MIŁOSZEM:  Iwaszkiewicz

MIŁOSZEM:
Iwaszkiewicz

Michał Szymański

„Czesław Miłosz / Jarosław Iwaszkiewicz. Portret podwójny” nie tyle zaspokaja plotkarską ciekawość, ile wyprowadza ją na szerokie wody, nieskończenie daleko od towarzyskiego bagienka

Jeszcze 3 minuty czytania

Czy u schyłku Roku Miłosza można jeszcze powiedzieć coś interesującego? Rynek jest przesycony publikacjami, czytelnicy najwyraźniej mają już dosyć. Miłoszologia zżera swój własny ogon, na ostatniej sesji w PAN rozważano między innymi, „co by było, gdyby Miłosz spotkał się z Dymitrem Fiłozofowem?” i „co by było, gdyby poeta poświęcił uwagę jidyszowej Warszawie?”.  Jednak nim Rok się skończy warto  jeszcze sięgnąć po książkę „Czesław Miłosz / Jarosław Iwaszkiewicz. Portret podwójny”.

„Czesław Miłosz / Jarosław Iwaszkiewicz.
Portret podwójny”
. Zeszyty Literackie,
Warszawa, 484 str. 
w księgarniach od października 2011
O tym, że Czesława Miłosza łączyła z Jarosławem Iwaszkiewiczem silna więź, że młody żagarysta u skamandryty terminował i nawet w późnej starości sytuował znacznie wyżej jego wczesne liryki niż dokonania całej „pięknej plejady” Międzywojnia, wiemy od dawna. Tu i ówdzie przewijały się informacje o zachowanym bloku listów z lat 30., które tym bardziej rozpalały wyobraźnię, im bardziej zdawały się niedostępne i sensacyjne. Wzmianka w „Dziennikach” Iwaszkiewicza o „chędożeniu Czesia Miłosza” dolewała oliwy do ognia, a adnotacja z ich drugiego tomu: „zgodnie z wolą Czesława Miłosza korespondencja ta jest objęta zakazem druku przez pięćdziesiąt lat po śmierci nadawcy listów” właściwie odbierała nadzieję. „Portret podwójny” nie tyle zaspokaja plotkarską ciekawość, co wyprowadza ją na szerokie wody, nieskończenie daleko od towarzyskiego bagienka.

W starannie opracowanym tomie znalazły się wszystkie zachowane listy pisarzy, układające się w dialog trwający pół wieku: pierwszy list napisał dziewiętnastoletni wilnianin, ostatni telegram – emerytowany profesor Berkley na kilka miesięcy przed otrzymaniem literackiej Nagrody Nobla. Zważywszy, co to był za okres (1930–1980) i jakie role odgrywali obydwaj w tym czasie, otrzymujemy materiał niesłychany. Ale jego wyjątkowość na tym się nie kończy.

Świetny materiał to jedno, koncepcja i układ książki – drugie. Tym razem Barbara Toruńczyk nie położyła w tytule słowa „korespondencja”. Zastąpił je „portret”. Korespondencyjny dialog pisarzy jest tu bowiem materią wiodącą, ale nie jedyną. Do głosu dopuszczeni zostali inni, a ich wypowiedzi i kierowane do nich listy (Wanda Telakowska, Konstanty Jeleński, Jerzy Giedroyc, Ola Watowa, Paweł Hertz), podobnie jak wiersze, szkice, fragmenty dzienników, wkomponowane zostały w chronologię dialogu. Powstała w ten sposób całość spójna i zarazem heterogeniczna; wielogłosowa, lecz nie sztucznie pokawałkowana. „Portret podwójny” właśnie, który kształtuje się w refleksach i odbiciach. Dlatego jest to wydawnictwo wyjątkowe, porównywalne z „Biografią” Andrzeja Franaszka. A i nad nią „Portret podwójny” w pewnych aspektach góruje. Jeżeli dzieło Franaszka czyta się miejscami niczym powieść o losach intelektualisty, zmagającego się z XX-wieczną historią, to „Portret podwójny” jawi się rozpisaną na głosy powieścią epistolograficzną. Z wartką akcją, zamkniętą kompozycją i mocnymi bohaterami, którzy  s t a w i a j ą  się wobec historii i kultury. Takiej nietendencyjnej pozycji bardzo brakowało.

Miłosz, rys. Joanna Halszka SokołowskaZaczęło się od listownej adoracji. 30 listopada 1930 roku młody Czesław Miłosz odważył się napisać do ulubionego poety: „Szanowny Panie! Uwielbiam Pana. Każdy wiersz Pana jest dla mnie objawieniem. Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o ocenę moich utworów. […] Pan jest dla mnie najdroższym przyjacielem i mistrzem”. Odpowiedź ze Stawiska przyszła w ciągu kilku dni. Niestety jej treści musimy się domyślać. Spośród listów Iwaszkiewicza z lat 30. ocalała zaledwie jedna pocztówka. Zwięzła, wysłana z Paryża, zakończona znamiennym: „Twój Jiwa”.

Bardzo szybko korespondencja ze skamandrytą stała się dla Miłosza nieomal sensem życia. Rytm tygodni organizowały wysyłane i otrzymywane listy. Pisał w nich o wszystkim: rodzinie, przyjaciołach, wakacyjnych planach, lekturach, pracy nad wierszami; zapisywał sny i obsesyjne obrazy, nieśmiało donosił o erotycznych fascynacjach, które w sobie tłumił, i śmiało wydawał polityczne sądy, snując wizje „społecznych przemian”. Pośledni papier, który pokrywał równym, drobnym pismem, traktował jak dziennik. Dokonywał przed Iwaszkiewiczem coraz zuchwalszych introspekcji. Popadał w kolejne pozy i brnął w sprzeczności. Starszy korespondent prawdopodobnie rozumiał, że ma do czynienia z młodzieńcem w okresie buntu i wewnętrznych powikłań („należy mój list traktować jako spowiedź grafologiczną i raczej szukać, co chciałem zełgać, niż co powiedzieć”), jednak od początku rozpoznawał jego talent i otaczał opieką – oferował pożyczki, ułatwiał druk wierszy, wprowadzał na literackie salony. Czy kryło się za tą opieką coś jeszcze, nie wiemy. W każdym razie pierwsza wizyta młodego barbarzyńcy w Stawisku zakończyła się porażką. Miłosz wrócił do Wilna zniesmaczony snobistyczną atmosferą stawiskiego domu, upokorzony i zawstydzony własną „parszywą gębą”. Kompleks prowincjusza? Chyba nie tylko. Poeta chciał się uwolnić z ciasnego i dusznego Wilna, ale kawiarniany stolik w Warszawie i blichtr pobliskiego Stawiska nie były żadnym rozwiązaniem. Należało szukać gdzie indziej.

Aby wydobyć się spod wpływu Iwaszkiewicza („widzę świat w barwach Pana”), trzeba  było Paryża (1934/1935), porzucenia społecznych rojeń, wreszcie poetyckiej erupcji „Trzech zim”. W styczniu 1937 roku udało się poecie wysłowić coś istotnego. W długim liście do Iwaszkiewicza napisał wtedy, że „obsesja śmierci powtarza się we wszystkim co piszesz”. Kilkadziesiąt lat później Miłosz nazwie to „ekstatycznością przemijania”, „ucieczką w nicość”. W twórczości Iwaszkiewicza sensualny zachwyt nad istnieniem był zawsze podszyty nicością, złączony z pragnieniem całkowitego rozpuszczenia „ja”. Miłosz obawiał się tak pojmowanego witalizmu. Sam nigdy nie był wolny od jego pokus. Kto wie, czy ten rys postawy, przez Miłosza wydobyty i kontestowany, nie zdecydował o „świadomym oportunizmie” autora „Brzeziny” po 1945 roku. Z perspektywy nicości historia przypomina maskaradę, a pojedyncze gesty, takie jak „List do Prezydenta Bieruta”, tracą swój ciężar. Z drugiej strony Iwaszkiewiczowska nicość była skuteczną antymarksistowską szczepionką.

Podczas okupacji byli bardzo blisko siebie. Cotygodniowe spotkania w Stawisku. Próby zachowania „ciągłości wśród ruin”. Zbliżyły ich także intensywne relacje z pokoleniem wojennym, któremu jawili się „panami humanistami”. Iwaszkiewicz nigdy nie zapomni ich twarzy – „zamordowanych, zabitych, zastrzelonych” – i w 1951 roku, już po ucieczce Miłosza, zapyta w wierszu:

Ale gdy śpisz, czy jeszcze wychodzą z ukrycia
Twarze młodych poetów poległych za młodu?

Wychodziły. Jednak Miłosz do pewnego czasu konsekwentnie odganiał duchy umarłych, zwłaszcza tych ze „Sztuki i Narodu”.

Podczas lektury listów z lat 1945-1950 nasuwa się pytanie: byli naiwni, cyniczni czy stosowali szyfr? Owszem, listy mogły być otwierane. Przypomnę, że rozmawiali ze sobą attaché kulturalny na placówce w Waszyngtonie i redaktor krajowych „Nowin Literackich” – pisma, jak na ówczesne czasy, dość liberalnego. A może to my ulegamy złudzeniu, przyjmując ex post kierunek zmian politycznych w kraju za oczywisty? Pierwsze wyraźne wątpliwości Miłosz ujawnił w liście z 1948 roku („Czy Ty byś zgodził się ze mną?”; „Mój list zniszcz”). Iwaszkiewicz nie podjął tematu, donosząc dalej o pogodzie, pracy w redakcji, wrażeniach z podróży do Argentyny. W styczniu 1950 roku już bezpośrednio egzorcyzmował Miłosza i samego siebie: „Nie mówiąc już o kilku numerach paryskiej «Kultury», które w tych dniach wpadły mi w ręce. Cóż za bezbrzeżna naiwność, a raczej głupota. Im się wydaje, że można błam futra schować do szafy i wyciągnąć go po 20 latach, i uszyć sobie z niego takie samo jak przedtem futro. Nie, nie ma innej drogi jak nasza, widzę to z każdym dniem wyraźniej, a że są ciernie na tej drodze i że w chwilami jest ciężko, no to gdzie i kiedy nie było ciężko”. Miłosz w to „futro” także nie wierzył, ale na „naszej drodze” nie widział dla siebie miejsca i być może myślał już wtedy o „pewnym samobójstwie”. Spotkali się jeszcze na święta, w zaśnieżonym Stawisku. Ostatni raz w Polsce. Potem było „Nie” Miłosza w paryskiej „Kulturze” i przemówienie Iwaszkiewicza w Radzie Państwa, w którym znalazło się zdanie o „ucieczce do wieży z kości słoniowej”.

Chociaż znaleźli się po dwóch stronach żelaznej kurtyny i przez blisko dekadę nie wymienili żadnego listu, to ciążyli jeden ku drugiemu – przyglądając się sobie, usiłowali zrozumieć i usensownić własne postawy. Iwaszkiewicz po 56 roku pisał w dzienniku o „zasadniczej zdradzie” Miłosza i o wspólnym błędzie – braku wiary w naród i ślepej wierze w konieczność („Mnie naprawdę zdawało się, że inaczej być nie może”). Oceniali się nawzajem bardzo różnie, w zależności od czasu, okoliczności i osób, z którymi korespondowali („artykuł Miłosza nikczemny”; „Zapewne, Iwaszkiewicz jest świnią”). Iwaszkiewicz krytykował „Rodzinną Europę” za intelektualny snobizm, samouwielbienie autora i wschodnią pychę – wiarę w możliwość udzielenia odpowiedzi na wszystkie pytania. Miłosza irytował „Wzlot” –  polska odpowiedź na „Upadek” Camusa – ale to dzięki niemu napisał świetny esej, w którym rozważał brak płaszczyzny porozumienia między Zachodem a Wschodem, ustawiając w centrum różne doświadczenie zła i tropiąc konsekwencje tych różnic. Biegną tu prądy kluczowe dla kształtowania refleksji o historii kultury XX wieku. Dlatego do „Portretu podwójnego” będzie się powracać.

Gdy u progu lat 70. nastąpiło „wielkie rozpogodzenie“ pisali do siebie o rzeczach najbliższych: rodzinie, samotności, chorobie, codziennej pracy w „gospodarstwie literatury“. Ostatni raz widzieli się w 1967 roku podczas Congress of Poets, paryskiego spotkania pisarzy z kraju i emigracji. Zjedli razem śniadanie, „czułe”, „bardzo znamienne”. Nawet Giedroyc miał wtedy pretensję do Miłosza, że ten „brata się z Iwaszkiewiczem”. Niebawem nastała moda zbiorowego postponowania pisarza–kolaboranta. Miłosz przeciwstawił się jej jako jeden z niewielu.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.