Cokolwiek jest

Cokolwiek jest

Michał Szymański

„Cztery poematy” Johna Ashbery’ego. Geniusz czy autor bezsensownych wierszy, które nie mówią nic? Jedno jest pewne – bez amerykańskiego poety współczesna polska poezja wyglądałaby zupełnie inaczej

Jeszcze 2 minuty czytania

„Cokolwiek było, jest, i być musi”. Wiele przemawia za tym, że ta fraza, stanowcza i klarowna, powtórzona dwukrotnie w poemacie „System”, jest mocnym punktem, od którego należy zacząć mozolny proces interpretacji. Pojawia się znienacka, gdy prawie nie ma nadziei. Wokół rozciąga się mrok, przedmioty tracą kontury i nazwy. „Ty”, do którego podmiot nieustannie się zwraca, niczym w jakiejś tandetnej edukacyjnej broszurce, pogrąża się w odrętwieniu i rozpaczy. Czuje, że tkwi w rozpędzonej nieskończoności („pozbawiona sensu mnogość”), niepowtarzalnym chaosie, którego w żaden sposób nie potrafi uporządkować. I nagle olśnienie. To, co było, nie może nigdy przepaść. Powraca zaciszny pokój oddzielony od nocy grubymi ścianami, ze znajomym wzorem odbitym na tapecie. Bezruch. Spokój.

Wiersze, które nie mówią nic?

John Ashbery, ShankboneWiele przemawia za tym, że gdyby powtórzoną dwukrotnie frazę rozłożyć na czynniki pierwsze, otoczyć szerokim kontekstem i osadzić w filozoficznej tradycji, można by dosięgnąć ukrytego sensu, istoty, której tak wielu odmawia twórczości Johna Ashbery’ego („wiersze, które nie mówią nic”, jak stwierdził przed laty pewien krytyk). Tym sensem byłaby silna teraźniejszość, sukcesywnie w „Trzech poematach” ustanawiana, na przekór rozpadowi systemu, czyli ładu, wbrew uwięzieniu w linearnym czasie, który pędzi znikąd donikąd i sprawia, że żadna chwila nie należy do nas. Silna teraźniejszość jako antidotum na zgiełk ponowoczesności.

Do rąk polskiego czytelnika trafia właśnie, równo czterdzieści lat po premierze, pełne wydanie „Trzech poematów” Johna Ashbery’ego, jednego z najlepszych i zarazem najbardziej hermetycznych amerykańskich poetów drugiej połowy XX wieku. Książkę wzbogacono znacznie późniejszym (i znacznie trudniejszym) utworem „Fala” (1984). Tytuł zbioru brzmi „Cztery poematy”. Wszystkie w znakomitym tłumaczeniu Andrzeja Sosnowskiego.

Inwazja na Polskę

Recepcja poezji Ashbery’ego w Polsce oraz jego wpływ na rodzimych twórców to zagadnienia wysoce skomplikowane. Początków należy szukać w roku 1980, gdy z grupką amerykańskich pisarzy i krytyków gościł w Polsce. Ale nie odegrał wtedy pierwszoplanowej roli. Legendarny „niebieski” numer „Literatury na Świecie” (1986), poświęcony w połowie Frankowi O’Harze, w połowie Ashbery’emu, owocował w polskiej poezji do późnych lat 90. Głównie „pisaniem pod O’Harę” -  jego „codzienność” i „prywatność” wydawały się idealną bronią przeciwko poezji wysokiej. Ale także naśladowaniem Ashbery’ego, z jego wstrętem do idei, awersją do pisania o świecie i, przede wszystkim, wirtuozerią językowych gier. Potem był jeszcze niewielki wybór wierszy „No i wiesz” (1993) wydrukowany na czerpanym papierze w czterystu egzemplarzach, monograficzny numer „Literatury na Świecie” (2006) i zbiór harwardzkich wykładów „inne Tradycje” (2008), z metapoetyckim credo: „poezja ma początek i koniec poza myślą”.

„Trzy poematy” ukazały się w lutym 1972 roku i zostały świetnie przyjęte przez znakomitą część amerykańskich krytyków, zgodnych co do tego, że nikt przed Ashberym nie posługiwał się w taki sposób prozą poetycką. Był to niewątpliwie przełomowy tomik w jego karierze. Wejście na wyższy pułap. Uznawany za czołowego przedstawiciela tak zwanej „Nowojorskiej Szkoły Poezji”, odróżniający się od przyjaciół z baru „Pod cedrem” spokojem dykcji i skłonnością do abstrakcji, w latach 60. brnął w poetyckie eksperymentatorstwo. Wygrywał co raz mocniej fascynacje francuskim symbolizmem, surrealizmem, malarstwem gestu. Eksperymentował z zapisem automatycznym. W długich poematach wykorzystywał technikę kolażu. Przepisywał do wierszy fragmenty wybierane na chybił trafił z czasopism.

Pod tym względem „Trzy poematy” nie przyniosły rewolucji. Łatwo w nich odnaleźć ślady tamtych tendencji. Strzałem w dziesiątkę okazało się porzucenie sztywnych ram wersyfikacyjnych, rozpuszczenie poetyckości w meandrycznej składni długich, rozregulowanych zdań, w których zastygłe artystyczne chwyty przemieniały się w stop sztuki z religią i filozofią. Proza poetycka otwierała przed Ashberym nowe możliwości. Wejście na wyższy pułap to wejście w poezję, która nie tylko obnaża i dekonstruuje samą siebie, ale także coś mówi, potrafi coś zdziałać – oczywiście nie w rejestrach wulgarnej polityki czy socjologii. Po latach autor przyznał, że zasiadając do pracy nad „Trzema poematami” „wyobrażał je sobie jak trzy puste podłużne skrzynki, do których można wrzucić byle co”.

To trwa, co zdarzyło się naprawdę

Wracam do silnej teraźniejszości z dwoma pytaniami. Jak ją rozumieć? Czy na pewno ustanowienie jej jest główną zdobyczą nieograniczonych możliwości, które wyzwoliła proza poetycka „Trzech poematów”?

„Cokolwiek było, jest i być musi” – to nie jest wyznanie naiwnej wiary w niezmienną naturę wszechświata. W „Trzech poematach” tylko to trwa, gwarantuje porządek i umożliwia międzyludzką relację, co zdarzyło się n a p r a w d ę, co osiągnęło najwyższy stopień realności. Jeżeli coś zdarzyło się raz, realnie i naprawdę, zdarzać się będzie w nieskończoność, niczym przeżywane co roku święto. Zaledwie jedno takie doświadczenie przypada na jedno życie. Nie ma wątpliwości, że to doświadczenie epifaniczne, które uobecnia się tu w kilku błogich godzinach przedwiosennego dnia, gdy powietrze wypełnia nieziemska tkliwość:

„atmosfera tamtego dnia, kiedy zdarzenie miało miejsce, wygląd budynków i drzew, i co mówiliśmy osobie będącej zarazem heroldem i wespół z nami odbiorcą wiadomości, i co ta osoba nam odpowiedziała, jej słowa, które nie były słowami, lecz dźwiękami spoza czasu, wydobytymi z wszelkich odwiecznych kontekstów, w jakich ich treść mogłaby zostać odczytana – wszystkie te fakty raz na zawsze zapadły w naszą świadomość, rozprzestrzeniając się w nas aż po skórne pory, niby cudowne antidotum na tę czarkę, którą następna chwila już przygotowała […]”

Życie w epifanii (nie z jej wspomnieniem, ale w niej) uchyla władzę czasu. I tym jest właśnie silna, gęsta teraźniejszość – „szkarłatna nitka biegnąca przez osnowę i wątek całego wzoru”, „przestronna i przezroczysta, acz niezniszczalna struktura”, „nowy układ”.

Epifania

Wątpliwości budzi miejsce pojawienia się przełomowej epifanii, sam środek drugiego poematu „System”, niepokojąco klarowny, zrozumiały. Po kakofonii otwierającego zbiorek poematu „Nowy duch”, w którym mieszają się językowe rejestry, mowa potoczna przechodzi w dyskurs filozoficzny, ten z kolej osuwa się w gazetowy banał; poematu, w którym nieprzystające do siebie zdania pędzą w niewiadomych kierunkach, rozrastają się do monstrualnych rozmiarów, tak że pod koniec większości z nich znika pamięć o początku, przy czym nic nie dają powroty, bo tekstem rządzi logika paradoksu, strategia pozornych podsumowań. Po tym wszystkim – wytchnienie. Wywód jasny i zapadający w pamięć. Silna teraźniejszość. Ale ustanowiona tylko na chwilę. W dalszej partii „Systemu” rozpływa się ona w potoku zdań prowadzących w ślepe uliczki. Wyłania się co kilka stron, by za chwilę znów zniknąć. W zamykającym „Trzy poematy” „Recitalu” powraca odbita w krzywym zwierciadle – teraźniejszość jako Most Westchnień, wenecki Ponte dei Sospiri. Nie ocalenie, lecz droga wiodąca do wilgotnej więziennej celi. I tak w koło Macieju. Do samego końca.

„System” przeciw systemom

Kpina czy wielka zagadka? Parodia czy prawda? Autor zastawia na nas pułapkę, podsuwając fałszywy klucz? Czy wciąga w grę, w której świadomość jasnych momentów ma nas ratować przed „utonięciem w morzu nieczytelnych znaków” (David Schapiro)?

„System” to także opowieść o tym, dlaczego każdy system musi się rozpaść. Dzieje się tak, ponieważ ustalenie ładu wiąże się z wyrzuceniem poza jego obręb niepasujących zjawisk, które z czasem zyskują na silę i napierają z zewnątrz. Czymś podobnym jest przygoda czytelnicza z tekstami Johna Ashbery’ego – kolejne interpretacje upadają pod naporem interpretacji alternatywnych. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, Ashbery jest ciągle pisarzem nieoswojonym, którego najlepsze teksty wciąż budzą niepokój i wprawiają w konfuzję. Należą do nich „Trzy poematy”. Czymkolwiek są.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.