Plakacistka zaangażowana
Bar Studio

18 minut czytania

/ Sztuka

Plakacistka zaangażowana

Rozmowa z Olą Jasionowską

Symbol, który zaprojektowałam, miał jednoczyć i zachęcać kobiety do wyjścia na ulice, a nie straszyć i ociekać krwią – mówi autorka identyfikacji wizualnej Strajku Kobiet

Jeszcze 5 minut czytania

MARTA CZYŻ: Jak zostałaś plakacistką, w dodatku zaangażowaną?
OLA JASIONOWSKA: Zaczęłam pracować przy plakacie jakieś dziesięć lat temu. Do pierwszej współpracy zaprosiła mnie Zuzia Mockało, współprowadząca wtedy Chłodną 25, dzisiaj Bar Studio. Ktoś im się wtedy wysypał z projektem czy przygotował projekt, z którego nie byli zadowoleni. Pracowałam dla Chłodnej regularnie przez kilka lat. Momentem przełomowym, kiedy uświadomiłam sobie, że to jest moja najważniejsza i najbardziej charakterystyczna gałąź, był Strajk Kobiet. Wtedy zaczęłam się identyfikować z tą dziedziną i tak też się przedstawiać, jako plakacistka. To, co robię, jest jednak dużo bardziej kompleksowe. Jestem odpowiedzialna za całe identyfikacje graficzne różnych wydarzeń, ale wszystko zawsze wychodzi od plakatu i właśnie jako plakacistka jestem wzywana na pokład przy różnych wydarzeniach.

Jak nawiązałaś współpracę ze Strajkiem Kobiet?
Napisałam spontanicznie do organizatorki strajku z Wrocławia, mojej koleżanki Natalii Pancewicz. Zrobiłam im plakat w dobę, spodobał się. 

Ola Jasionowska

Ur. 1987, graficzka i ilustratorka, związana z Biurem Marketingu Miasta. Współpracuje z instytucjami kultury w Polsce i klientami komercyjnymi na całym świecie. Jest autorką identyfikacji wizualnej Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Rysowała m.in. dla Amnesty International Polska, Aborcyjnego Dream Teamu, Młodzieżowego Strajku Klimatycznego.

Jaka jest historia błyskawicy?
Błyskawica zyskała życie w 2021 roku, w trakcie reaktywacji protestów. Została wyciągnięta z pierwotnego plakatu, prawdopodobnie jako element łatwy do samodzielnej reprodukcji. Ten pierwszy plakat stał się później logotypem Strajku – był to profil kobiety przecięty błyskawicą. Te dwa kontrastujące elementy bez siebie nie miały racji bytu i właśnie razem stanowiły clue projektu. Wtedy bardzo chciałyśmy, aby plakat zapraszał na wydarzenie, na ten pierwszy strajk w 2016 roku. Chciałyśmy stworzyć coś takiego, co zaakceptowałyby też osoby, które nie określają siebie mianem aktywistek, coś, co będą chciały nieść ze sobą, co nie będzie zniechęcało do udziału. Ta sytuacja była i tak wystarczająco straszna, więc symbol, który zaprojektowałam, miał jednoczyć i zachęcać do wyjścia na ulice, a nie straszyć i ociekać krwią.

Jakie jeszcze prace w tamtym okresie się pojawiły? 
Wtedy to był przede wszystkim Strajk Kobiet. Bardzo dużo pracy, bo od tamtego pierwszego plakatu dosyć mocno współpracowaliśmy. Dziewczyny potrzebowały stałego wsparcia, takiego backupu graficznego. Później przez chwilę współpracowałam z Młodzieżowym Strajkiem Klimatycznym przy Proteście 1000 miast. To był bardzo intensywny rok, który rezonował na kolejne lata. Dzięki temu mogłam później współpracować z Amnesty International, Okresową Koalicją czy Aborcyjnym Dream Teamem. Wspieranie mniej znanych organizacji, bez żadnych wielkich nazwisk, traktuję jako część swojej pracy. Staram się robić też rzeczy, którymi nie muszę się chwalić w portfolio, ale wiem, że daję kawałek swojego czasu w ważnych inicjatywach, czemuś naprawdę się poświęcam, nawet jeśli moja korzyść jest jedynie emocjonalna. Akurat ze Strajku Kobiet miałam dużo wymiernych korzyści i one faktycznie cały czas do mnie wracają. 

xxx xxx xxxOla Jasionowska na tle Kampanii Dzielnicy Wisła dla Warszawy

Pracujesz dość szybko. Czy pomagają ci ograniczenia czasowe, krótkie deadline’y? 
Faktycznie ta techniczna część projektu, kiedy siedzę i rysuję, to raczej szybki proces. Najdłużej trwa praca koncepcyjna. Nie lubię spędzać dużo czasu nad szlifowaniem rysunku. Wychodzę z założenia, że plakat ma szybko działać i szybko mówić, o czym jest. Jeśli dłubię nad czymś strasznie długo, to wydaje mi się, że to nie jest dobre, i zaczynam od początku. Często pokazuję też plakaty mojej dziewczynie i kiedy ona zbyt długo nad nimi siedzi i się zastanawia, to już wiem, że projekt jest do kosza. 

Gdzie tworzysz? 
Nie przy komputerze. Mam czasem taki mocno autodestrukcyjny moment, kiedy postanawiam zrobić coś sprawnie i szybko. Siadam do komputera i nie wstaję, dopóki czegoś nie narysuję. To beznadziejny sposób, bo potrafię tak spędzić kilkanaście godzin i wstać od pustej kartki czy ekranu, na którym nic się nie wydarzy. Dużo lepsze jest szukanie inspiracji poza komputerem i internetem. Naprawdę nie będzie to żadną radą dla nikogo, ale na swoje pomysły wpadam w bardzo dziwnych momentach, tuż przed zaśnięciem albo oglądając w telewizji coś bardzo głupiego. Żeby coś stworzyć, potrzebuję swobody i czasu na odpoczynek. Im więcej oglądam rzeczy graficznych, prac innych ludzi czy starszych plakatów, tym jest gorzej.

Masz swoich mistrzów? Czy na przykład Polska Szkoła Plakatu jest dla Ciebie jakimś punktem odniesienia?
Polska Szkoła Plakatu jest bardzo rozległym pojęciem i odnoszę wrażenie, że nazywa się w ten sposób wiele zjawisk i osobowości. Mam też taki problem z Polską Szkołą Plakatu, że kojarzy mi się ze zgrupowaniem starych dziadów, którzy się ziomowali i nie dopuszczali do siebie kobiet. Brakuje mi tam cały czas tej kobiecej cząstki. To pojęcie wpływa na każdego twórcę, który jest z Polski i zajmuje się plakatem. Każdy o nim słyszał i się od niego odbił. Kiedy byłam dużo młodsza, inspirowałam się Polską Szkołą. Dzisiaj podobają mi się inne rzeczy i chyba nie mam jednego plakacisty ani plakacistki, którzy byliby moim wzorem. Jest wiele artystów i artystek, których cenię i lubię, ale nie wprost. Te osoby często nie robią plakatów ani nawet ilustracji. Na przykład Eric Tabuchi, francuski fotograf, który robi zdjęcia brutalistycznych obiektów. Stworzył tzw. Alphabet Truck, do którego sfotografował tyły tirów. Fotografuje też obiekty stanowiące daną figurę geometryczną. Najbliżej ilustracji jest kolektyw Broken Fingaz, jego członkowie malują i robią murale. Bardzo lubię też Aleksandrę Waliszewską. Moje upodobania zmieniały się przez lata. 

fot. Rafał Milachfot. Rafał Milach

Eric Tabuchi ma swoje powtarzalne motywy i sekwencje. U ciebie też się one pojawiają. Na przykład fascynacja architekturą. 
Faktycznie bardzo lubię architekturę, szczególnie brutalistyczną. Dużo pracuję na architekturze, robiąc ilustracje. Moja praca w ratuszu często polega na rysowaniu Warszawy. Na jej mapie są szczególne miejsca, do których wracam. Wracam też do swoich starszych projektów dla miasta. Często już mi się nie podobają. Rysując po raz dziesiąty plac Defilad, za każdym razem staram się, żeby był lepszy. 

Wspominasz o swojej współpracy z warszawskim ratuszem. Jak tam się znalazłaś? Wydaje się, że to praca, która może kłócić się z działalnością aktywistyczną.  
Zaczęłam pracować w mieście w 2014 roku. Na rozmowę zostałam zaproszona przez Roberta Zydla, który już mnie kojarzył. Oboje wcześniej pracowaliśmy w agencjach reklamowych, a ten świat jest mały. Z ciekawości chodziłam wtedy na różne rozmowy o pracę. Interesowało mnie, co ktoś ma mi do zaoferowania, ale w tym przypadku byłam bardzo sceptyczna. Na początku myślałam, że nie ma o czym gadać. Nie interesowała mnie praca w urzędzie, gdzie są paprocie i dwugodzinne przerwy na kawę. Pamiętam, że pytałam o to kilka osób, w tym jednego kolegi, który często daje mi dobre rady. Powiedział, że to jest idealna sytuacja, abym mogła być obecna w przestrzeni miejskiej, i że podobnej okazji nie będę miała. W agencji tworzyłam bez artystycznej tożsamości. Szczególnie że byłam graficzką na juniorskim stanowisku. Zajmowałam się materiałami tworzonymi do internetu i to było bardzo nudne. Raz na rok przytrafiało mi się coś bardziej ilustracyjnego, śmiesznego. Odchodząc stamtąd, pakując rzeczy do portfolio, chciało mi się płakać, że tyle wyrzeczeń i tyle godzin roboty nie wniosło nic, co mogłabym komuś pokazać. Robert Zydel miał silne przekonanie, że można w urzędzie zrobić coś naprawdę fajnego, i szukał kreatywnej osoby, która podejdzie do tej pracy tak jak on, z wielką pasją do miasta. Robert, który dzisiaj jest dyrektorem Muzeum Etnograficznego, bardzo lubi warszawskość i bycie warszawiakiem. Miał takie fajne hasło, które sobie zawsze powtarzaliśmy: „Nie dla hajsu, nie dla sławy, tylko dla Warszawy”.

xxx xxxKampania Dzielnicy Wisła dla Warszawy 

Pracuję w mieście na etacie, dostaję coraz fajniejsze zadania, m.in. kampanie, które się co roku powtarzają i mają stałe miejsce w naszym kalendarzu. Nagroda Literacka, Nagroda Architektoniczna czy Noc Muzeów. Kiedy przyszłam do pracy, wiele z tych wydarzeń było w strasznym bałaganie, trzeba było wszystko uporządkować. Moim ulubionym projektem są działania dla Dzielnicy Wisła. 

Co to za miejsce? 
To nieformalna nazwa fragmentu Warszawy na odcinku wiślanym. Nie ma administracyjnej nazwy. Obejmuje ona obszar dwóch brzegów Wisły. Dzieje się tam dużo istotnych rzeczy dla mieszkańców. Jest na przykład obszar Natura 2000, czyli praska część, gdzie nie można ścinać drzew, jest dużo drzew i wszystko jest pod ochroną. Wisła w Warszawie jest ewenementem na skalę europejską. Nie ma drugiego takiego miasta, gdzie byłby zachowany tak dziki brzeg.

Jak twoje zaangażowanie polityczne łączy się z pracą dla miasta? 
Moje zaangażowanie w ogóle nie wiąże się z pracą w mieście. Dla mnie to dwie oddzielne rzeczy. Jako urzędniczka nie mogę biegać i wykrzykiwać swoich haseł na ulicy. Mogę mieć swoje poglądy polityczne i wyrażać je, kiedy skończę swoją pracę o 16. I to robię. Jest to trudne do zrozumienia i zaakceptowania. Myślę, że w Polsce w ogóle trudno jest zaakceptować, że różni ludzie mają swoje poglądy polityczne, wiele osób się na to obraża. 

xxx xxxKampania Świąteczna dla Warszawy

Świąteczna, grudniowa kampania wzbudziła kontrowersje. W „Wiadomościach” pojawiały się zarzuty, że brakowało w niej katolickich i świątecznych elementów, związanych z polską tradycją.
Ratusz od lat powtarza, że nie jest jednostką kościelną i w zbiorze zadań, które realizuje dla mieszkańców, nie ma żadnej religijnej działalności. Przygody z „Wiadomościami” w TVP mamy od kilku lat, zwłaszcza w okresie świątecznym. Cokolwiek nie byłoby narysowane, zawsze jest interpretowane jako chęć przewrotu i obalenia religii w Polsce. Z kolei Ratusz co roku podkreśla, że nie będzie umieszczać żadnych symboli religijnych. Na świecie jest to już powszechny trend wśród instytucji miejskich. Nie ma w tym nic dziwnego, wręcz dąży się do takiego postrzegania sytuacji świątecznych czy tego okresu, który ludzie obchodzą na różne sposoby. Przecież w takim czasie jeszcze bardziej trzeba wyciągnąć do mieszkańców dłoń i nią do nich pomachać, niezależnie od tego, czy kupują choinkę, bo fajnie wygląda, czy modlą się do jakiegoś boga. Tutaj moje poglądy z miastem faktycznie się zgadzają. 

Wracając do świątecznego plakatu: nigdy nie zawierał żadnej ukrytej wiadomości. Gdyby tak było, jego tajemnica dawno zostałaby odkryta. To jest trochę śmieszne, a trochę straszne, że obóz rządzący tak bardzo agresywnie interpretuje moje projekty. Co roku spotykam się z ogromnym personalnym hejtem. Jest niewyobrażalne, że ja jako graficzka, która po prostu siedzi i rysuje coś na komputerze, dostaję groźby śmierci, ponieważ nie narysowała szopki z Jezuskiem. 

Dlaczego nie sprzedajesz swoich prac?
Nie robię tego z dwóch powodów. Albo sześciu. Kiedyś przez sekundę próbowałam sprzedawać swoje prace i zaskoczyło mnie, jak bardzo trzeba się namęczyć, żeby wysłać komuś jeden plakat, uzyskać informacje, czy ta osoba będzie wtedy w domu czy nie itd. Wiem, że świat, gdzie plakaty się sprzedają, istnieje. Ale jestem osobą, która nie potrafi robić więcej niż jednej rzeczy w danym momencie. Poza tym w Polsce to jest zupełnie nieopłacalne. Nie zależy mi też na tym, aby mój plakat wisiał w każdym domu. Jeśli już je sprzedaję, to na cele charytatywne. 

Masz to wszystko dobrze skalkulowane.
Myślę, że nie ma nic brzydkiego w mówieniu o pieniądzach, przynajmniej w trybie, w którym ja pracuję. Bardziej się opłaca, żeby klient zamówił u mnie plakat z okazji jakiegoś festiwalu albo trasy koncertowej i zapłacił za to kilkanaście albo kilkadziesiąt razy więcej, niż zarobiłabym, sprzedając plakat w sklepie. To jest też dla mnie większa przyjemność: pochylić się nad tematem, mieć więcej czasu niż zajmować się w tym czasie wystawianiem plakatu w sklepie. Teraz organizujemy aukcję dla mojej koleżanki, która została potrącona przez autobus na Dominikanie i porzucona na miejscu wypadku. Udało nam się pozyskać prace od różnych artystów, bo i Paweł Bownik dał swoją pracę, i Mikołaj Grynberg, i ja. Żywię nadzieję, że uda się ją sprzedać za ładną sumę, właśnie dlatego, że moich prac nie ma w obiegu.

xxx xxPlakat do wystawy w MSN 

Ostatnio zrobiłaś też oprawę graficzną do wystawy „Kto napisze historię łez” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Opowiesz o tym projekcie? 
To jest jedna z ważniejszych wystaw po 2016 roku w Polsce. Bardzo dobrze się stało, że wydarzyła się teraz, a nie na początku 2017 roku. Minęło trochę czasu od pierwszego protestu i widać po niej, jak zmieniały się społeczne nastroje. Wystawa nie mówiła tylko o Polsce, ale fajnie, że się w niej odbyła. Była bardzo mocna i dużo osób ją przeżyło. 

Jak wyglądała praca nad identyfikacją tej wystawy? 
Zaczęłam współpracować z Muzeum, kiedy już było wiadomo, jakie prace znajdą się na wystawie. Oglądałam projekt ekspozycji, sali wystawienniczej, byłam dopuszczona do absolutnie każdego kawałka pracy nad wystawą. Zawsze, kiedy czuję, że zlecenie jest dla mnie idealne, to później bardzo się z nim borykam. Chciałabym wtedy zrobić swój najlepszy projekt. Przy samym procesie powstawania tej pracy miałam dużą dowolność, nie pamiętam, żebym dostała jakieś wytyczne. Stworzyłam dwie propozycje, jedna z nich została w pełni zaakceptowana. 

xxx xxxPlakat dla Strajku Kobiet

Kiedy nie podejmujesz współpracy? 
Zdarzało mi się odmawiać firmom ze względu na zbyt niskie, niesprawiedliwe stawki. Klient komercyjny ma w zwyczaju najgorzej wynagradzać twórcę i to jest dla mnie dziwaczne. Jeśli temat mnie porwie, to oczywiście potrafię pracować za niższe wynagrodzenie. 

Czy śledzisz obecną sytuację w instytucjach kultury, muzeach?
Żyjemy w tak interesujących i zarazem strasznych czasach, że rolą każdego z nas jest postawienie granicy i manifestowanie swojej niezgody. Każdy w ramach swoich możliwości. Ja mogę zrobić plakat, ktoś może coś przetłumaczyć. To jest taki moment, kiedy nie należy się odwracać. Jestem załamana tym, co się dzieje. Każdą kolejną informacją, Zachęta, CSW… Wszyscy jesteśmy oburzeni, natomiast to się i tak dzieje. Musimy się trzymać razem i kolektywnie robić rzeczy, które otwarcie sprzeciwiają się zawłaszczaniu kultury i nie tylko kultury, przez polityków, którzy próbują nas cenzurować.

Jakbyś wyobrażała sobie swoją twórczość w sprawiedliwym świecie, kiedy skończą się wszystkie problemy, w które się angażujesz?
Jeśli miałabym nie robić rzeczy, bo byłoby sprawiedliwie, no to trudno, niech będzie sprawiedliwie. Brałam udział w rozmowie w Klubie Ilustratora, gdzie ktoś zadał pytanie: „Co musiałoby się wydarzyć, żebyśmy przestali rysować?”. Było ono różnie interpretowane. Niektórzy mówili, że musieliby dostać taką pracę, gdzie byliby szanowani i mieliby co miesiąc stałe wynagrodzenie, bo to nie jest takie częste. Ja zawsze wiedziałam, że nie chciałabym pracować w życiu zbyt długo, wolałabym mieszkać w lesie i sobie odpoczywać.

I tak skończyłaby się twoja twórczość?
Moja partnerka twierdzi, że nie potrafiłabym nie pracować. Ja twierdzę, że mogłabym natychmiast przestać to robić. To u nas temat sporny. Jeśli ktoś w Polsce zorganizowałby nasz lokalny świat bez homofobii i ksenofobii, to mogłabym przestać robić plakaty. A tak już zupełnie na poważnie, w świecie, w którym są różni ludzie, zawsze będą jakieś niesprawiedliwości i taka praca zawsze będzie potrzebna. Przeglądając co roku swoje rzeczy, np. sprzeciwiające się przemocy służb na granicy czy działaniom policji, zawsze sobie życzę, żeby nie musieć więcej robić takich plakatów. Wolałabym zrobić coś, co bardziej afirmuje społeczeństwo, niż wciąż komentować przemoc, na którą się ono zdobywa lub której doświadcza. 

xxx xxxPlakat przeciwko finansowaniu wojen

Prawda jest taka, że będziemy cię jeszcze długo potrzebować. 
Ludzie są przybici, wszystkie granice są przekraczane. Zaczęłam pękać około dwóch lat temu, w trakcie wakacyjnych protestów związanych z aresztowaniem Margot ze Stop Bzdurom. Zwykle nie przeżywam świata tak straszliwie, ale wtedy codziennie coś się działo. Uważam siebie za superspokojną osobę, ale to był taki czas, że budząc się rano, miałam ochotę wyjść na ulicę i krzyczeć: „Kurwa, przestańcie, ile można tak robić?!”.

24 lutego zmieniła się rzeczywistość. Wszyscy zaangażowaliśmy się w wojnę w Ukrainie. 
W ramach etatowej pracy, podobnie jak większość urzędników w tym okresie, odłożyłam na bok aktualne projekty i zajmowałam się bieżącym reagowaniem na sytuacje związane z wojną, na tyle, na ile mogłam to robić jako graficzka. Między innymi pomagałam przy tworzeniu strony internetowej dla osób uchodźczych i osób oferujących im pomoc, którą wykonało dla nas wolontaryjnie Studio Rytm. Wykonałam serię plakatów na demonstrację „Stop finansowaniu wojny”, dla Teatru Nowego w Łodzi przygotowałam plakat do wydarzenia „Niech będzie jeszcze jedna wiosna”, który sprzedaliśmy na cel charytatywny, zrobiłam kilka plakatów dla Pogotowia Graficznego. Robiłam po prostu to, co umiem i robię na co dzień, ale centrum tego wszystkiego były osoby z Ukrainy i zwrócenie uwagi społeczeństwa na temat wojny.

Czy plakat cię w czymś ogranicza?
Dla mnie plakat jest najlepszą dziedziną, jaka istnieje, bo jest krótkim momentem. Został stworzony po to, by na niego patrzeć, po to, żeby go minąć i zapamiętać. Ta ulotność bardzo mi się podoba. Plakat daje mi absolutnie wszystko.