Farsz i ciasto

Michał Szymański

Po kilkudniowej lekturze książki Sendeckiego czułem się trochę tak, jakby mi kazano jeść z miski sam farsz – niby to smaczne, na pewno dobrze przyrządzone, ale o wiele za dużo i nie do końca wiadomo po co

Jeszcze 2 minuty czytania

1.

W drugim wydaniu antologii „Macie swoich poetów”, tym z bordową okładką, Marcin Sendecki zajął dwie strony – dużo mniej niż Świetlicki, Baran, Podsiadło, mniej nawet niż grafomański Ziggy Stardust. Redaktorzy brali pod uwagę rozmiar dorobku poetów, ale i ustalali pewną hierarchię, która – jak to zwykle bywa – okazała się w znacznym stopniu przedwczesna.

O Starduście prawie nikt dzisiaj nie pamięta, Sendecki wydał właśnie jedenasty tom wierszy. Próżno w nim jednak szukać jakichkolwiek związków z głosem Sendeckiego z lat 90. – mocnym, osadzonym w dookolnej rzeczywistości, dobrze ustawionym. Nowy tomik nazywa się „Farsz” i stanowi rozwinięcie poetyckich strategii zapoczątkowanych książeczką „Trap”; strategii, które zeszłoroczny tomik „Pół” zdawał się doprowadzać do ściany. W „Farszu” Sendecki zapowiada swój kolejny tomik – „Błam”, nad którym podobno już pracuje: „aż struchleje pół farsz trap zbór dwa dwa prąd błam nikt”.

2.

Marcin Sendecki, „Farsz”. Biuro Literackie,
Wrocław, 50 stron, w księgarniach od
grudnia 2011
Farsz to wieloskładnikowa masa, dobrze przyprawiona, mielona lub szatkowana aż do osiągnięcia jednolitej konsystencji; często zagęszczona mąką, scalona jajkiem. Farsz jest półproduktem. Każdy kulinarny laik wie, że tajemnica udanych pierogów tkwi wprawdzie w farszu, ale nawet najlepszy farsz na nic się zda bez odpowiedniego ciasta. Dlatego farszu się nie je, farsz się próbuje, podjada przed umieszczeniem w jakimś w e w n ą t r z. Idąc dalej, farsz to także wnętrzności, ludzkie i zwierzęce, szczelnie obciągnięte skórą. I wreszcie farsz jest wszystkim tym, co ukryte, niedostępne. Stąd już krok tylko do wygłoszenia obiegowego banału o istocie twórczości poetyckiej, którą rzekomo konstytuuje napięcie między powierzchnią a głębią.

3.

W swoim najnowszym tomiku Sendecki wszystkie te znaczenia uruchamia („solą w tuszy storni”, „Błoto pod żebrami pociągnięte skórą”, „Ubiec się / Sponad / Spod”) i zatrzymuje w pół drogi, mrugając porozumiewawczo do czytelnika, że nie o to tu chodzi. Sendeckiego nie interesuje bowiem żadna wysublimowana gra, nie interesuje nawet konkretny wiersz, pojmowany jako ograniczona formą cyrkulacja sensów. Składające się na „Farsz” sonety wzajemnie na siebie zachodzą, przelewają się w siebie, kończą w przypadkowych miejscach, by odżyć znienacka za kilkanaście stron. Sendeckiego zajmuje całościowy projekt – nowa poezja, nowa dykcja, osobny głos. W „Pół” przecinał precyzyjnie słowa, obrazy i kazał czytelnikowi podglądać, co z tego wyniknie. Teraz idzie dalej. „Farsz” to słowa zmiażdżone i zlepione w bezkształtną masę, obrazy wygotowane z sensu, frazy wycięte z kontekstu i chóry głosów beznadziejnie niczyich.

W tę masę – „Składną Lepką” – wrzucone zostały zmielone połacie tradycji i konwencji. Począwszy od dziecięcych kołysanek i zaśpiewów Szymona Szymonowica („śpi tam piękna Neera spania jej nie psujcie / Stąpajcie cicho lekko następujcie”), poprzez Keatsa, Mickiewicza, Słowackiego, Jamesa, Maeterlincka, skończywszy co najmniej na Jane Bowles i Zbigniewie Herbercie („Totalna konina gdy świtają tapety”). A muszę dodać, że wymieniam tropy podane na widelcu, takie pojedyncze grudy, których nie udało się zmielić. Jak donoszą życzliwi i bardziej kompetentni, „Farsz” kipi szczątkami cudzych głosów. I chyba nie na tym cała zabawa polega, by je łowić i rozpoznawać z aptekarską dokładnością.

Istotą „Farszu” jest całościowa wizja języka w stanie stabilnym (są tu jednak słowa, zdarzają się zdania!), lecz chorobowym. Wizja języka, który stracił swoją moc komunikacyjną na wszystkich poziomach: wspólnego bycia, rozmowy, przekazywania znaczeń, kontaktu z tradycją, papierowej książki, mieszkania w Słowie („Ty śpisz a ja sam na dworze […] Tego ci nie powiem”). Tyle, że dla Sendeckiego diagnoza ta jest zaledwie punktem wyjścia. Ku czemu?

Farsz
Składny
Lepki

Skreślić
Zniknąć się
Wspiąć

„[Kle]”

4.

Powstające w ostatnich latach szkice o autorze „Parceli” wzbudzają uzasadniony niepokój. Po „sporze o poezję niezrozumiałą” dawno opadł pył i autorzy dzielą się teraz na dwie grupy – wyznawców i egzegetów. Ci pierwsi poetę hołubią, produkując teksty ciemne i zagmatwane, nad którymi unosi się aura wspólnej tajemnicy. Egzegeci wykładają w jasnych, okrągłych zdaniach, o co poecie chodziło, jakby to była zupełna oczywistość. I jedni i drudzy gubią lub świadomie ignorują problem, podobno rzekomej, „niezrozumiałości” tej poezji, w czym popełniają zasadniczy błąd. Zgadzam się z Agnieszką Wolny-Hamkało, czytelnik masowy nie istnieje i nie ma co zawracać sobie nim głowy. Nie o masowość tu jednak chodzi, lecz o wewnętrzny pakt: „chcę, pozostając sobą, pisać w ten sposób, aby mogło nastąpić porozumienie”, który Sendecki w „Farszu” i kilku wcześniejszych książkach sukcesywnie zrywa. Zresztą w pełni świadomie („To nie jest melodia dla stu / To nie jest melodia do snu / To jest nie ze słów”).

Pierwszym wrażeniem przy lekturze „Farszu” jest poczucie obcości, czytanie kolejnych wierszy przynosi doświadczenie niemal zupełnej pustki, wywoływanej strumieniami obcobrzmiących dźwięków, rozpadem potocznych obrazów, których można by się uchwycić, czy takim ustawianiem słów, że nawet te znajome zdają się przestawać znaczyć. Czasami z tej pustki wyłania się kształt. Czasem nie. Punkty oparcia są tak naprawdę trzy i to one powinny zdecydować o randze książki: spójna wizja języka jako miazgi, mocna, acz mało odkrywcza; kilka nawracających, układających się w dziwną opowieść obrazów; dramatyczna próba ucieczki bohatera z więzienia-farszu i połączenia z, ma się rozumieć, ukochaną (wszechobecne „ty”, które jest tu całością, do farszu nie należy).

5.

Opowieść jest zaszyfrowana, klucz dobrze ukryty. Rozgrywa się w obszarach, które wzajemnie się przenikają, tworząc coś na kształt sennych majaków – bohater „Farszu” wciąż budzi się i zasypia, a całą książkę otwiera wizja „Pod ciężką powieką”. Obszarem najsubtelniejszym jest choroba, ujawniająca się w nielicznych reminiscencjach szpitalnych, zakodowana również w wierszu pierwszym „Ska” – „Warkot diesla Serce / Na skakance”. O wiele silniej, od początku do końca, uobecnia się plaża, niezmiennie „skostniała”, „kamienna” i morze, zawsze wzburzone, pełne ryb. Z tym podstawowym dla tomiku obrazem wiążą się powszednie migawki: przewrócony kosz, koc rozkładany na piasku, skwir mew, śpiące dziecko, rozrzucony chleb. Oraz całkiem niezwyczajne chmury, przewalające się nad plażą,  schodzące na ziemię. Trzeci obszar jest znów subtelny – to przeczuwana i powoli dokonująca się śmierć: „nie grzeb się”, „o brzasku egzekwie”, „Jak streszczenie sekcji”. Między tymi światami porusza się różnie nazywany kret. I jest jeszcze czas, czas-pułapka, czas biegnący w kółko, „Chroma noc Skisły świt”.

Tak, z grubsza rzecz biorąc, wygląda świat, w którym żyje bohater, z którego wychyla się ku nieobecnej „ty”.

6.

W jaki jednak sposób opowiedzieć miłość zmiażdżonym językiem? „Ty” jest tu obsesyjnie przywoływane („A ty mi się pomyśl / A ty mi się przepraw / A ty mi się zaśnij”), ale w całości nie zjawia się nigdy. Do najlepszych partii książki należą wciąż podejmowane próby dialogu ja-ty. Można nawet odnieść wrażenie, że wszystkie dziwaczne obrazy rozsnuwane są tylko po to, żeby jeszcze raz spróbować, znienacka, z innej strony („Może starczy ci słów?”, „Już ci to mówiłem?”, „Tak mi mów […] Tyle powiedz”, „Nie pytaj co powiedz co”). Rozmowa jest jednak niemożliwa, słowa martwe. Ich śmierć pieczętuje  „wiersz” ostatni, będący oryginalną wariacją na temat spisu treści. Tytuł „[In]” sugeruje formę indeksu, którą „wiersz” w istocie naśladuje: alfabetycznie uszeregowane, kalekie tytuły „[Aso]”, „[Bło]”, „[Bo]”, „[Chmu]”, „[Do]”, „[Dra]”, „[Em]” itd., szkielet wielokropków i numery stronic, co przypomina razem złożone w trumienkach szczątki słów-przedmiotów, nazwy pierwiastków lub po prostu składniki tytułowego farszu. I podsuwa jeszcze jeden trop – być może martwy najbardziej jest druk i „bury papier”. „Powiem im co innego Słowa mam dla ciebie”.

Na marginesie. Czy to nie dziwne, miażdżyć i wygotowywać język, potem z jego nieużycia uczynić największy dramat?

7.

Orzekać o wartości „Farszu” tydzień po premierze byłoby szaleństwem. Kilka pomysłów interpretacyjnych nie zmienia faktu, ze „Farsz” pozostaje dla mnie ciemny i w dużej mierze niezrozumiały. Uniwersalne pytanie: na ile współczesna poezja warta jest wysiłku, który czytelnikowi zadaje i w tym przypadku zachowuje swoją aktualność. Po kilkudniowej lekturze książki Sendeckiego czułem się trochę tak, jakby mi kazano jeść z miski sam farsz – niby to smaczne, na pewno dobrze przyrządzone, ale o wiele za dużo i nie do końca wiadomo po co. Chyba trzeba poczekać na „Błam”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.