Jasne labirynty
fot. Mirosław Sikorski

Jasne labirynty

Michał Szymański

Adama Wiedemanna nie zajmuje ani uwznioślanie codzienności, ani uziemianie sacrum. Jego wiersze wymagają przygotowanego czytelnika, który cierpliwie odegra je w głowie, nie licząc na interpretacyjne olśnienia

Jeszcze 2 minuty czytania

Tomik nosi tytuł „Z ruchem”. Okładka w kolorze, trzydzieści pięć wierszy, ponadto zdjęcia autorstwa poety – nieostre (poruszone?) portrety i przypadkowe widoki z okna pociągu. W poczuciu otchłannej bezradności czepiam się tych zdjęć, oglądam, analizuję: tu pochylone drzewa, tam mizerny mostek, rzeka do połowy skuta lodem, szlaban, znaki drogowe. Wszędzie leży śnieg – smutek tych kolejowych widoków. Dlaczego sąsiadują z nimi rozmazane diwy?  Zagadka druga: czemu „z ruchem”, nie „w ruchu”? Tytuł sugeruje, że ruch jest czymś dodanym, jest się „z nim”, ale równie dobrze można stać obok. Nie trzeba się ruszać, żeby ruchu intensywnie doświadczyć. W stanie spoczynku można o nim myśleć, można patrzeć.

Pisano o autorze „Pensum” sporo, i jako o prozaiku, i jako o poecie. Piotr Śliwiński stwierdził kiedyś, że uwalnia nas „spod władzy sensu”. Prawda to? Istnienie lub nieobecność sensu ma u Wiedemanna charakter sytuacyjny. W każdym razie na podstawie tych elaboratów dałoby się wpisać poetę w dowolnie wybrany nurt, miarkując się stwierdzeniem „tak, ale nie do końca”. Lingwista? Tak, ale niezainteresowany patroszeniem językowych struktur. Poza tym banalista łowiący drobinki metafizycznego sensu, erudyta i konceptualista zafascynowany codziennością, komunikatywny hermetyk, kpiarski mędrzec. Jego logoreiczna rozrzutność znajduje przeciwwagę w wersach wykutych z metalu. Wersyfikacyjne rozchełstanie kiełzna mocny rytm. Pojedyncze człony powyższych stwierdzeń nabierają właściwego znaczenia dopiero w nierozerwalnym splocie ze swoimi przeciwieństwami.  Nie ma co się dziwić, że w tekstach o poecie powracają jak mantra osobiste wyznania krytyków o zachwycie, który trudno wytłumaczyć, o wybitności wspartej na niejasnych przesłankach. Jeśli awantura, jaka wybuchła po wystąpieniu Andrzeja Franaszka, naprawdę podzieliła czytelników poezji w Polsce na zwolenników „wierszy dla świata” i „wierszy dla samych siebie”, to Wiedemann, poeta wyślizgujący się, jakoś godzi zwaśnione strony, udowadniając, że wiersz lingwistyczny potrafi być egzystencjalnie użyteczny i vice versa.  

Adam Wiedemann, „Z ruchem”. WBPiCAK, 52 strony,
w księgarniach od czerwca 2014
Podążanie po linii tytułu to najprostszy sposób lektury tej książki. Już w pierwszym wierszu tytułowe POCZĄTKI „są zerwaniem. Gryzą / swoją własną smycz”. W kolejnym – naśladującym krzywe zwierciadło – „przerażenie pełznie”. Trzeci z kolei „Zbytek” rozpoczyna się wyznaniem wiary w reinkarnację muszek („trudno sobie wyobrazić, żeby każda z nich / była kimś innym”), co prowadzi do pytania o stałość i zmienność ludzkiej natury. Przegląd motywów i wątków można ciągnąć dalej. Ruch ma tu zarówno charakter metafizyczny (z dołu do góry, od bezsensu do sensu), etyczny (utrata), ontologiczny (od istnienia w stronę braku), jak i codzienny (zwyczajna podróż, spacer, przejażdżka). Czas mija, chwile umykają, powroty wydają się niemożliwe, zmieniają się obyczaje, nawyki, za rogiem czyha śmierć, „ci których się kochało” przechodzą w cudze ręce – niepociągający jak pieniądz oddany sklepowej. Między bankami wędrują anonimowe transfery gotówki, a strumień moczu uruchamia feerie niezdarnie posklejanych obrazów, przywodzących na myśl wczesne wiersze Wiedemanna, choćby z tomu „Kalipso”. Pojawia się wreszcie, na stronie 31, wiersz „Ruch”, stylistycznie rozpięty między ciężarem naukowego traktatu a spojrzeniem dziecka.

Jedynie myślą świat został wprowadzony
w ten ruch, który prowadzi go wciąż w to samo miejsce,
nieważne bowiem miejsce, gdzie liczy się ruch,
miejsca są pierwsze z brzegu, ruch jest nieodzowny.

Co z tego wynika? Niewiele. Gdyby poetyckie konkretyzacje ruchu wyczerpywały potencjał wierszy, nie byłoby sensu poświęcać im uwagi. W tej warstwie – można ją nazwać literalną, merytoryczną, łatwo przekładalną na język dyskursu – nie pojawia się nic nowego. Świat się zmienia. Pęd usuwa nam grunt spod nóg. Tożsamość jest płynna. Myśleniem rządzi zasada sprzeczności. Poezja Wiedemanna karmi się podobnymi konstatacjami – jest wszystkożerna i nienasycona. Ale na tym nie poprzestaje. Surowy materiał filozoficznego banału, prasowego ogłoszenia czy spotkania w knajpie przetwarza w krystaliczną substancję ze smugami czerni. W bajkowej wariacji na temat ars poetica mors poucza mopsa: „słowo być musi jak lód, nie jak fala, / co byle statek dziobem ją rozwala, // ale też musi mieć przejrzystość lodu!”, na co mops odpowiada: „pozwól, że zroszę / kapeczką moczu te twoje trzy grosze”.

fot. Adam Wiedemann

Wiedemanna nie zajmuje ani uwznioślanie codzienności, ani uziemianie sacrum. Nie obchodzi go przemieszczanie sensów, zmiana wektorów wartości. Sytuuje się poza rejestrami, które w dużej mierze organizują myślenie o poezji polskiej XX wieku. Ważna jest sama przemiana, pierwotny ruch niemożliwy do przedstawienia w czystej postaci, i metafizyczny naddatek, który wytrąca się przy okazji. Dlatego jego wiersze wymagają odpowiednio przygotowanego czytelnika, który je cierpliwie odtworzy, odegra w głowie, nie licząc na interpretacyjne olśnienia.

W wierszu „Carter” najpierw jest „jasny ślad na szybie”, który „zanika”. Następnie ujawnia się podmiot w postaci przerafinowanej metafory: „Już nie zobaczę / piasku, skazany na plażę” – to wyraz tęsknoty za liczbą pojedynczą. W kolejnych wersach język popada w potoczność („Ładne rzeczy”), przelatuje niemieckojęzyczny fragment „Ody do radości”, po czym – w zwrotce czwartej i piątej – nadchodzą obrazy, wyraźne, dobrze oświetlone, jakby wyjęte z lepszego świata: kioskarka układa na straganie „najpiękniejsze” jabłka, pomidory, jej oszczędne ruchy „wprowadzają / w przyjemny rausz”. Wzrok znowu zatrzymuje się na szybie, ślad zniknął. Co to było? Muszka? Nieistniejący ślad odsyła do muszki, hipotetyczna muszka odsyła do śladu.

Jasny labirynt, tysiąc dojść do prawdy,

a prawda była szybka i uciekła. Ja, ze swoim brzuchem,
nic już nie muszę, błagam, nic mi nie dawajcie,

chociaż do końca nie przestanę jeść.

Trzydzieści pięć jasnych labiryntów bez wyjścia.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.