Tarasy, werandy, balkony
Ben Northern / Flickr Attribution-NonCommercial-NoDerivs 2.0 Generic

Tarasy, werandy, balkony

Michał Szymański

W tej prozie rzeczywiście można się rozsiąść jak w starym, skrzypiącym fotelu. Tylko ta nieszczęsna szara lotka, której motyw Rylski wyolbrzymia i sztucznie powtarza. Czas zastyga. Eksploduje metafizyka. Opowiadanie zdycha

Jeszcze 2 minuty czytania

Niezamierzona sztuczność przydarza się Eustachemu Rylskiemu już w pierwszym opowiadaniu ze zbioru „Szara lotka”, na który składają się zarówno nowe, jak i dobrze znane z poprzednich tomów teksty. W folderze reklamowym rozsyłanym przez wydawnictwo opowiadanie to zostało nazwane „arcydziełem” i jest to jedna z przyczyn jego klęski: dzieło obliczone na arcydzielność, zrodzone z marzenia o wpisaniu się w tradycję wielkich opowieści, rzadko kiedy okazuje się czymś więcej niż tandetną podróbką.

„Szara lotka” zaczyna się co najmniej jak u Lwa Tołstoja: „Nic wbrew pozorom, o których wspomnimy później, nie zapowiadało nagłego końca tej rodziny, więc nastąpił, bo rzeczy na tym świecie mają to do siebie, że następują bez przyczyny”. Następnie ten przemądrzały narrator przelatuje nad siedmiowiecznymi dziejami rodziny Niemców bałtyckich, wykłada je na kilku stronach wystylizowaną polszczyzną, po czym pikuje w jesień 1914 roku, kiedy to po opustoszałym dworze snuje się ostatni przedstawiciel rodu, małoletni Jan Skode. Ponieważ Eustachy Rylski jest „specjalistą od wciągających i nieprzewidywalnych fabuł”, samotny chłopiec przemieni się w żurawia, a blisko sto lat później białowłosy ksiądz będzie przekonywał polsko-niemiecką ekipę filmową, że historia o przemianie to tylko legenda, rzeczywisty Jan Skode dołączył podczas rewolucji do bolszewickiej bandy.

Eustachy Rylski, „Szara lotka”. Wielka Litera,
384 strony, w księgarniach od października 2014
Miałoby to nawet swój urok – rodem z zakurzonych strychów i wyblakłych rycin. Miałoby, gdyby nie ta nieszczęsna szara lotka, której motyw Rylski ostentacyjnie wyolbrzymia i sztucznie powtarza. Członkini ekipy filmowej podnosi z trawy żurawią lotkę, tak jak przed wiekami podniosła ją w tym samym miejscu niemiecka służąca, przygląda się jej delikatnej strukturze i wypowiada słowa sprzed stuleci. Czas zastyga. Eksploduje metafizyka. Opowiadanie zdycha.  

Nie sposób odmówić Rylskiemu sporego talentu narracyjnego. W tej prozie rzeczywiście można się rozsiąść jak w starym, skrzypiącym fotelu. Szczególnie dobrą rękę ma on do leniwych rozmów toczonych w niewielkich przestrzeniach. Miejscami wyróżnionymi są tarasy, werandy, balkony, przestrzenie ogrodzone barierką, półdomowe, z jednej strony otwarte na daleki horyzont. Gdy kilkoro bohaterów zbierze się na tarasie czy werandzie, Rylski prowadzi ich po mistrzowsku, wygrywa ustawienie ciał, wzajemne spojrzenia, ruch światła, najdrobniejsze gesty. W jednej z najlepszych scen z opowiadania „Dworski zapach” na kamiennym tarasie przebywa jednocześnie sześć osób pozostających ze sobą w dość skomplikowanych relacjach i to ich cielesne współistnienie, taniec jednych, nieruchomość drugich, spojrzenia kierowane w stronę morza, w stronę salonu, wyrażają więcej niż kilometrowe opisy.  

Subtelne międzyludzkie sytuacje są jednak w kolejnych opowiadaniach konsekwentnie zarzynane. Czuły obserwator dłoni układających ząbki czosnku na chlebie nasączonym oliwą przegrywa z narratorem-wizjonerem. Reżyser przegrywa z dystyngowanym pisarzem, którego zajmują wielkie problemy egzystencjalne. Przede wszystkim przegrywa literatura. Przegrywa za każdym razem, gdy Rylski poddaje się własnemu wyrafinowanemu stylowi i sadzi jedno po drugim wybujałe zdania, niezależnie od tego, czy rzecz dotyczy romansu fryzjerki w tandetnym nadmorskim kurorcie, czy dziejów niemieckich rycerzy. W tej nieznośnej manierze, która domagałaby się solidnej korektorskiej pracy, dzień nieodmiennie „staje” albo „chyli się”, bohater zamiast kupować „sprawia” sobie lody, „lubieżna ociężałość piwa przelewa się w kuflu”, „smukła kibić” wyrasta „jak kwiat ku pełnym ramionom”, „monumentalne palmy tkwią nieruchomo zapatrzone we własną wysmukłość”. A że autor „Warunku” nie lubi spuszczać z tonu, każe swoim bohaterom rozmawiać niemal wyłącznie o sprawach głębokich – przed pójściem do łóżka mówi się tu o śmierci i sztuce, która „jest śmiercią”.

Eustachy Rylski / fot. SzostaczekRylski, będąc pisarzem w stylu XIX-wiecznym, chciałby być także kimś w rodzaju duchowego przewodnika torującego drogę ku epifanii. Zapomina jednak, że z epifanią w literaturze nie jest tak łatwo, że nie wystarczy bardzo chcieć, zaprząc do pracy kilka zgranych chwytów i prowadzić czytelnika za rączkę do scen kulminacyjnych, w których przy grzmocie orkiestry rozsuwa się kotara. Dlatego w „Szarej lotce” epifanie się nie zdarzają, występują za to ich doskonałe atrapy – w opowiadaniu tytułowym, w „Dziewczynce z hotelu Excelsior”, w „Jednym z zimnych dni”.

Osobnym przypadkiem opowiadania zarżniętego jest zamykający tom „Dworski zapach”, będący wariacją na temat późnej starości Gombrowicza. Schorowany pisarz dożywa swoich lat w eleganckim domu na południu Francji, dzieląc czas między kawiarnię, utarczki z żoną i intelektualne pojedynki z młodym pisarzem La Nunzio. Względną sielankę w skwarze Południa przerywa zjawienie się tajemniczej dwójki: Przybysza podszywającego się pod hrabiego oraz tęgiego czterdziestokilkulatka, o którym mówi się „łotrzyk” albo „parobek”. Rzecz czyta się świetnie, styl jest prosty, dialogi mocne, ale przyjemność pryska, gdy ów „łotrzyk” czy „parobek” wdziera się do gabinetu pisarza, częstuje swojego dawnego pana wódką i sprawia, że ten na chwilę przed śmiercią biada nad nieziszczonym życiem: mógł wstąpić do kawalerii, znaleźć sobie żonę, dobrze gospodarzyć, co niedzielę chodzić do kościoła, a Gide’a, Kafkę i Schulza wrzucić do kominka razem z innymi, „co przez swą chorobę lub odmienność stanęli w poprzek cudowi oczywistemu, którym jest polskość”.

Nie ma w tej wizji nic złego. Bronić Gombrowicza nie mam zamiaru. Sam pomysł ma swoje ożywcze zalety. Ale czy ten problem nie rozwiązał się Eustachemu Rylskiemu zbyt łatwo?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.