Zaproszenie Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego do pracy w operze mogło wydawać się ryzykownym pomysłem. Ale to tylko pozory. Powszechne zdziwienie w reakcji na gest Opery Krakowskiej świadczy o tym, jak trudno Strzępce i Demirskiemu pozbyć się łatki „wściekłego duetu” polskiego teatru. A przecież to nie jest już Monika „tak się wkurwiłam, że aż osłabłam” Strzępka trzaskająca drzwiami w radiu TOK FM, lecz reżyserka współpracująca z Andrzejem Sewerynem przy spektaklu w Teatrze Polskim w Warszawie. Stamtąd do opery już niedaleko.
Dziwić mógł jednak sam wybór tytułu na debiut operowy: oratorium dramatycznego „Joanna d’Arc na stosie” Arthura Honeggera z tekstem Paula Claudela, pisarza znanego z prawicowych poglądów i przywiązania do katolicyzmu. To historia o ostatnich chwilach życia francuskiej bohaterki narodowej pisana w latach 30. XX wieku, po jej niedawnej kanonizacji, z dodanym pod koniec II wojny światowej prologiem, w którym przebija nadzieja na odrodzenie państwa pod opieką świętej.
Porównanie z Polską, krajem wewnętrznie skłóconym, wydaje się kuszące, ale też zbyt proste. Strzępka i Demirski uwspółcześniają utwór, nie podkreślając jednocześnie za bardzo kontekstu lokalnego. Demirski, opracowujący teksty mówione, w niewielu momentach puszcza oko do widzów; najwyraźniej chyba w scenie procesu, gdy główny sędzia zostaje nazwany prezesem. Chodzi raczej o ogólny mechanizm kozła ofiarnego, w tym przypadku kobiecej ofiary – najbardziej widowiskowej i perwersyjnej – która miałaby (jakoby) zjednoczyć wspólnotę.
Spektakl rozpoczyna się od projekcji. Kamera krąży po scenie, wyciągając z ciemności pojedyncze twarze i sylwetki leżących postaci („Ténèbres!” – śpiewa chór). Opatuleni ludzie mogą przywodzić na myśl ofiary kryzysu migracyjnego, twórcom chodziło chyba jednak o inne skojarzenie. Znajdujemy się w galeryjnym white cubie, pierwsza scena odwołuje się zaś raczej do projektu „Dziady” Łukasza Surowca sprzed paru lat, który zaprosił do Bunkra Sztuki osoby bezdomne. Jego gest był szeroko komentowany, dawał do myślenia: na jakich warunkach osoby, które społeczeństwo chciałoby zepchnąć na margines, mogą znaleźć się w przestrzeni sztuki?
Strzępka i Demirski nadają całej historii ironiczną ramę. Akcja dzieje się na wystawie „Winter is Coming”. Zostajemy przeniesieni do przyszłości i do świata na opak. Jak informuje napis na ścianie, wystawa odbywa się od maja do sierpnia 2020 roku, w środku panuje jednak zima: z tyłu widać hałdę śniegu z wrakiem samochodu, z lewej strony sceny – hałdę telewizorów z projekcjami. Joanna zostaje wrzucona w tę sytuację, i to literalnie – zawinięta w koc pojawia się na środku sceny. Nie jest ważne jej pochodzenie (cały spektakl to przedśmiertny wid ofiary wypadku?), lecz jej status. Joanna ma na sobie jedynie bieliznę i ciężkie buty, wyróżnia się z tłumu ubranego w puchówki. Nie jest to potulna święta, lecz wulkan energii.
Strzępka niezwykle sprawnie zarządza machiną monumentalnego widowiska z udziałem aktorów, śpiewaków, chóru i tancerzy. Reżyserka umieściła chór na balkonach po obu stronach widowni – to oczywiście głos poddanego manipulacjom społeczeństwa, które czasem wychwala Joannę, czasem beczy jak stado baranów, przyglądając się bezmyślnie procesowi, a innym razem skanduje, wyzywając dziewczynę od wiedźm i heretyczek. Główny ciężar spektaklu spoczywa jednak na aktorach: do roli Joanny Strzępka zaangażowała Mariannę Linde, studentkę krakowskiej AST – to nie jest święta z obrazka, lecz dziewczęca, choć świadoma swojej siły, młoda kobieta. Partneruje jej brat Dominik (w tej roli Krzysztof Zawadzki), któremu daleko do zakonnego posłuszeństwa (bunt ma wypisany na piersi – widnieje tam wytatuowany Chrystus na krzyżu). Do tej pary protagonistów nakreślonej przez Claudela Strzępka dodaje jeszcze trzecią postać. Małgorzata Zawadzka gra nie tylko drobną rólkę Pani od Wina, ale też rolę trickstera i reżyserki całego przedstawienia. W rozwichrzonej blond peruce przypomina nieco Andy’ego Warhola: kręci wideo, ustawia sytuacje sceniczne, zaś jej działania podkreślają umowność historii.
Claudel i Honegger pracują bardzo filmowo: od sytuacji realistycznych przechodzą do wspomnień i scen wizyjnych, bawią się różnymi stylistykami. Scena groteskowego sądu to w interpretacji Strzępki krytyka Kościoła – hierarchowie, półnadzy i przestraszeni panowie, umywają ręce od procesu. Inicjatywę przejmuje zwykły ksiądz – trochę medialny kapłan, lubiący sobie strzelać selfie, a trochę agresywny Międlar. Intensywność spektaklu spada trochę przy scenie gry w karty – rozgrywce politycznej między królami Arthur Honegger, „Joanna d’Arc na stosie”, Monika Strzępka (reż.), Tomasz Tokarczyk (dyr.), Paul Claudel (libretto), Paweł Demirski (opracowanie tekstów dramatycznych),
Opera Krakowska, premiera: 6 grudnia 2019i arystokratami, której ofiarą pada Joanna. Popisy tancerzy są czystą akrobacją, niezbyt pasującą do quasi-barokowych fragmentów partytury Honeggera. Kluczowa jest scena konfrontacji dwóch Francji – północnej i południowej, skłóconych politycznie. U Strzępki przyjmuje ona formę niegroźnej bitwy na śnieżki. Nie znajdziemy tu traumy konfliktu „dwóch Polsk”. Reżyserka wychodzi poza wizję współczesności narzuconej przez obecnych na scenie politycznej graczy.
Kulminacją groteski jest scena przybycia władcy. Upragnionym królem zbawcą okazuje się bałwan z koroną na głowie. W rolę mesjasza nie chce wcielić się także Joanna. Nie ma tu widowiskowej sceny kaźni. Tłum pali świeczki przed wizerunkiem Joanny, ofiar jest jednak więcej, gdyż społeczeństwo potrzebuje więcej męczenników – ginie także dziewczynka, jej młodsza wersja. Joanna nie ma jednak chęci umierać. Wraca na scenę, trzymając zbroję w rękach. Rzuca ją na proscenium i odchodzi ze świętą Małgorzatą oraz świętą Katarzyną. Zamiast kobiecej ofiary mamy zatem kobiecą solidarność. Winter is coming, anyway, jeśli coś chcecie zmienić w świecie, zróbcie to sami – mówi swoim gestem Joanna.
Strzępka i Demirski zinterpretowali historię Joanny d’Arc w duchu – mówiąc po akademicku – postsekularnym. Interesowała ich figura świętej, ale bez kontekstu religijnego. Kładą oni akcent na świecką, emancypacyjną walkę kobiety przeciw instytucjonalnej machinie Kościoła. To, co niepokoi w ich spektaklu, to uruchamiany tu archetyp „dzikiej kobiety”: naiwnej, czystej i idealistycznej, ale nierozumiejącej zasad brutalnej gry politycznej. Inną wątpliwość budzi sama potrzeba odwoływania się do figury mesjasza – czy świecka wspólnota także jej ciągle potrzebuje?
Spektakl był równie udany pod względem koncepcyjnym co inscenizacyjnym. Tomasz Tokarczyk sprawnie poprowadził orkiestrę, chór i solistów przez meandry stylistyczne partytury Honeggera. Jest to muzyka bawiąca się konwencjami i barwą (saksofony i klarnety Es w orkiestrze). Kompozytor tworzy dla solistów niewielkie partie. Bardziej skupia się na słowie mówionym i chórach. Nie boi się ilustracyjności (choć poddanej ironicznym zabiegom – fale Martenota oddające szczekanie psa czy odgłos trzaskającego ognia), nawiązań do muzyki przeszłości (średniowieczny chorał, piosenka ludowa) i puszczania oka do widza (fokstrot w scenie sądu).
Katarzyna Oleś-Blacha i Maja Affeltowicz jako Joanna d'Arc – dziecko, fot. Magda Woch
Z drugiej obsady warto wymienić Jarosława Bieleckiego w roli księdza-Porcusa – nie tylko świetnego wokalnie wysokiego tenora, ale też partnera aktorów w scenach mówionych. Spektaklu nie byłoby oczywiście bez energii Linde, grającej przeciw dotychczasowym natchnionym Joannom (można sobie posłuchać w tej roli m.in. nieznośnej Marion Cotillard) oraz ekipy ze Starego Teatru (w epizodzie wspaniała Elżbieta Karkoszka – moherowa babcia zapatrzona w księdza, choć raczej w jego zewnętrzną powłokę niż duchowe piękno).
Strzępka i Demirski, mając już za sobą okres buntu, szukają swojego miejsca w różnych stylistykach. Po ich pierwszej premierze w teatrze operowym można mieć nadzieję, że zostaną tam na dłużej.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)