Adam Waga, „Chromając”

Adam Waga, „Chromając”

Michał Szymański

Waga coś zobaczył, czegoś dotknął. „Chromając” można czytać jako komunikat zaszyfrowany w słowach ostatecznych

Jeszcze 2 minuty czytania

Niemal równo rok temu, po przeczytaniu znakomitego poetycko-prozatorskiego dialogu Adama Wagi i Mariana Pilota opublikowanego w książeczce „Obol/Postanowienia końcowe”, pozwoliłem sobie na nieuprawnione proroctwo: „Czytając Obola skrupulatnie, strona po stronie, wyobrażam sobie, że pierwszy to i ostatni tomik w dorobku Wagi, bo takie wiersze pisze się tylko raz”. Pomyliłem się i nie pomyliłem jednocześnie. W świeżo wydanym tomiku „Chromając” z reprodukcją obrazu Paula Gauguina na okładce próżno szukać wierszy o sile odziaływania choćby zbliżonej do najlepszych stronic „Obola”. Być może w grę wchodzą indywidualne upodobania – mnie naprawdę kilka krótkich utworów z tamtego tomu weszło w pamięć, wrażliwość, wyobraźnię – które należy szybko stłumić, aby nie mąciły rzetelnej analizy. Wrażenie dystansu nie chce jednak ustąpić.

Adam Waga udziela rad. Daje wskazówki. Ostrzega. Napomina. Trochę straszy. W kunsztownie zamkniętych całostkach wersów rozważa naturę Boga, czasu, mądrości, bytu, niebytu, nieskończoności. Przemawia oszczędnym językiem prostych abstrakcyjnych pojęć, które układają się w symetryczne paradoksy, opozycje, tautologie. Przymierza siebie do wielkich religijnych obrazów, przedmiotów wiary: wygnania z raju, walki Jakuba z aniołem, ukrzyżowania, wskrzeszenia Łazarza. Hołd zostaje złożony mistrzom – Zbigniewowi Herbertowi, Kawafisowi, Henrykowi Mikołajowi Góreckiemu, sprawiedliwość oddana zapomnianym przodkom, wymienianym litanijnie z imienia i profesji.  Wszystko to doskonale nieludzkie, chłodno wykoncypowane i uporządkowane wedle prawideł logiki, dedukcji, aforystyki, wszystko jakby ukryte za grubą szybą, na kształt hieratycznie lodowatych, ciężkich i niedostępnych eksponatów, które z rzadka ożywia figlarny rym, jakiś ostrożny neologizm, oryginalnie zestawione słowa.

Jeśli nie wierzysz w Boga,
zabijasz Go.

Gdyby Bóg w ciebie nie wierzył
też by cię zabił.

Ale żyjesz.
(„Implikacja”)

Im bardziej jestem przeciw Tobie
z buntu i niewiary,
tym bardziej jestem przy Tobie
z rozpaczy bez miary.
(„Koło ratunkowe”)

Adam Waga, „Chromając”.
Wydawnictwo Literackie, Kraków, 56 stron,
w księgarniach od kwietnia 2013
Czyj to głos? Co to za ton? Gdzie się podziały egzystencjalne supły, węzły, sploty, ziejące autentyzmem – przeżyte – sprzeczności, gdzie się podziały namacalne obrazy ludzkiej ułomności, którą emanował niemal każdy wers „Obola”? Owszem, tytułowa chromość jest w tomiku obecna, ale zaledwie w charakterze spokojnie recytowanych pojęć wyjętych z modlitewnej medytacji, w której nie o sens przeżycia chodzi, lecz o dopełnienie rytuału skromności, pognębienie ciała. Konkretne obrazy zostały zastąpione przez powszechniki. Religijne widzenie świata ustąpiło miejsca teologicznej retoryce. Na całkiem zasadnie postawione pytanie – „co się stało” – dwie odpowiedzi przychodzą na myśl: jedna biograficzna, druga metafizyczna.

Z Adamem Wagą jest ten problem, że nikt nic o nim nie wie. W przekornym wierszu „Do pięknej” („Obol”) poeta obrzucał współczesną literaturę brutalnymi inwektywami (ladacznica, bełkot, galareta, padlina) i opierał się przed włączeniem do żałosnego grona pisarzy. W analogicznym utworze z „Chromając” czytamy: „Nie jest poetą. / Nigdy nie był. // Chciał zostać rolnikiem. / Uprawiać ziemię. Siać”. Adam Waga naprawdę zrobił wszystko, żeby ograniczyć do minimum obecność w tak zwanym życiu literackim. Z rozsianych tu i ówdzie biograficznych informacji można odtworzyć zaledwie tyle: urodził się w 1936 roku w Wagach jako Klemens Górski, przyjął przydomek od nazwy rodzinnej wsi, tym samym „odpominając” porzucone przez przodków rodowe nazwisko, pracował w wydawnictwach, współredagował kwartalnik „Regiony”. Poetą być nie chciał, ale niechciane wiersze – nazywane skromnie „słupkami” – narastały w nim przez lata, nie dając spokoju, i z narastania wziął się późny debiut. Wieloletniego oddechu zabrakło w najnowszym tomiku, napisanym albo w pośpiechu, albo pozbieranym z odrzutów – być może stąd tłumiąca głos szyba, która skutecznie oddziela czytelnika od wierszy.

Druga możliwość jest dużo ciekawsza. Czy zza tej szyby nie mówi do nas umierający o umieraniu? Umieraniu, które pozostaje jedynym doświadczeniem w zasięgu jego umysłu, czucia, wzroku. Bohater „Obola” jeszcze dostrzegał konkretnych ludzi, jeszcze czuł pod stopami ziemię, teraz znikamy mu z oczu.

Ginę.
Tyle dłoni widzę nad sobą.
Zdrowych. Mocnych. Pięknych

Wyciąga się tylko jedna.
Przebita.

Jakże jej dotknąć.
(„***”)

Tak. Waga coś zobaczył, czegoś dotknął. Wspiął się pod chmury niczym bohater jednego z wierszy, odważny Klimek Bachleda, który podczas górskiej wyprawy ratunkowej sprzed stu lat zapędził się w wysokie granie, nie usłyszał lub nie chciał usłyszeć rozkazu powrotu i zginął w lawinie, przemieniony w „kryształ i diament”. „Chromając” można czytać jako komunikat zaszyfrowany w słowach ostatecznych, dla mnie – póki co – nie do złamania, nie do odcyfrowania.

Dobrze gdyby autor nieuznający łatwych rozwiązań, podejmujący na własną rękę teologiczne zagadnienia, ustawiony przeciwko literaturze współczesnej, odegrał w kulturze polskiej rolę „starego poety”. Tylko że najpierw musiałby trochę mocniej zaistnieć. Ponieważ istnienie nieprywatne Wagi nie interesuje, tomik „Chromając” jednak spotka zapewne los znakomitego „Obola”. Znowu wydaje mi się, że drugi to i ostatni tomik w dorobku poety, bo takie wiersze, wyryte w kamieniu i przesycone niedosiężnym sensem, pisze się raz jeden w życiu, nie więcej. Dalej jest już tylko „Tak, tak i nie, nie”. Oraz milczenie. Żadnych wierszy.   


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.