Emigrant serca
Spolszczenie, 2020, fot. Katarzyna Zielińska

19 minut czytania

/ Sztuka

Emigrant serca

Rozmowa z Yuriyem Bileyem

Życzyłbym sobie, aby moje nazwisko było pisane poprawnie. O tym jest jedna z moich ostatnich prac. A tak już bardzo na poważnie, to chciałbym, aby nasza działalność, artystów i artystek zagranicznych w Polsce, nie stawiała nas w roli ofiar ani nie robiła z nas egzotycznej atrakcji

Jeszcze 5 minut czytania

MARTA CZYŻ: Twoja pierwsza galeria nazywa się Detenpyla i mieści się w mieszkaniu we Lwowie. 
YURIY BILEY: Moją twórczość indywidualną i współpracę z przyszłymi członkami Open Group – Stanislavem Turiną i Pavlem Kovachem, można liczyć od momentu jej otwarcia. Zamieszkaliśmy razem, wynajęliśmy pracownię na piętrze w półpiwnicy, gdzie teraz mieści się galeria. Tam jest też pokój, w którym kiedyś mieszkałem. Pierwszą wystawę zorganizowaliśmy w tym samym dniu, w którym skończyliśmy studia. Stanislav akurat rozstał się z  dziewczyną. Pomagaliśmy mu wziąć się w garść. W związku z tym, że przeprowadzał się do nas, zaproponowaliśmy mu zrobienie wystawy u nas w kuchni. I Stasio zrobił genialny projekt, wystawę z rzeczy zabranych z pokoju w akademiku. To były rzeczy, które spakowałby do jednej walizki, gdyby w tym pokoju wybuchł pożar. Pokazał wtedy bardzo piękne i nieoczywiste obiekty. Na przykład jakąś lalkę, figurki, pocztówki, maskę, swój autoportret. W tym samym dniu otworzyły się wystawy dyplomowe moje i Pavla, w dwóch jedynych w tamtym czasie galeriach sztuki współczesnej we Lwowie. Po tych naszych otwarciach wszyscy pojawili się też na wystawie w naszej szesnastometrowej kuchni. I to był początek galerii Detenpyla.

Co oznacza Detenpyla i jak wpadliście na tę nazwę?
Detenpyla po mołdawsku i rumuńsku brzmi podobnie, ale pisze się inaczej i oznacza „idź w pizdu”. To słowo zawsze powtarzał pochodzący spod granicy mołdawskiej znajomy w akademiku. I tak z nami zostało. To był też czas hardkoru w życiu – kiedy jesteś na studiach czy chwilę po i nie masz co jeść, masz dokładnie albo na chleb, albo na fajki, mieszkasz w piwnicy, starasz się wyżyć, ale nie chcesz pracować, bo chcesz zajmować się tylko sztuką. Tak się nazywa to uczucie, kiedy wiesz, że już gorzej nie będzie: „du-te în pula”. 

W tym roku galeria Detenpyla obchodzi dziesięciolecie działalności. Jak byś określił ten czas?
W ciągu dekady zrobiliśmy w tej przestrzeni około osiemdziesięciu wystaw. Program zmieniał się razem z nami i naszym rozwojem. Wszystko było naturalnym procesem. Mogę też z satysfakcją powiedzieć, że w tym czasie nie zrobiliśmy ani jednej wystawy z grantów. Na początku ich nie było, a potem, jak się pojawiły, to już ich nie chcieliśmy. Byliśmy i jesteśmy cały czas niezależni. 

Pierwszy raz przyjechałeś tu na stypendium Gaude Polonia w roku 2012. Skąd wybór Polski? 
To nie był wybór kraju, a stypendium, które Polska oferowała. Gaude Polonia to program dla artystek i artystów ze wschodu. Na stypendium wyjechałem rok po studiach. Byłem wtedy mocno wkręcony w performans. Znałem Janusza Bałdygę i Waldemara Tatarczuka ze Lwowa z Tygodnia Sztuki Performansu. Po tym wydarzeniu złożyłem wniosek i dostałem się do Bałdygi. Objechałem wtedy wszystkie „dziadowskie” i kilka ciekawszych festiwali performansu w Polsce.

Jak postrzegasz zmiany w polskiej sztuce, które dokonały się od tamtego czasu, i jak odbierasz tę sztukę dzisiaj?
Początkowo byłem pod ogromnym wrażeniem tego, co tu się dzieje, przede wszystkim jeśli chodzi o artystki i artystów średniego pokolenia: Pawła Althamera, Katarzynę Kozyrę, Wilhelma Sasnala, Oskara Dawickiego, Artura Żmijewskiego. W Ukrainie średnie pokolenie reprezentowali w tym czasie malarze, ale nie tacy jak Sasnal. Tamto pokolenie żyło w czasach dynamicznych zmian. Historia sztuki pokazuje, że ważne prace w każdym kraju powstają wtedy, kiedy zaistnieje w nim realny problem. Działania młodszego pokolenia artystów, po czasie, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej, obrazowały już stabilność i były raczej nijakie. Tak było, powiedzmy, do drugiej kadencji PiS. Nie wypada tak mówić, ale dzięki temu, że mamy dziś duże problemy społeczne, polityczne, pojawiają się mocne prace i artyści, jak ci, którzy tworzyli w latach dziewięćdziesiątych. Język nie bierze się z powietrza albo z tego, że siedzisz w pracowni i robisz szkice. Do pierwszej rewolucji w 2004 roku w Ukrainie też była stagnacja. Dopiero po rewolucji pojawiło się młodsze pokolenie, grupa R.E.P. (Rewolucyjna Przestrzeń Eksperymentalna), która w związku z aktualnymi problemami politycznymi, na fali rewolucji zaczęła robić sztukę krytyczną. Przez to też uwidocznił się konflikt pokoleniowy – starsi artyści stracili wpływ na sztukę. Nikt nie odebrał im zasług, ale przestali być autorytetami, głównymi graczami. W Polsce nie było to aż tak widoczne. W Ukrainie do dziś mamy tarcia pokoleniowe.

od lewej: Galeria Tysa, projekt Open Gallery, Open Group, 2012, fot. Yuriy Biley; Galeria przestanie istnieć z końcem tego zdania, projekt Open Gallery, Open Group, 2018, fot. Yuriy Biley

Jesteś współtwórcą Open Group, której działalność znana jest nie tylko w Polsce. Byliście kuratorami Pawilonu Ukraińskiego na Biennale w Wenecji w 2019 roku. Opowiedz o tej współpracy.
Open Group powstało pod koniec lipca 2012 roku w Warszawie. Miałem wtedy dwie wystawy, w tym jedną z Yevgenem Samborskym. Wracając z Yevgenem z otwarcia, gdzie dużo rozmawialiśmy o doświadczeniu pracy kolektywnej, wymyśliliśmy Open Group. Pogadaliśmy z Pavlem Kovachem, przyjechaliśmy do Lwowa, zaprosiliśmy Stanislava Turinę, Antona Vargę, Olega Perkovskiego. Od tych sześciu osób zaczęło się Open Group. Wszyscy byliśmy podekscytowani, zaprzyjaźnieni, młodzi i chciało nam się pracować razem.

Jakie było wasze pierwsze działanie?
Galeria Tysa w ramach długofalowego projektu Open Gallery. Zrealizowaliśmy go na festiwalu Kredens w Zakarpaciu. Na terenie całkowicie zrujnowanej rzecznymi podtopieniami starej fabryki był domek ochroniarza. To był betonowy mały domek, który nazwaliśmy galerią Tysa, od nazwy rzeki, która podtapiała to miejsce. To był taki klasyczny white cube. Miał trzy na trzy metry, był zadaszony, miał dwa okna i metalowe drzwi, które były zamknięte. Pavel wyciągnął klucze do galerii Detenpyla i tymi kluczami jakoś udało mu się otworzyć drzwi do domku. Zrobiliśmy tam wystawę, gdzie jeden jedyny raz pokazaliśmy swoje indywidualne prace. Chociaż nie chodziło o pokazanie prac, a o stworzenie miejsca, galerii. Ten proces trwa do teraz. Open Gallery miało trzynaście odsłon. Czasem chodziło o to, żeby po prostu coś nazwać lub zaznaczać w terenie słowami albo malować plan nowego miejsca, które staje się samowystarczalnym tworem. Praktyka tworzenia otwartych galerii daje możliwość funkcjonowania bez obecności artysty. Jedna z naszych galerii powstała w 2018 roku podczas festiwalu land artu w Mohrytsii w Ukrainie – napisaliśmy na kamieniu wiersz. Usiedliśmy i we trójkę napisaliśmy wiersz, korzystając z tego, co widzimy. Open Gallery przeszła przez różne formy, które też wpływały na kolejne prace Open Group. W praktyce kolektywu nie ma nic przypadkowego. 

od lewej: wystawa „Ściana sławy”, Yuriy Biley, galeria Detenpyla, 5 marca 2013, fot. Yuriy Biley; Archiwum gościnności, Otwarte studio antyfaszystowskie, Lublin, 2020, fot. Yuriy Biley

Zdobyliście nagrodę PinchukArtCenter, która ma swoją kontynuację w Future Generation Art Prize. Jak funkcjonuje ta nagroda?
PinchukArtCenter Prize to nagroda dla ukraińskich artystek i artystów do trzydziestego piątego roku życia, która jest wręczana co dwa lata. Pierwsze przyznanie nagrody miało miejsce w 2009 roku. Wybierana jest wtedy short lista dwudziestu artystek i artystów i ta dwudziestka ma zbiorową wystawę w PinchukArtCenter. Ten, kto otrzyma pierwszą nagrodę, dostaje się też automatycznie (poza wyłonioną wcześniej dwudziestką międzynarodowych artystów i artystek) do Future Generation Art Prize. To wydarzenie zawsze odbywa się w nieparzystym roku, jak weneckie Biennale (do pandemii), z wystawami towarzyszącymi. Jedną w Kijowie, a drugą w Wenecji. 

W końcu 2012 roku zrobiliśmy trzy prace w ramach Open Gallery. Działając zaledwie miesiąc, zaaplikowaliśmy do PinchkArtCenter Prize i dostaliśmy się do dwudziestki. Po pół roku otrzymaliśmy pierwszą nagrodę specjalną, a w 2015 nagrodę główną. Pierwsza praca w 2013 roku miała tytuł „Ars longa vita brevis” i wynikała z projektu Open Gallery. Wystawa trwała pięćdziesiąt dziewięć dni. W Pinchuku zastosowaliśmy metodę postkonceptualną, gdzie przestrzenie tworzyliśmy tylko naszym wzrokiem. To był performans. Chodziliśmy z kamerami na głowie, które transmitowały proces życia i tworzenia. Cały dzień byliśmy razem i myśleliśmy o tym, co będzie dzisiaj tą przestrzenią, którą stworzymy. Na otwarciu wystawy była jedna praca, a później pięćdziesiąt dziewięć ram/boxów, które miały wspólny szablon i przygotowane passe-partout. Każdy z nich miał cztery print screeny z wideo, miejsce na opis, tytuł i pendrive’a z czterokanałowym wideo. Codziennie uzupełnialiśmy ten materiał kolejnymi działaniami. Były też ekrany z online’em. Nikt nie wiedział, co zrobimy następnego dnia. Pierwszą przestrzeń zbudowaliśmy, stojąc w czterech kątach pustej przestrzeni i patrząc na nie. Było nas sześciu, a z kamerami zawsze chodziły cztery osoby. To wynikało z prostej formy czterech ścian i kątów. To był super projekt, bo my się wtedy cały czas bawiliśmy. Jeździliśmy na karuzeli albo wchodziliśmy na pomnik Trzech Braci, którzy założyli Kijów, i z ich punktu widzenia patrzyliśmy na miasto albo patrzyliśmy w niebo z czterech miast, które są dla nas ważne, albo z okien swoich rodzinnych domów. Wszystko odbywało się w tym samym momencie. Jeśli nawet byliśmy w różnych miastach, to zawsze mieliśmy nastawione zegarki, żeby filmować w tym samym czasie. Online leciał na bieżąco i nigdzie się nie zapisywał, ale moment, w którym tworzyliśmy przestrzeń, był nagrywany.

fot. Katarzyna ZielińskaPodczas trwania tego projektu odbył się drugi Majdan i nasze działanie nabrało znaczenia politycznego. Okazało się, że robiliśmy wtedy pierwsze streamy w Ukrainie z tamtych wydarzeń. Zrobiliśmy pięćdziesiąt dziewięć działań. W pracy kolektywnej ciężko dojść do jednego wspólnego działania. Ktoś jest urażony, ktoś odbiera komuś czyjś pomysł albo go kwestionuje, ktoś chce czegoś więcej, inaczej. W Open Group często realizujemy projekty, które trwają, są długofalowe i dają możliwość wypowiedzi każdemu, dzięki czemu każdy będzie usatysfakcjonowany. Dostaliśmy nagrodę w jakimś dwudziestym dniu, ale kontynuowaliśmy działanie do końca. To był też ciężki projekt, bo co miesiąc przychodziło do galerii kilkanaście tysięcy osób i każdy widział, jak śpisz, sikasz i robisz wszystko to, czego akurat potrzebujesz.

Yuriy Biley

Urodzony w 1988 roku w Użgorodzie w Ukrainie, artysta wizualny, kurator, współzałożyciel galerii Detenpyla i Open Group i ZA*Grupy (zagraniczni artyści i artystki mieszkający w Polsce), współprowadzący niezależną przestrzeń ZŁOTY KIOSK we Wrocławiu. Mieszka i pracuje we Wrocławiu.

W zeszłym roku zrealizowaliście też dwa projekty podczas Festiwalu Sztuki Efemerycznej w Sokołowsku. Podczas realizacji „Niektórzy z tych ludzi” nie pojawiliście się na festiwalu, oddaliście głos nowym członkiniom grupy, które opowiedziały o swoich doświadczeniach. Skąd ten pomysł oraz impuls do pracy nad zbiorową pamięcią?
Ta praca była powiązana z różnymi pracami Open Group. Po pierwsze z projektem „Biografia”, po drugie z całą praktyką zapraszania innych uczestników i uczestniczek. Mamy od samego początku takie marzenie, żeby grupa mogła pracować kiedyś bez nas. W Sokołowsku wyszło to częściowo. To, że Iryna Berladina, Khrystyna Melnytska, Alla Savynova pojechały pierwszy raz bez naszego udziału, było dążeniem do realizacji tego marzenia. Zaprosiliśmy do Open Group trzy imigrantki z Ukrainy, które przeczytały swoje biografie oraz podpisały umowę w ramach naszego projektu „1m³” (polegającego na wydzierżawieniu na czas nieokreślony jednego metra wybranej instytucji). Chodziło nam o tworzenie środowiska, a nie po prostu grupy artystycznej. Oczywiście to nie wychodzi tak, jakbyśmy chcieli, ale próbujemy to robić. Praca nad zbiorową pamięcią to temat powtarzający się w wielu naszych pracach, np. „Byliśmy gdzieś pomiędzy wami”, „The same places”, „Bez tytułu”.

Dzisiaj zajmujesz się głównie sztuką konceptualną. Z czego wynika dojście do tej praktyki?
Po okresie, kiedy zajmowałem się ceramiką i performansem, w 2014 roku poczułem, że znalazłem się w pułapce tych mediów. Zrozumiałem, że powielam tylko pewne schematy, których nauczyłem się na ASP. Dzisiaj moja praktyka opiera się na koncepcji, gdzie czasem wykorzystuję i łączę ze sobą różne zdobyte umiejętności. Postacią, która miała na mnie bardzo duży wpływ, był jeden z pionierów konceptualizmu w Ukrainie, Yuriy Sokolov. Dzięki znajomości z nim i dzięki moskiewskiemu konceptualizmowi, z którym Sokolov był powiązany, w moich pracach także pojawił się konceptualizm. Do tego dochodzi jeszcze praktyka kolektywna. Wspólne tworzenie i uczenie się od siebie nawzajem daje mi bardzo dużo i ma wpływ na moje indywidualne działania. 

Od 2015 roku mieszkasz w Polsce. Przeprowadziłeś się tu na stałe. Jakie były powody tej decyzji?
W 2015 roku poznałem swoją przyszłą żonę. Mieszkam dziś we Wrocławiu. Swoją decyzję często nazywam emigracją serca.

Pierwszą indywidualną wystawę od momentu przeprowadzki miałeś w ZŁOTYM KIOSKU we Wrocławiu. Jak doszło do tej wystawy i w jaki sposób zacząłeś współprowadzić to miejsce?
To była pierwsza wystawa w tym miejscu. ZŁOTY KIOSK został zainicjowany przez Krzysztofa Grześkowa, założyciela „Rewizji. Grupy projektowej”. Kiosk to obiekt, w którym Krzysztof wraz z Magdaleną Kreis postanowili robić wystawy. Aby zainicjować zaplanowany przez Magdalenę ciąg wystaw na podstawie dalszych poleceń artystów i artystek, trzeba było wybrać kogoś, kto rozpocznie te polecenia. Od pierwszej wystawy zależało, jak potoczy się historia kiosku. Wybrali mnie. Zrobiłem do KIOSKU pracę, która była formą autoportretu, biografii. Chciałem opowiedzieć o sobie. Pokazałem obiekt, który był zestawieniem wszystkich rzeczy, które miałem z Ukrainy. W trakcie tej wystawy dostałem zaproszenie, aby dołączyć do zespołu.

Cel pobytu, ZŁOTY KIOSK, Wrocław, 2019, fot. Yuriy BileyCel pobytu, ZŁOTY KIOSK, Wrocław, 2019, fot. Yuriy Biley

Jak funkcjonuje to miejsce?
Nasi artyści i artystki pokazujący tu swoje prace są wybierani na podstawie rekomendacji. To bardzo demokratyczny system pracy. Artystka/artysta goszczący w danym momencie w ZŁOTYM KIOSKU proponuje trzy osoby, z których wybieramy jedną. Mamy też nowy element programu, „Ceremoniał”, który polega na tym, że wieszamy na kiosku w formie flagi prace, które pojawiają się pomiędzy wystawami w środku. Dzisiaj prowadzę ZŁOTY KIOSK już tylko z Magdaleną. Dołączyłem do zespołu, kiedy był w nim jeszcze Krzysztof. Dzięki prowadzonej przez niego „Rewizji. Grupy Projektowej” mieliśmy skromny budżet w wysokości 500 złotych na każdą wystawę. Obecnie jesteśmy na etapie dużych zmian, m.in. zwiększyliśmy budżet wystaw. Uruchomiliśmy też zbiórkę na Patronite na dalsze prowadzenie tego projektu.

W zeszłym roku kolejny raz byłeś stypendystą Gaude Polonia. Zrealizowałeś projekt o ksenofobii. Dlaczego? Czy nie wystarczy nam informacji w mediach na temat tego, jak źle traktujemy obcokrajowców? 
Jeżeli takie rzeczy się dzieją, to trzeba o nich mówić na każdym polu. Wydaje mi się, że nie przedstawiłem tego tak chamsko jak w mediach. Nazwałem to „Archiwum gościnności”, bo to był zbiór historii. Pokazałem, w jakiej sytuacji są migranci, a także przedstawiłem swoją historię. Dzięki mojej nowej rodzinie i znajomym czuję się tutaj dobrze, ale większość ludzi naprawdę ma spore problemy na co dzień. Chciałem o tym powiedzieć. 

Jedna z twoich prac była pokazywana w Muzeum Sztuki Współczesnej we Wrocławiu w ramach Projektu Sympozjum 70/20. Odniosłeś się w tej pracy do projektu Henryka Stażewskiego. Skąd ten wybór?
Zrobiłem pracę o łunie, która świeci nad Wrocławiem ze szklarni w Siechnicach pod miastem. Widać ją z prawie każdego punktu Wrocławia w odpowiednim jesienno-zimowym czasie. Od dawna nie robię prac na zadany temat. Te prace zawsze gdzieś ze mną są. Ja z tą łuną chodziłem rok i zastanawiałem się, co z nią zrobić, aż dostałem zaproszenie na tę wystawę. Przestudiowałem historię sympozjum. Wtedy praca Stażewskiego z pionu stała się poziomem. Dałem do tego instrukcję zrobioną na podstawie Stażewskiego. Dopóki łuna ze szklarni będzie się pojawiać, dopóty praca będzie istnieć.

Kompozycja pozioma nieograniczona, Muzeum Współczesne we Wrocławiu, 2020, fot. Yuriy BileyKompozycja pozioma nieograniczona, Muzeum Współczesne we Wrocławiu, 2020, fot. Yuriy Biley

Na czym polega projekt ZA*Zin, który realizujesz razem z Yulią Krivich i Verą Zalutskayą?
Mieszkam w Polsce od pięciu lat. Obserwuję zmiany geopolityczne, zwiększanie się liczby migrantów, a także rozwój kraju. Siłą rzeczy interesuje mnie rozwój środowiska artystycznego i zwiększająca się liczba artystów z zagranicy. 

W maju 2020 roku powstała ZA*Grupa (*zagraniczne artystki i artyści mieszkający w Polsce). Naszym pierwszym projektem jest ZA*Zin, który wydaliśmy w ramach grantu od Krytyki Politycznej. W grupie mówimy o doświadczeniu migracji i chcemy zwrócić uwagę na zagranicznych artystów i artystki mieszkających w Polsce.

Czy jest coś, co byś zmienił systemowo, jeśli chodzi o współpracę z zagranicznymi artystami i artystkami w Polsce?
Życzyłbym sobie, aby moje nazwisko było pisane poprawnie. O tym jest jedna z moich ostatnich prac, czapeczka z daszkiem z przekreśloną jedną z wielu wersji błędnego zapisu mojego imienia i nazwiska. A tak już bardzo na poważnie, to chciałbym, aby nasza działalność, artystów i artystek zagranicznych w Polsce, nie stawiała nas w roli ofiar ani nie robiła z nas egzotycznej atrakcji. Ważna jest świadomość tego, że robienie ZIN-ów czy wystaw, dyskusji, rozmów polega na zmianie pojęcia tymczasowości na długotrwałość. Wtedy nastąpi ta zmiana. Mam wrażenie, że jesteśmy na ważnym etapie tego procesu.

Mamy też jeden temat budzący ciągłe kontrowersje – poprawność wypowiedzi zwrotu „na Ukrainę” albo „w Ukrainie”. Zawsze zwracasz na to uwagę, dlaczego?
Chciałbym mieć swoją godność i nie słyszeć na każdym kroku, że pochodzę z kraju postkolonialnego. W dzisiejszych czasach nieetyczne jest być na kimś. Dobrym przykładem jest flaga Yulii Krivich „W Ukrainie”, która wywołała szeroką dyskusję i kontrowersje na temat poprawnej wypowiedzi. Jeżeli dla większości osób jest to tylko kwestia przyzwyczajenia, jeżeli w języku poprawnie jest tak i tak, to wierzę w to, że język zmienia się i rozwija tak samo jak kultura. Chcemy żyć w czasach tolerancji, więc najwyższy czas, żeby język na to zareagował. Nie wspominając też o tym, że większość tych krajów, o których mówi się „na”, były dawniej częścią Polski albo krajami, które nie miały swojej państwowości.

Gdybyś miał wybrać jedną ze swoich ról: kuratora, założyciela galerii, aktywisty, twórcy, którą chciałbyś odgrywać najbardziej?
Każda z tych ról ma swoje dobre i słabe strony. Dzisiaj myślę jednak, że najprościej być artystą. To jest bezpieczniejsza i spokojniejsza rola. Kumulacja tych doświadczeń tworzy mnie i wydaje mi się, że będę cały czas robić to w takim miksie. Tak samo jak różnorodność mediów w praktyce artystycznej. Nieważne, czy robię projekt kuratorski czy artystyczny, w kolektywie czy indywidualny. To są różne doświadczenia i możliwości powiedzenia czegoś w inny sposób. I każda z nich ma swoje mocne zasoby wyrazu, swój język, którym można powiedzieć coś naprawdę ważnego.