Anna Piwkowska,
„Lustrzanka”

Michał Szymański

Chcąc uczynić z wiersza narzędzie patrzenia, wielowektorowego, interpersonalnego i przefiltrowanego przez kulturę, musiała Piwkowska poszukiwać form różnych i pojemnych, zdolnych unieść akcję i dialog, monolog i kontemplację

Jeszcze 2 minuty czytania

Wiersz jest dla Anny Piwkowskiej przede wszystkim patrzeniem. Wzmożonym, uważnym, wyczulonym na wszystkie drobinki, przeszłe i teraźniejsze, ludzkie i zwierzęce, obecne tu i teraz, tam i kiedyś. W „Lustrzance”, niewielkim tomiku opublikowanym w przyjemnej, kieszonkowej serii „Zeszytów Literackich”, patrzą wszyscy, bez wyjątku, ale już rzeczy, które dostrzegają, różnią się od siebie. Autorka patrzy na świat i na patrzących. Spojrzenia splatają się i multiplikują. Poza nimi jest ciemność lub lodowate światło, chłód, śmierć, zagłada, nic.  

Anna Piwkowska, „Lustrzanka”. Zeszyty Literackie,
Warszawa, 68 stron, w księgarniach od maja 2012
Najbardziej światłoczułe są oczy dzieci. Na Krecie przełamuje się lato, pękają owoce, wiatr wybrzusza leżaki – nikt poza dzieckiem nie dostrzega tych dziwów. Dydona bez słów wstępuje w stos płomieni, „w dal patrząc za niknącym statkiem”. Wyłowiony z morza martwy stwór wpatrzony „prosto w słońce lśniącymi łuskami powiek” wzbudza niezdrową ciekawość plażowiczek. Gdy odbiegną rozchichotane, starsza pani ułoży zastygłe ciało „wśród kwitnących alg i ukwiałów”. Dziewczyna w żółtej bluzce, opisana tak czule, że wciąż mam ją przed oczami, widzi więcej niż pogrążony w lekturze mężczyzna.  Po upojnej nocy kobieta spogląda uważnie za okno, mężczyzna bezbronny jak ślimak, jak ostryga, leży w łóżku, niewidomy. Ktoś patrzy na znajomą furtkę i przenosi się w czas przeszły dokonany, ktoś ogląda na zdjęciu jeszcze młode i gibkie ciało prababki. Bogini Kalipso, zatrzaśnięta w bezczasie wyspy Ogygii, z zazdrością spogląda na cieślę (Odysa), który w dzień buduje łódź, nocami szepcze przez sen: „znów patrzeć i dziwić się światu, / i patrzeć, znowu patrzeć i patrzeć na nowo” (tu poetka zdaje się nawiązywać do libretta opery Luigiego Dallapiccoli i arii Kalipso) – ona też chciałaby widzieć, lecz żeby widzieć, trzeba być śmiertelnym. Najmniej uważni są zakochani, bo u Piwkowskiej miłość wytrąca z patrzenia, pozbawia „miejsca pośród innych”. I tak dalej, przez 67 stron kredowego papieru.

Najpierw czytałem pojedyncze wiersze z „Lustrzanki” drukowane w „Zeszytach Literackich”. Miałem mieszane uczucia. Świetny, niemal prozatorski, czuły i powolny – „Leżała na leżaku”, którego pierwszy wers „Dni były piękne, a ja, nieśmiertelna” długo pozostaje w pamięci. Znakomita „Furtka”, gdzie cofający samochód cofa w lusterku czas i przed oczami przesuwają się pasma wspomnień. Tylko po co ten sztywny gorset jedenastozgłoskowca? Czytając Piwkowską odświętnie, w małych dawkach, można odnieść wrażenie, że autorka „Farbiarki” najlepsza jest wtedy, gdy omija konwencje, pisze prosto i bez ceremonii; słabiej zaś wypadają izosylabiczne zabawy, te wszystkie tautologiczne rymy, powracające refreny, sztucznie podkręcane rytmy, które upodobniają wiersze do piosenek. „Lustrzanka” przekreśla te intuicje. Chcąc uczynić z wiersza narzędzie patrzenia, wielowektorowego, interpersonalnego i przefiltrowanego przez kulturę, musiała Piwkowska poszukiwać form różnych i pojemnych, zdolnych unieść akcję i dialog, monolog i kontemplację. Dlatego obok prostych medytacyjnych wierszy pojawiają się tutaj rozpędzone trzynastozgłoskowce, obok para-przypowieści i oszczędnych, opisowych narracji – utwory bliskie Mickiewiczowskim balladom. Trochę tak jak u Miłosza.

Jest Piwkowska w pełni świadoma tradycji, za którą podąża, i właśnie na Miłosza, pośrednio i bezpośrednio, kilkakrotnie powołuje się w „Lustrzance” („Świat. Poema naiwne”, „Traktat moralny”, „Dolina Issy”, „Rodzinna Europa”). Co to za linia? Gdy w 1963 roku Miłosz i Herbert prowadzili legendarny już listowny spór o „Studium przedmiotu”, w wyniku którego opowiedzieli się wspólnie za „drzewami i wielorybami” i połączyli w pogardzie dla „francuzika mallarmégo”, tę właśnie linię sami przed sobą wizualizowali. Jest to, najprościej mówiąc, antyidealistyczna linia „materii istniejącej”; takie widzenie, w którym świat nie jest mirażem, istnieje obiektywnie i nieustannie domaga się opisu. Piwkowska mogłaby dodać od siebie, że rzeczywistość to przede wszystkim kształt, barwa, ciężar, ruch oraz cała złożoność ludzkiego i nieludzkiego istnienia. Trzeba ją najpierw dobrze wypatrzeć, żeby się do niej zbliżyć i zrozumieć.

Kłopoty zaczynają się o krok dalej, tam, gdzie poetka, wierna tej samej antymodernistycznej tradycji, porzuca czyste patrzenie na rzecz filozoficzno-egzystencjalnej spekulacji – wprawdzie także silnie zakorzenionej w konkrecie, ale zasiewającej ziarno zwątpienia. „Lustrzanka” jest zapisem pewnej drogi, bo wiersze wątpiące zjawiają się na końcu, blisko siebie. I tak, z metafizycznego olśnienia porankiem wykluwa się pytanie, czy aby piękno nie jest podstępem, „diabelską sztuczką”, na którą, naiwni, dajemy się nabrać („Szczęście. Spokój. Radość dnia”). Oglądane z uwagą białe mieczyki nieodwołalnie więdną nad ranem, by popołudniu zmartwychwstać na placu w wiadrze kwiaciarki. „Te same? Inne? […] Jak w tej powtarzalności / odnaleźć i zrozumieć jedyność? / Pod którą warstwą skóry się ukrywa? / I czy w ogóle pod skórą?” („Biedna Harey”). A w świetnym wierszu „Rauda – opłakiwanie” przywoływane na różne sposoby postacie matki, babki, prababki prowadzą do zamyślenia nad przemijaniem: „Gdzie to wszystko jest, teraz, / i ręce, i włosy, i stopy, i skóra obmywana przez wodę? / Może jest takie miejsce, gdzie mieszkają dusze, / ale i ciała odzyskują swoją młodzieńczą promienność?”.

Z przemijalnością ciał, niebytem i podstępami piękna poetce uda się uporać dzięki literaturze i ponownemu zapatrzeniu. Tak więc to ruch bez postępu: patrzenie – zwątpienie – patrzenie. Ten ruch zapowiada już wiersz pierwszy, nadający tytuł tomikowi, w którym umierająca Dydona chwyta „drobny promień / odbity od relingu” i w tym spojrzeniu jest sens z pozoru bezsensownej śmierci. Gorzej z dylematem „jedyne czy powtarzalne?”. Raczej jedyne, i to jedyne w każdej chwili, przez co znika wszelka pewność i niemożliwym staje się najzwyklejsze spotkanie: „I nawet wtedy, / kiedy czekam na peronie, aż wysiądziesz z pociągu, / jest mgła, pies szarpie się na smyczy, / wyskakujesz z plecakiem, / już jesteś, / nie wiem, czy to na pewno ty? / Czy to ja z tym psem na czerwonej smyczy?”.

Kartkując „Lustrzankę” do tyłu, odkrywamy, że męsko-damskie spotkania od początku tomiku się nie udawały, zawsze coś szło nie tak. Czy dlatego, że zakochani widzą słabiej?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.