Koniec bohaterów
fot. Szymon Rogiński

14 minut czytania

/ Sztuka

Koniec bohaterów

Rozmowa z Agnieszką Brzeżańską

Powinniśmy robić to, co jest konieczne. Nie ma jednej recepty na wszystko. Nasze miękkie narzędzia i sztuka niespecjalnie dobrze radzą sobie z powstrzymywaniem pędu machiny zagrożenia klimatycznego

Jeszcze 4 minuty czytania

MARTA CZYŻ: Wystawa „Cała Ziemia parkiem narodowym” w Królikarni podejmuje aktualny wątek katastrofy ekologicznej. Ty zajmujesz się tym tematem od lat.
AGNIESZKA BRZEŻAŃSKA:
Podczas rezydencji na ETH w Zurichu w 2005 roku wydałam książkę „Free Doom”. Później w Zamku Ujazdowskim zrobiłam wystawę o tym samym tytule. Już wtedy pojawiło się dużo prac dotyczących wszystkiego, co dopiero teraz, nareszcie, dotarło do publicznej świadomości. W tamtym momencie to był niszowy, dziwaczny temat. 

Apokaliptyczne myślenie było wtedy bardziej abstrakcyjne?
Znamy wiele końców świata, były ogłaszane wielokrotnie. Z pewnością nie jest to nowy temat. Moja wiedza nie brała się z jakichś ponadwymiarowych źródeł, tylko z czytania prasy i książek. Od lat siedemdziesiątych naukowcy bili na alarm. 
Na początku lat dziewięćdziesiątych został opublikowany apel, który podpisało wielu ważnych światowych naukowców: „Scientist Statement: World Scientists’ Warning to Humanity”. W 1972 roku wydano książkę pod redakcją Donelli Meadows pt. „The Limit of Growth”. Tematy były obecne, tylko do tej pory lekceważone.

Artyści są w stanie w bardziej skuteczny sposób pokazać te zagrożenia i dotrzeć do odbiorcy?
To nie jest kwestia wyręczania, możemy jedynie wesprzeć naukowców w pewnych działaniach. To, co wiemy o świecie, i dane, którym możemy ufać, biorą się właśnie z nauki i z metodologii, którą nauka przyjęła. Powstaje wiele świetnych książek i wystaw, ale artysta nie zawsze sprawdza się jako tuba propagandy. To, co robimy, musi mieć sens na innych poziomach. Trzeba zakorzenić się w tej rzeczywistości, mieć własne doświadczenia.

Sztuka może dawać alternatywę i rozwiązania. „Cała Ziemia parkiem narodowym” jest dosyć dosłownym tytułem. 
W tytule, jak i na wystawie, jest obecne pragnienie – zostawmy ten świat procesom naturalnym i nie zatruwajmy, nie zagrabiajmy go, tylko uwielbiajmy i podziwiajmy. To jest niewyobrażalnie bezcenny ekosystem. 
Jeśli czegoś potrzebujemy teraz, to nie tego, żebyśmy z bólem patrzyli na to, co uważamy za naturę, ale odczuwamy jako oddzielne od nas, tylko żebyśmy poczuli, że jesteśmy jednością i zaczęli to szczerze kochać.

Jak ma się sztuka do tej miłości?
Każdy artysta ma swój sposób. Ja polecam uwielbienie i cieszenie się tym.

fot. Szymon Rogiński

W zeszłym roku wzięłaś udział w zbiorowej wystawie w galerii BWA Warszawa, gdzie twoja praca została wyróżniona nagrodą Fundacji Sztuki Polskiej ING.
To była wystawa, na której pokazałam mały ceramiczny szkic do fontanny i jeden z żakardów. Tamten żakard wraz z dwoma ceramicznymi modelami są teraz obecne na wystawie w Królikarni. Wyobrażam je sobie jako cementowe i porośnięte mchem. Cała ta seria jest mocno zakorzeniona w wystawie „Ziemia rodzinna / Ma terra” z Muzeum Współczesnego we Wrocławiu z 2015 roku. Tam po raz pierwszy pokazałam ceramikę. To były wazy robione techniką sznurkową. Większość tradycyjnej ceramiki ręcznej nie jest wykonywana na kole, tylko buduje się ją, a wałeczek jest jedną z technik. Podobnie pracują teraz drukarki cyfrowe, które dzisiaj mogą budować nawet domy. 

Powrót do pierwotnych, organicznych technik to jeden ze sposobów świadomego tworzenia dzieł sztuki w dobie zagrożenia klimatycznego. Ale pojawiają się głosy, że to nie wystarcza, że może lepiej wycofać się z działalności artystycznej zupełnie.
Musimy porządnie zastanowić się i uporządkować naszą działalność na różnych poziomach. Powinniśmy robić to, co jest konieczne, i kierować się tym, co uznamy za najsensowniejsze w danej sytuacji. Nie ma jednej recepty na wszystko. Weźmy choćby dylemat foliowych torebek. Dziś wiemy, że wielorazowe foliowe torby są jeszcze gorsze niż jednorazówki. Wszystkie te kwestie poddane są bardzo skomplikowanym uwarunkowaniom. Nie bez powodu nazywamy to (za prezydentem Eisenhowerem) military industrial complex – cywilizacją militarno-industrialną. Nasze miękkie narzędzia i sztuka niespecjalnie dobrze radzą sobie z powstrzymaniem pędu tej machiny.

Wracając do motywu wycofania się, zapytam cię o aspekt obecności. Wiele lat spędziłaś za granicą, zniknęłaś z horyzontu polskiej publiczności. Czy teraz, odkąd jesteś w Polsce, masz poczucie powrotu popularności?
Artystom jest bardzo trudno wieść stabilne życie, jeśli nie mają mieszkania po rodzinie. Większość twórców, których znam, regularnie wyjeżdża na rezydencje, dopóki się nie ustabilizuje. Rezydencje są jednym ze sposobów przetrwania, zrobienia prac, dostępu do pracowni i pieniędzy na codzienne życie. Spędziłam tak wiele lat za granicą. Najpierw wyjechałam na stypendium DAAD do Berlina, gdzie ostatecznie zostałam parę lat. Ale nigdy nie miałam poczucia, że znikłam dla kogokolwiek.

fot. Szymon Rogiński

Jak pracowało ci się nad wystawą w Królikarni?
Z kuratorką, Agnieszką Tarasiuk, zaczęłyśmy pracę nad wystawą około czterech lat temu, a sama wystawa miała być otwarta przeszło dwa lata temu. Została odwołana, a właściwie przełożona, z powodu kłopotów finansowych i patowej sytuacji w Muzeum Narodowym. Później, kiedy dyrektorem został Jerzy Miziołek, wystawę przełożono po raz kolejny. Obie z Agnieszką miałyśmy sporo stresu i poczucia zawieszenia. Ostatecznie udało się zrealizować ekspozycję „Cała Ziemia parkiem narodowym” dzięki uporowi i profesjonalizmowi Agnieszki. 

Agnieszka Brzeżańska

Studiowała na ASP w Gdańsku (1992–1995) i Warszawie (1995–1997) oraz na Uniwersytecie Sztuk Pięknych i Muzyki w Tokio (1998–2001). Stypendystka rządu japońskiego (1998–2001, Tokio), DAAD (Berlin, 2008–2009), Büchsenhausen (Innsbruck, 2005), Collegium Helveticum (Zurich/ETH, 2004). Jej twórczość obejmuje malarstwo, rysunek, fotografię, film i ceramikę. Brzeżańska sięga w swojej praktyce po różne rejestry wiedzy, od fizyki i filozofii po marginalizowane przez nowoczesną naukę systemy poznania, takie jak alchemia, parapsychologia, ezoteryka, wiedza tubylcza czy tradycje matriarchalne. Swoje prace prezentowała na licznych wystawach indywidualnych w kraju i międzynarodowych, ostatnio m.in. Cała Ziemia parkiem narodowym w Gdańskiej Galerii Miejskiej (2018), Matrix-Sratrix, Kasia Michalski, Warszawa (2016), Ma Terra, Vera Munro, Hamburg (2015–2016), This all occurs quickly, with ease, grace and joy, Marlborough Contemporary, Londyn (2015), Ziemia rodzinna / Ma terra, Muzeum Współczesne Wrocław (2014), Kobayashi Maru, Nanzuka, Tokio (2014) oraz Bonniers Konsthal (2019), A Painting Cycle, Nomas Foundation, Rzym (2012); Back to the Garden, Galerie Kamm, Berlin (2012); Cosmic Equation, Kunsthaus Baselland, Bazylea (2010). W 2018 roku jako jedna z nielicznych artystów z Polski brała udział w Berlin Biennale. Podczas Warsaw Gallery Weekend (2018) została laureatką Nagrody Fundacji Sztuki Polskiej ING.

Na wystawie pojawia się praca pokazana w 2016 roku na berlińskim Biennale.
To jest praca, którą zrobiłam we współpracy z galerią w Tokio w 2014 roku. Prace pokazane w galerii Nanzuka to nieduże formaty, połączenie malarstwa abstrakcyjnego z fotografią. Namalowałam je na cienkich panelach, na które nałożyłam szybę, pokryłam ją warstwą pozłotka. Pierwsza warstwa to zdjęcia z agencji prasowych dotyczące nieszczęść wywołanych ludzką działalnością. Znajduje się wśród nich i hodowla przemysłowa, i industrializacja, i wycinanie lasów tropikalnych pod plantacje palmy, wojny i śmieci. 
Cykl składa się z dziesięciu kolaży i monitora, na którym wyświetlają się telewizyjne programy informacyjne. Całość ma tytuł „Kobayashi Maru”. To nazwa statku występującego w Star Treku, który został zaatakowany przez Klingonów. Atak nie dzieje się jednak naprawdę, tylko jest to symulacja komputerowa wykorzystywana do treningów w Starfleet Academy, gdzie studiuje kapitan Kirk. To test, który jest tak zaprogramowany, że nie można go wygrać. Tak zwany no-win scenario.
Jakiejkolwiek decyzji nie podejmie się jako kapitan statku, poniesie się porażkę. Kapitan Kirk oczywiście stwierdził, że da radę. Włamał się do komputera, zhakował grę i wygrał. Użyłam modelu tego statku jako metafory, żebyśmy zastanowili się, w jakiej symulacji uczestniczymy i czy da się to w jakiś sposób zhakować na zupełnie innym poziomie. 

Jak byś odebrała tę pracę w kontekście tematu Biennale „We Don’t Need Another Hero”?
Ten temat jest dla mnie bardzo ważny. Czas dominacji pewnego typu opowieści o bohaterze, jak Campbellowska „Podróż bohatera”, właśnie się kończy, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Cywilizacyjnie musimy wymyślić nowe opowieści. Moja ulubiona pisarka, Ursula Le Guin, zaproponowała teorię, w której twierdzi, że potrzebujemy innego rodzaju opowieści. Ona to nazywa The Carrier Bag Theory of Fiction. Istnieje teoria o pierwszym narzędziu ludzkości, którym nie było wcale, jak się dzisiaj uważa, kamienne ostrze, tylko woreczek do zbierania różnych rzeczy – tutaj ziółko, tutaj grzybek, tutaj coś do zjedzenia. Te woreczki nosiły kobiety. To jest inny rodzaj opowieści. Takich historii właśnie potrzebujemy. Musimy pisać nowy rodzaj historii, który nie jest opowieścią o dojrzewającym nastolatku pokonującym potwora, tylko taką, gdzie świat nie jest jednoznaczny, a bohaterka ma ciekawsze przygody niż walki z potworami. Popkultura już to robi.

Czy twoja najnowsza wystawa też o tym mówi?
Być może to kobiety uratują świat. W taki miękki sposób, tworząc, a nie zdobywając, wspólnie, a nie egotycznie. Wszystkie procesy zdawania sobie sprawy z tego, kim jestem, w jakim świecie żyję, jakie są konsekwencje moich decyzji dla mnie i dla innych, to są ważne procesy poznawcze, których staram się używać do tego, co robię, mimo że w sztuce mam dużą skłonność do przekładania ich na abstrakcję.

To jest romantyczne, podobnie jak tamto biennale w Berlinie. Zapamiętałam je dzięki wielu pracom o charakterze romantycznym, ale też silnemu teamowi kuratorskiemu.
To jest pokolenie kuratorów, dla których oczywiste jest, że można pracować w sposób równoważny. Być może teraz to jedyny model współpracy. Ja nie umiem inaczej pracować. Umiem pracować tylko w równoległych relacjach. Nie jestem w stanie odnaleźć się w hierarchicznej strukturze i hierarchiczne struktury raczej mnie nie lubią. Być może dlatego zajęłam się sztuką. Odnalazłam ten świat jako oazę równości i zrozumienia.

Od początku miałaś poczucie, że świat sztuki to oaza?
Decyzję o zajęciu się sztuką podjęłam w podstawówce. Potem poszłam do liceum plastycznego, wiedziałam, że chcę robić swoje rzeczy i nie nadaję się do żadnej pracy etatowej. Nie jestem w stanie przyjmować i wykonywać poleceń. Drugą decyzję podjęłam, zdając na studia. Mając do wyboru malarstwo, rzeźbę i użytkowe formy, wybrałam nieużytkowe, wiedząc, że niespecjalnie odnajdę się w komercyjnej rzeczywistości.

Cała Ziemia Parkiem Narodowym, Agnieszka Brzeżańska

Królikarnia, do 1.03, kuratorka: Agnieszka Tarasiuk

Mimo bycia w oazie nie masz poczucia stabilizacji?
Raczej nie. A jednak mam przekonanie, że życie jest cudowne. Znalazłam dla siebie niszę, która nie reaguje na wszystko nerwowo. Sztuka nie jest czymś, czym można się zajmować dla sukcesu lub pieniędzy. W sztuce zostają osoby, które niespecjalnie radzą sobie w tej absurdalnej rzeczywistości. To bardzo dobrze, bo dzięki nim powstają wspaniałe wystawy i prace. Ich potencjał nie marnuje się tak, jakby zmarnował się, gdyby robili coś innego. Jak wiemy, praca w kulturze to balansowanie na granicy ubóstwa, chyba że ma się wsparcie od bliskich.

Opowiedz jeszcze o pracy w rotundzie Królikarni.
Fontanna i cała instalacja była kontynuacją wystawy z 2018 roku, prezentowanej w Gdańskiej Galerii Miejskiej. To jest puenta, gdzie pewna podróż domyka się emocjonalnie. To są proste zabawy z materią. Staram się, żeby to było proste, kiedy wszystko dookoła jest takie skomplikowane. 

A tkanina? Pojawiła się na wystawie z potrzeby prostoty?
Poniekąd tak. Tkanina dwuosnowowa z napisem to praca pani Ludgardy Sieńko. Bardzo interesuję się tkaniną i zawsze marzyłam, żeby mieć pretekst do bliższego z nią kontaktu. Zainteresowałam się Izbą Tkactwa Dwuosnowego w Janowie, gdzie kustoszką jest Karolina Radulska. Wcześniej pani Eleonora Plutyńska wprowadziła wielką zmianę w dziedzinie tkactwa. To jedna z założycielek spółdzielni artystów ŁAD, która wpłynęła na uformowanie się nowego stylu tradycyjnych tkanin w połowie XX wieku. Bardzo ciekawe jest to, jak powstaje ludowość i jak my ją współtworzymy. Co się na nią składa, jak daleko możemy odkrywać w tym nasze korzenie, a także jaką materialność.

fot. Szymon Rogiński

Co fascynuje cię w tej materialności?
Tkanina jest organiczna, ale też matematyczna. Tkaczki nie używają rozrysowanych projektów, tylko projektują tkaninę w głowie. Trzeba zobaczyć tę maszynę, żeby to zrozumieć. Praca nad tym wymaga dużego skupienia. Tkactwo to jedna z kobiecych historii, przypisanych im archetypowo i mitologicznie. Na mojej wystawie przypominam o Adzie Byron, która była pierwszą programerką. Jej ojciec był poetą, a ona wybitną matematyczką, która swoją najważniejszą pracę napisała w przypisach pracy innego matematyka. 
Ale to nie jest najistotniejsze. Nie chodzi o to, żeby wydobywać podobne historie tylko dlatego, że są kobiece, tylko dlatego, że opowiadają inaczej. Uzupełniają braki. Dzisiaj potrzebujemy odejścia od historii jednego bohatera i znalezienia wielowątkowej poprzeplatanej tkaniny, bo tak się tworzy rzeczywistość. Świat liderów się skończył, jest mylną koncepcją rzeczywistości, skończoną również pod względem historycznym. Wierzę w kobiety, w kobiecą logikę i rozsądek. Bo nie chodzi tylko o płeć, ale też o logikę. Wariacje płciowe mają mniejszą rozpiętość niż rozpiętość ludzkich możliwości.