Może to jest jak z sitcomami, tymi starymi, z nagranym śmiechem. Komedia, która śmieje się sama z siebie, nawet kiedy nikogo nie ma przed telewizorem; żaden żart nie ujdzie uwadze. Śmiech zaraża, więc śmiejemy się razem z niewidzialnymi współoglądaczami, którzy kiedyś byli „nagraną na żywo publicznością w studio”, a dziś może nawet już nie żyją, ale nadal śmieją się uwięzieni na zawsze na taśmie wideo albo w cyfrowym pliku. Potem zresztą proces usprawniono – wystarczy nagrać śmiech i wstawiać go w odpowiednich miejscach. Czasem tylko ktoś spyta, z czego oni się właściwie śmieją; co jest komicznego w fakcie, że Jaś Fasola zorientował się w restauracji, że ma w portfelu mało pieniędzy i nie będzie go stać na wymarzony urodzinowy posiłek?
Nieważne, skoro się wszyscy śmieją, to lepiej śmiać się z nimi.
Ludzie, którzy czują
Internet zaczął przypominać japońską telewizję śniadaniową, w której pokazywanie reakcji zaproszonych gości na pokazywany materiał – krótki film dokumentalny, teledysk czy zapowiedź serialu – ma półwieczną tradycję. Taka telewizja to medium tła, służy temu, żeby można się było krzątać, zerkając w ekran; dlatego seriale typu telenowela czy japońska drama mają powolną akcję i długie ujęcia; dlatego mówi się o sprawach błahych, dlatego zachwyt lub zdziwienie wyraża idolka lub celebryta.
Początki sieciowych filmików z reakcjami były dość naturalne. Dzielono się zarejestrowanymi emocjami – dziecko się cieszy, bo otwiera prezent. Ktoś został przestraszony żartem. Wraz z rozwojem kultury internetowej pojawił się nowy typ reakcji. Popularność „szokujących stron” (o treściach obrzydliwych dla ogółu) czy filmików testujących granice odrazy sprawiła, że zaczęto nagrywać reakcje „niewinnych ofiar” skonfrontowanych z treścią; podsycało to jeszcze bardziej zaciekawienie, jakie okropieństwa mogą czekać po kliknięciu na link lub przycisk „play”. Nie trzeba było oglądać materiału źródłowego, żeby czuć przynależność do klubu wtajemniczonych internautów.
Ciekawość budziła też młodzież reagująca na dziwne artefakty z przeszłości; od „dajmy młodej osobie stary telefon tarczowy i niech się głowi” podszytego pokoleniową wyższością („wychowani w latach 60./70./80.”); ale i w przyjemniejszej wersji, gdzie nowe generacje konfrontowane były z dawnymi przebojami.
W oglądaniu ludzkich emocji – prawdziwych lub przynajmniej sprzedawanych jako prawdziwe – może być coś odświeżającego, zwłaszcza w sieci, gdzie komunikacja uczuć ogranicza się zwykle do wyboru emotikonu, naklejki lub animowanego GIF-a. Znaków, które czują, żebyśmy my nie musieli.
Rozdziawione buzie
Oglądanie ludzi, którzy oglądają, nie jest niczym dziwnym. Na tym pomyśle oparty był serial animowany „Beavis i Butt-Head” – dwóch czternastoletnich gamoniów oglądało i komentowało teledyski; do końca zapamiętam reakcję chłopców na „Creep” Radiohead, ten moment, gdy wchodzą ostre gitarowe riffy, a bohaterowie wpadają w ekstazę – wiem, że to była kreskówka, ale to były prawdziwe uczucia, też je czułem.
Natomiast zupełnie nie wierzę w uczucia youtubowych oglądaczy, tak przerysowane, tak kiepsko zagrane. Te próby udawania, że zrobił na kimś wrażenie nagły zwrot akcji w serialu (youtuber hiperwentyluje, rozglądając się dookoła), moment, w którym bohater anime odkrywa przed wszystkimi swoją wielką moc (youtuber skacze po krześle, wymachując rękoma), chwila, gdy przeciwnik zdradza swój chytry plan („Niemożliwe! Niemożliwe! Jak on to zrobił!” – krzyczy youtuber i rwie włosy z głowy). Ta teatralność jest zrozumiała – jak inaczej pokazać, że przeszły nas ciarki?
Oczywiście może się mylę i nie znam się na ludziach tak bardzo, jak wydaje mi się, że się znam – i faktycznie ktoś dorosły wciąż potrafi reagować na popkulturę z takim naturalnym dziecięcym przejęciem? W końcu kibice piłki nożnej aż mdleją od emocji i to sami z siebie; tłumy szaleją na koncertach idoli, a cała sala nabita fanami Marvela biła brawo na „Spider-Manie 3”. Może „reakcjonerzy” właśnie wypełniają tę pustkę – są kolegą z podwórka, który streszcza nam film ze Schwarzeneggerem, są towarzystwem w samotnym świecie – gdzie nawet nie chodzi o brak drugiej osoby, a brak kogokolwiek, z kim można się podzielić niszową ekscytacją (KTO CHCE POSŁUCHAĆ O ZWIĄZKACH POLAŃSKIEGO Z JAPOŃSKIM CYBERPUNKIEM?).
Tak czy siak – nagrywanie reakcji jest też po prostu tanim sposobem na tworzenie treści, które wypełniają potem YouTube czy TikToka. Nie potrzeba wielkich umiejętności, wystarczy kamerka i zdolność do robienia min i wydawania odpowiednich dźwięków. Wystarczy wejść na YouTube za każdym razem, gdy pojawia się zwiastun wyczekiwanego filmu czy gry. Na miniaturach kierujących do filmików z reakcjami na trailer pojawiają się rozdziawione buzie, które robią „wow”, ale przypominają też pisklęta oczekujące na jedzenie. Karm nas, korporacjo medialna, karm nas.