Sztuczne raje
K. Siwczyk, fot. Tomasz Wiech

Sztuczne raje

Michał Szymański

Krzysztof Siwczyk to poeta autentycznie porażony niekompatybilnością świata. W „Dokąd bądź” idzie na całość

Jeszcze 2 minuty czytania

Przez pierwsze strony poematu Krzysztofa Siwczyka „Dokąd bądź” brnie się z niemałym trudem. Wzrok błąka się bezradnie między czarnymi znaczkami, wybiega poza stronę, na ścianę, do okna – pasjonujące są ruchy drzew w porównaniu z poematem, w którym słowa rozjeżdżają się ze słowami, a chorobliwie rozrośnięte zdania pędzą donikąd po linii dowolnych skojarzeń. Niby tu i ówdzie coś mignie za językowymi zasiekami, jakiś kaleki i pusty pejzaż, industrialne przedmieścia, ogródki działkowe pogrążające się w błocie, nieprzyjazny las. Te prześwity nie mają większego znaczenia, gdyż świat – i to już dawno – rozleciał się Siwczykowi na niepasujące do siebie kawałki, język wyemancypował się z jakichkolwiek powinności, i jedyne, co poecie pozostaje, to wypuszczać fajerwerki nad pustką. W „Godach” ta pustka przyprawiała o erotyczne dreszcze, teraz tylko udręcza.   

Urodzajne łuny otworzą nowe możliwości, wyjdzie szpaler głosów
w polarne landszafty, rozpoznamy się po bezgłośnych marmurandach,
powtarzać będziemy słowa, które kiedyś już mówiliśmy czyimiś ustami,
to będą nasi bliźni, zaszłości zrozumiemy w sposób zaskakujący,
nie będziemy wybaczać życia postaci, puścimy w niepamięć koniec
weny, z jaką dopowiadały nasze pustkowia jak znudzony demiurg,
który wie lepiej, bo ma wiedzę i obdziela do woli, marny narrator,
jakiego zadzierzgnęliśmy na ojomie, na omamie słyszeliśmy
o jego poczynaniach w epoce kontinuum opowieści, podtrzymywanej
już tylko farmakologicznie, faktycznie godnej uwagi jako wylinka,
która nie została porzucona, gdyż nigdy nic w niej nie pomieszkiwało […] 

Krzysztof Siwczyk, „Dokąd bądź”. Wydawnictwo A5,
82 strony, w księgarniach od maja 2014
Poezja nie-sensu? Słowa przeglądające się w słowach? Poezja apokaliptyczna? Krytycy od kilkunastu lat chętnie wpisują Siwczyka w konstelację poetów hermetycznych, bardziej niż opisem rzeczywistości i wyrażaniem uczuć zainteresowanych językowymi wygibasami. Mnie on się zawsze wydawał na ich tle zjawiskiem osobnym. Bardziej dramatycznym. Marcin Sendecki jest niewątpliwie większym rewelatorem – jeśli chodzi o rozkładanie językowych struktur – ale jego eksperymenty mają w sobie coś z beztroskiej zabawy, podczas gdy Siwczyk jest poetą autentycznie porażonym niekompatybilnością świata. W „Dokąd bądź” stawka jest jak zwykle wysoka, poeta zaś idzie na całość: w trzech pierwszych częściach wylewa na nas kombinacje fraz niemożliwych do rozwikłania, w części czwartej przydarza mu się przeskok dotychczas niespotykany.

Rzecz jest tak wyrazista, że nie może być mowy o przypadku. Dykcja krzepnie. Z odmętów skojarzeń wynurza się mocny głos. Przytrafiają się jeszcze odjazdy, ale mniej ekscentryczne, bardziej ustabilizowane. Dom, ona i on, chodzenie po pokojach, wypady do kosza na śmieci, sprzątanie, picie kawy. „Ustalić raz na zawsze, że stąd już się nie ruszam, / z twoich objęć nie odejdę”. Zamknięcie się w czterech ścianach i bliskość drugiej osoby jako ratunek przed zewnętrznym i wewnętrznym chaosem? W kolejnych częściach poematu okaże się, że za wyczuwalną na poziomie stylu i obrazowania syntezą stoi „tyci wszechświat”, „czarna parcela wewnątrz kosmosu komórek”, „komórka, temperatura pod atłasową skórą”. Dziecko rozwijające się w brzuchu matki.

Przy powtórnej lekturze można od biedy odtworzyć rzeczywisty przebieg wydarzeń. Pierwsze symptomy. Niepokoje. Wizyty u lekarza, pobyty w szpitalu. Nie ten realizm jest jednak naprawdę ciekawy, lecz to, co dziecko – jedyny punkt znaczący, o który zahacza się wyobraźnia i język – robi z poematem Siwczyka. Poeta, który kilkanaście stron wcześniej oddawał się zderzaniu słów i odkształcaniu znaczeń, wydobywa nagle żyletkę leżącą na podjeździe domu, uważnie przekraja i smakuje owoc liczi. Świat, nawet ten za oknem, nabiera twardości. Myśl wypuszcza się w przeszłość, zagarnia minione dni, drobiazgi z dzieciństwa i młodości, przenosi w teraźniejszość poczucie determinacji i jedni.  

Poemat przekształca się w ciąg modlitw i zaklęć skierowanych do „jej, jego”: „pod twoją obronę ucieka się całe nasze przerażenie”, „Zajmij się nami jak nafta rozlana po sztucznym dywanie”, „wyrwij z dysnomii manekina”,  „córko, synu, czyńcie swoją powinność, zwyciężajcie / nasz strach blady jak świt niedzieli, którejś z kolei płaczu pełnej grudnia”. W ojcowskiej ekstazie stopniowo wytraca się typowo siwczykowska nieufność i przenikliwość. Ten, który słynął z bezlitosnego dewastowania metafizycznych i ideologicznych utopii, nieomal wykrzykuje wiarę w stałą naturę człowieka – oto mieszkańcy jaskiń w skórach pielęgnują ogień, oto ja, ojciec, dostępuję podobnego szczęścia. Odpadły tynki dyskursów, teorii. Szczęście jest jedno, zapisane w genach. Musimy tylko „powtarzać, powtarzać, powtarzać”. „Wycofujemy się do prywatnych rajów, innych nie ma i nie będzie” – oznajmia poeta.  

Przesadą byłoby mówienie o „Dokąd bądź” jako o książce przełomowej w karierze poetyckiej Krzysztofa Siwczyka. Autor „Godów” nigdy nie zabił w sobie, tak myślę, „dzikiego dziecka”; przeczuwał po prostu, jaka rola mu grozi: odwróconego plecami do świata klasyka, rąbiącego proste wiersze o utraconym dzieciństwie. „Dokąd bądź” to świetny poemat głównie dlatego, że przychodzi po latach konsekwentnego patroszenia języka, a jego klarowne, afirmatywne fragmenty wyłaniają się z pustki i zgiełku dyskursów, które niebawem znów je wessą.  „Życie, co nas naszło, / odejdzie”. 

W ostatnich strofach powraca, jak echo, jak wygłos, sarna, która w części pierwszej poematu ubrana była z lekka surrealistycznie w „bambosze z fuzji”.

[…] puzzle saren
same wskakują w zaczepy, mała metafizyka projekcji kołysze wieczory
przed telewizorem […]

Kruchy i wtórny to ład, rodem z zabawek rozrzuconych w dziecięcym pokoju, słaba metafizyka – rodem z wieczornej telewizji, krucha wizja szczęścia i przezwyciężenia entropii, gdyż całkowicie przesunięta w przyszłość – poemat, choć podzielony na dziewięć części, nie kończy się narodzinami. Wątpliwy wreszcie to raj, skoro oznacza naiwne cofnięcie się w naturę. Jedynym rajem pozostaje dla Siwczyka ciągle język. Warto jednak pobyć z nim trochę w sztucznych rajach wziętych w chwili autentycznego uniesienia za prawdziwe.   


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.