuk wizualnych. Chcemy umożliwić zaistnienie tych dwóch dziedzin w jednym projekcie. Mówię tu o łączeniu prac ze świata sztuk wizualnych z takimi elementami teatru jak scenografia i kostiumy. 

ANNA MARIA: Dlatego będziemy zapraszać między innymi reżyserów i reżyserki, którzy równolegle tworzą też w innych mediach. Jest wielu twórców i twórczyń, których kojarzymy z pracy w jakimś medium, a okazuje się, że prowadzą też inne działalności, o których nikt nie wie.

Wystawa „Ślady”, od lewej: obrazy ML Poznanski, fotografia Bartosz Wajer; zdjęcie z artystami Mikołaj Małek, Bartosz Wajer, Anna Maria Karczmarska, Sonia Roszczuk, ML Poznanski

Jak widzicie tę płynność i możliwość łączenia dziedzin? Czy reżyserzy będą kuratorami?
ANNA MARIA: Myślimy o sobie jako o kuratorach. Chcemy, żeby ta koncepcja była cały czas spójna.

MIKOŁAJ: Ideą tego miejsca jest pokazywanie prac artystów i artystek, które nie są do końca z tego znane. Decydując się na pokazanie Rafała Bujnowskiego, wybraliśmy jego fotografie, które zrobił w czasie pandemii i które nie są pracami mainstreamowymi. Mamy do czynienia z nietypowym dla niego zapisem. Interesują nas te poboczne prace.

ANNA MARIA: Temat marginaliów wydaje się nam kluczowy, jeśli chodzi o o/b/c/e/g/o. Nie wszystko, co pokażemy, to będą szkice czy marginalia, ale zdecydowanie myślimy o prezentowaniu twórczości mniej znanej albo zupełnie innej niż główny nurt działalności danego artysty. 

Wystawa „Przenoszenie rzeczy”; Luka Woźniczko, „Tort weselny”; Mikołaj Małek, „Dawne metody patrzenia na słońce”

Co to za opowieść, którą przedstawiacie w tekście do pierwszej wystawy: „Wyspa”, „Ślady”, „Przenoszenie rzeczy”?
ANNA MARIA: Ta opowieść cały czas oscyluje wokół miejsca i przemieszczania się. Wychodzi od przestrzeni, którą tymczasowo nazywamy domem. To jest symptomatyczne dla ludzi z naszego pokolenia działających w kulturze, którzy zazwyczaj nie mają swojego mieszkania. Być może całe życie są skazani na wynajem i przemieszczanie się pomiędzy jednym a drugim mieszkaniem. Dla nas, a także dla wielu naszych znajomych, miejsce, w którym żyją, często jest kolejnym mieszkaniem, a w perspektywie mają jeszcze do zasiedlenia kilkanaście innych. To przemieszczanie się, koczowanie, nomadyczność jest ideą, która nam towarzyszy. Oczywiście, pandemia dołożyła swoje – konieczność przebywania w miejscu tymczasowo nazywanym domem. Stworzyła z tej przestrzeni kolejny ważny życiowy przystanek. I właśnie w tym miejscu udostępniliśmy jeden z naszych pokojów. 

Jakim fragmentem tej opowieści była wystawa „Wyspa”?
ANNA MARIA: Wyspę wyobrażaliśmy sobie symbolicznie – jako kawałek lądu, do którego się przypływa i gdzie rozbitek czepia się różnych rzeczy, szukając punktu oparcia. Ale to jest przystanek w drodze. Na wystawę „Wyspa” składały się prace trzech artystek i trzech artystów: Patrycji Orzechowskiej, Zuzanny Piekoszewskiej i Martyny Poznańskiej oraz Rafała Bujnowskiego, Mikołaja Małka i Tomasza Szerszenia. Wśród dzieł sztuki pojawiło się też kilka śmieci, które dopełniają opowieść: zardzewiała puszka z otworami po postrzałach, wytrawiona przez morską wodę zapalniczka Clipper. Prace artystów zdają się snuć opowieść o kryzysie przemieszczania się, byciu w zawieszeniu, tęsknocie za widokiem innego, potrzebie schronienia, poszukiwaniu miejsca. Wyspa wygląda na spaloną słońcem, opływa wodą ląd, którego nie porasta roślinność. Gdzieniegdzie można natknąć się na resztki, szkielety zwierząt i tymczasowych szałasów. Jedynie dźwięk sugeruje życie – to praca dźwiękowa Martyny Poznańskiej. To marzenie wyspy. Wyspa śni. 

„Przenoszenie rzeczy”

Przemek Czepurko/ Walter Funkat/ Mikołaj Małek /Odradek/ Arek Tworus/ Luka Woźniczko; galeria o/b/c/y, Marszałkowska 18/28, Warszawa

Kto brał udział w kolejnej wystawie, „Ślady”? 
MIKOŁAJ: „Ślady” to spotkanie dwójki artystów: ML Poznanski i Bartosza Wajera z udziałem aktorki Soni Roszczuk podczas wernisażu. Marta L Poznanski tworzy ubrania, maluje obrazy na płótnach z pozszywanych kawałków tkanin. Na wystawę „Ślady” przygotowała także kurtynę, która symbolicznie dzieli i łączy przestrzeń mieszkania z przestrzenią wystawy. Bartosz Wajer fotografuje, a raczej, jak sam to nazywa, refotografuje i kombinuje obrazy fotograficzne, eksperymentując z technologią i znaczeniami.

ANNA MARIA: To spotkanie było dosyć tricky. Nic, co mogliśmy zobaczyć na tej wystawie, nie było tym, na co wyglądało na pierwszy rzut oka. Trzeba było przyjrzeć się obrazom z bliska. Widzieliśmy zdjęcia Bartosza, które nie są odwzorowaniem rzeczywistości. To przetworzone fotografie fotografii albo portrety hybrydy przedstawiające nieistniejące twarze, a jednocześnie będące autoportretem. Obrazy Marty to przedstawienia, które pojawiają się tuż po tym, jak artystka spreparuje nośnik. Szycia są widoczne, ale nie z dystansu. Praca Marty z tkaniną nie jest wyłącznie pracą przygotowawczą. Szycie powoduje tu napięcie konieczne do zaistnienia przeskalowanych figur w dziwnych, onirycznych konstelacjach. To napięcie działa podprogowo.

Od kiedy mieszkacie w Warszawie?
ANNA MARIA: Od pięciu lat. Wcześniej przez kilkanaście mieszkaliśmy w Krakowie. Podjęliśmy w tym samym czasie studia doktoranckie, już jako para, i zjechaliśmy do Warszawy w podobnym momencie co grupa naszych przyjaciół związanych z Goldex Poldex.

Wystawa „Wyspa”; Patrycja Orzechowska, „Kolekcjoner kości”; Zuza Piekoszewska, „Future Traveler”


MIKOŁAJ: Byliśmy tak zwaną trzecią lub czwartą emigracją krakowską. Spotykaliśmy się w grupie, którą nazywaliśmy little cracow.

To był ważny moment, kiedy dużo inicjatyw i wielu artystów wyniosło się z Krakowa. Co wpłynęło na decyzję o tej emigracji? 
ANNA MARIA: Nie wiem, w jakimś sensie można powiedzieć, że Kraków się wyczerpał. Nie jestem pewna, czy spowodowało to jedno wydarzenie.

Stypendia artystyczne m.st. Warszawy skierowane są do osób zajmujących się twórczością artystyczną, upowszechnianiem kultury i opieką nad zabytkami w m.st. Warszawie. Przyznawane są w 8 dziedzinach: film, literatura, muzyka, opieka nad zabytkami, taniec, teatr, sztuki wizualne i upowszechnianie kultury. Pozwalają realizować pomysły artystyczne najbardziej obiecującym i oryginalnym twórcom i twórczyniom, zarówno tym z dorobkiem, jak i debiutującym.

MIKOŁAJ: To był szereg wydarzeń. Na przykład Fabryka Zabłocie Miraculum, pracownia m.in. moja, Janka Simona, Kuby de Barbaro, Bartka Materki i Moniki Drożyńskiej, została sprzedana deweloperowi i przekształcona w mieszkaniówkę. To było jedno z ostatnich miejsc do wynajęcia pracowni w przystępnych cenach. Później przestałem orientować się, gdzie można znaleźć nową przestrzeń. Zabłocie było taką tytułową wyspą. Na wyprowadzkę zdecydowaliśmy się, kiedy już nie było żadnych miejsc ani galerii. W Krakowie jest dzisiaj sporo nowych inicjatyw, Potencja, Elementarz dla Mieszkańców Miast, i cieszymy się, że zaczęło się coś dziać. Ale był moment absolutnego marazmu. Program MOCAK-u i Bunkra Sztuki to było dla nas za mało.

ANNA MARIA: Kraków zabijała też szalona turystyka, która spowodowała, że miasto przestało być dla mieszkańców. Stał się miastem turystycznej imprezy i oferty skierowanej wyłącznie do przyjezdnych. Zmęczyło nas to. Musieliśmy wyprowadzać się z mieszkań, które wynajmowaliśmy, ponieważ w tych samych budynkach otwierały się kolejne hostele uniemożliwiające normalne życie. 

MIKOŁAJ: Brzmi to jak wyliczanie wszystkich współczesnych chorób miast. 

A Warszawa? Czy znaleźliście tu swoje miejsca?
MIKOŁAJ: Niedługo po tym, jak się tu przenieśliśmy, Anna Maria zaszła w ciążę. Przestaliśmy funkcjonować towarzysko, nie skorzystaliśmy z Warszawy, jaką sobie wyobrażaliśmy. 

ANNA MARIA: Życie towarzyskie zaczęło wyglądać trochę inaczej, ale jeśli chodzi o ofertę teatralną czy wystawienniczą, to wtedy była dużo większa niż w Krakowie. Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że większość galerii sztuki to są sklepy ze sztuką, a nie nośniki idei, których cały czas poszukujemy. To też było dla nas zapalnikiem, żeby spróbować zaprosić ludzi do nas i zaproponować im coś innego. Oczywiście, jesteśmy dalecy od generalizowania, wiemy, że na mapie Warszawy są galerie komercyjne takie jak Wschód, Stereo czy Polana Institute, które pokazują ciekawych artystów i działają w ramach czegoś więcej niż tylko sprzedaż. Nie jesteśmy utopistami, którzy nie myślą o sprzedaży. Chcielibyśmy, aby sztuka mogła być kupowana i kolekcjonowana. Działamy teraz na zasadzie koncepcji wystawy i spotkania. Chcemy stworzyć galerię dobrych praktyk, która mogłaby dawać zarobek przede wszystkim artyście, a nie galerzyście.

fot. Konrad Ciszkowski

Ale galerzysta też musi z czegoś żyć i ponosi wszystkie koszty: przestrzeni, ubezpieczenia, transportu, udziału w targach. Myślicie, że można to jakoś poprawić?
ANNA MARIA: Rozmawiamy z ludźmi, którzy są od nas młodsi, i oni myślą w duchu kolektywnego działania i innego dzielenia dóbr. Nie myślą tak jak pośrednik w branży nieruchomości. Wydaje mi się, że w Polsce, która ciągle sprawia wrażenie kraju w fazie dorobku, wielu właścicieli galerii komercyjnych myśli o sobie jako o pośredniku, który daje od siebie niewiele poza przechowywaniem i logistyczną organizacją. Taki system galerii krytykujemy, ponieważ nie służy twórcom, a głównie gromadzeniu kapitału. Ostatecznie ma to niewiele wspólnego z ofertą kulturalną. Mało jest tam intelektualnego contentu.

Czy Warszawa jest przyjaznym miastem dla artystów?
ANNA MARIA: Warszawa w ogóle jest mało przyjaznym miastem dla kogokolwiek, bo jest bardzo droga i bardzo szybka. Jednak dzięki temu, że mieszka tu dużo ludzi i oferta kulturalna jest szeroka, to można też spotkać wspaniałych ideowców, którzy myślą o mieście inaczej, nie tylko jako o czymś, co można wymienić na pieniądze. W Warszawie jest sporo ruchów i działań, które nam się podobają, takich jak Lado ABC prowadzone w domkach fińskich. Tego typu idee są cudowne, staramy się je śledzić i współtworzyć, być blisko.

Twierdzicie, że nie chcecie robić wystaw indywidualnych, a ważna jest dla was działalność kolektywna.
MIKOŁAJ: Wystawa, która jest spotkaniem dwóch odrębnych osobowości, jest bardziej interesująca. Jesteśmy ciekawi, co dzieje się na styku różnych dziedzin, które reprezentują artyści. Grupowa wystawa to dla nas takie spotkanie na wyspie. Podczas kolejnych wystaw planujemy pokazać duety oraz wystawy grupowe.

Możecie opowiedzieć o swoich planach? 
ANNA MARIA: 1 października otworzyliśmy trzecią wystawę: „Przenoszenie rzeczy”. To wystawa malarstwa Luki Woźniczko w spotkaniu z kolażami Arkadiusza Tworusa, rekwizytem teatralnym Przemka Czepurko, asamblażami Mikołaja Małka, muzealnym obiektem projektu Waltera Funkata, projektanta ze szkoły Bauhausu. Wystawa jest kuratorowana przez Odradka, postać fikcyjną, bohatera opowiadania Franza Kafki. 

Ta wyspa nie jest miejscem, gdzie dobija jedna osoba, ludzie chcą przebywać na niej ze sobą. Co jeszcze jest dla was ważne? 
ANNA MARIA: Niehierarchiczność. Pracując w teatrze, cały czas doświadczamy hierarchii i próbujemy z nią walczyć. Przyzwyczajenie systemowe do tego, że ktoś, kto jest reżyserem, podpisuje się pod wszystkim, a reszta twórców i twórczyń jest znana małemu kręgowi specjalistów, stało się męczące. Praca pozostałych osób często nie jest komentowana nawet przez krytykę. 

Czy macie już pierwsze wnioski na temat waszej inicjatywy?
MIKOŁAJ: Mieliśmy obawy, że przestrzeń mieszkania, z pokojem, który jest galerią, będzie powodowała jakieś napięcie i dyskomfort. Okazało się, że żyjąc w tym miejscu, mamy czystą przestrzeń pełną idei. Oboje myślimy, że to kierunek, w którym chcemy podążać. Sprawdziły się nasze oczekiwania. Otwarcie dotychczasowych wystaw było dla nas wielkim przeżyciem i nie możemy się doczekać, kiedy odwiedzą nas kolejni goście.

logo