Podsumowanie roku 2014
Yinfinity / Attribution-NonCommercial-NoDerivs 2.0 Generic

Podsumowanie roku 2014

Jeszcze 6 minut czytania

TEATR

fot. Natalia Kabanow1. „Wycinka” w reżyserii Krystiana Lupy
Lupa powraca do prozy Thomasa Bernharda i tworzy najdotkliwszy spektakl 2014 roku, pokazując także, że Teatr Polski we Wrocławiu to przede wszystkim znakomity zespół aktorów wart każdych pieniędzy z Urzędu Marszałkowskiego. Rewelacyjność wrocławskiego przedstawienia bierze się przede wszystkim z doskonale wyreżyserowanej całkowitej transparentności szeregu kłamstw i idiotyzmów, które rządzą „kolacją wybitnie artystyczną”. To właśnie dokręcenie teatralnej śruby, miażdżącej plany i perspektywy, w jakich artyści lubią na siebie patrzeć, jest tu najbardziej przejmujące.
Recenzja „Wycinki” 
Rozmowa z Krystianem Lupą 

fot. teatralna.com2. Weronika Szczawińska
W mijającym roku stworzyła dwa spektakle, w których jej język teatralny został w pełni wyartykułowany i osiągnął poziom mistrzowski. Krakowski „Geniusz w golfie” Agnieszki Jakimiak to spektakl błyskotliwy i ironiczny, niepokorny i w pełni świadomy medium teatralnego. Warszawsko-poznańska „Jeżycjada” z Komuny// Warszawa to brawurowy koncert ze znakomitą muzyką Krzysztofa Kaliskiego i błyskotliwymi tekstami Agnieszki Jakimiak. Ta ironiczna wiązanka mieszczańskich hitów na długo pozostaje w głowie. Czekam na płytę!
Recenzja „Geniusza w golfie”
Rozmowa z Weroniką Szczawińską

fot. Piotr Lis3. „Dziady” Radosława Rychcika
Rychcik brawurowo włączył „Dziady” w przestrzeń współczesnej, zbiorowej wyobraźni, w której Guślarz, Konrad i Upiór odżywają jako postaci z filmów Tarantino, Lyncha czy Kubricka. I wylał kubeł zimnej wody na polską głowę w wykładzie o Polsce jako Chrystusie Narodów wysłuchanym przez Afroamerykanów z czasów Martina Luthera Kinga. Wspaniałe kostiumy Anny Marii Karczmarskiej i utalentowany zespół amatorów to nie mniej ważne elementy poznańskiego spektaklu.
Rozmowa z Radosławem Rychcikiem 

Teatr Polski we Wrocławiu4. Michał Borczuch
Borczuch wraca do formy. W tym roku wraz z dramaturgiem Tomaszem Śpiewakiem zrealizował dwa świetne spektakle. „Paradiso” w krakowskiej Łaźni Nowej to przejmujący, skupiony esej o komunikacji, w którym aktorzy autyści – jak Beatrycze Dantego – prowadzą nas w zaświaty języka i alternatywnego sposobu myślenia. „Apokalipsa” w warszawskim Nowym Teatrze to – wbrew katastroficznemu tytułowi – wyciszony, zanurzony w rozproszonym świetle spektakl o melancholii i wygasaniu wielkich haseł, które napędzały dwudziestowiecznych intelektualistów. 
Recenzja „Paradiso”
Recenzja „Apokalipsy” 

archiwum prywatne5. Cezary Tomaszewski
Tomaszewski działa na uboczu. Tam stworzył swój własny gatunek teatralnej wypowiedzi – performatywną fraszkę. W 2014 roku zachwycił dwoma spektaklami. „Karaoke Sakralne. Mozart Requiem” w dramaturgii Agnieszki Jakimiak niszczy reguły gry. Oto zbuntowani chórzyści-terroryści przejmują gmach filharmonii, by choć raz wejść w rolę solistów. W łódzkim „Nie ma tego złego, co by ładnie nie wyszło” Tomaszewski wraz z Justyną Wąsik znów zaskakuje – tym razem empatyzuje z katolikami, którzy doprowadzili do odwołania „Golgoty Picnic” Roberto Garcii. Absurd, pomysłowość, bezpretensjonalność i właśnie empatia to znaki rozpoznawcze Tomaszewskiego. 
Recenzja „Karaoke Sakralne. Mozart Requiem”
Recenzja „Nie ma tego złego, co by ładnie nie wyszło”         

fot. Magda Hueckel6. Katarzyna Borkowska
Borkowska tworzy scenografię, która wchodzi w twórczy konflikt ze spektaklem. Teatralną przestrzeń, która żyje i obdarzona jest własną inteligencją. W „Skąpcu” Eweliny Marciniak skonstruwała psychodeliczny buduar utopiony w irytujących różach i metalicznych zieleniach, w „Cieniach. Eurydyka mówi:” Mai Kleczewskiej zamknęła aktorów w szkalnej klatce z fenickich luster, odbierając im kontakt z publicznością. W obu spektaklach zbudowała artystycznie precyzyjne światy, o których długo nie można zapomnieć.

Paweł Soszyński

LITERATURA

1. „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk 
900-stronicowa powieść o Jakubie Franku i jego towarzyszach, o Polsce i Żydach tamtego czasu. Historyczny szkielet wypełniony po brzegi szczegółami życia. Ta książka słusznie pojawia się we wszystkich rankingach i podsumowaniach, pokazuje zupełnie nową drogę powieści historycznej, która nie odstępuje od faktów, a zarazem nie idzie na żadne kompromisy, jeśli chodzi o jakość słów i zdań. 
Rozmowa z Olgą Tokarczuk
Recenzja Adama Lipszyca

2. Krzysztof Środa, trylogia 
Wydawnictwo Czarne wznowiło w tym roku dwie dawniejsze i mało dostępne książki Środy, „Niejasną sytuację na kontynencie” i „Projekt handlu kabardyńskimi końmi”. Razem z wydanymi w 2013 „Podróżami do Armenii i innych krajów z uwzględnieniem najbardziej interesujących obserwacji przyrodniczych” układają się w wybitną opowieść o jeżdżeniu samochodem, podejrzanych biznesach, zwyczajach gatunków i spotykaniu ludzi. O byciu w przestrzeni i świecie. Środa przeprowadza filozoficzne badania nad rzeczywistością, ale zapisuje to w słowach bardzo subtelnych, bez przekonania, że cokolwiek da się jednoznacznie opisać. Może dlatego nie jest tak szeroko czytany, choć to jeden z kilku najlepszych pisarzy ostatnich lat.
Rozmowa z Krzysztofem Środą 

3. Dwa prozatorskie debiuty w Czarnym 
„Zawsze jest dzisiaj” Michała Cichego i „Pająki pana Roberta” Roberta Pucka. Pierwsza z książek opowiada o spacerowaniu ulicami Warszawy, druga próbuje przywrócić utracony związek między przyrodoznawstwem a humanistyką, opowiadając o zamieszkujących chatkę i okolice gatunkach pająków. Obie opowieści toczą się nieśpiesznie i opierają się na codziennych doświadczeniach autorów. Podobnie jak książki Środy, pokazują możliwy kierunek literatury, która w opisywaniu tego, co zdarzyło się naprawdę, nie boi się konkurencji z reportażem, a zarazem unika konieczności pisania o tym, co modne i powszechnie ważne.
Recenzja książki Michała Cichego
Recenzja książki Roberta Pucka

4. „Prześniona rewolucja” Andrzeja Ledera 
Książka niezwykle ważna, jeśli chodzi z kolei o rozpoznanie rzeczywistości polityczno-społecznej ostatnich dziesięcioleci. Podejrzenie, że nie jesteśmy świadomi procesów, które zachodziły w polskim społeczeństwie po wojnie, że przeoczyliśmy ogromną społeczną zmianę, rzuca zupełnie nowy cień na współczesne polskie kłopoty z tożsamością, podziałami, na występujące na poziomie bardzo praktycznym kłopoty polityczne i ekonomiczne.
Rozmowa z Andrzejem Lederem, Agatą Siwiak i Beatą Stasińską o kulturze środka 

5Wzrost znaczenia tłumaczy 
Przekład pojawił się w tym roku po raz pierwszy jako dodatkowa kategoria Nagrody Literackiej Gdynia. Została także ogłoszona Nagroda Prezydenta Gdańska za Twórczość Translatorską im. Boya-Żeleńskiego, która będzie po raz pierwszy wręczona na wiosnę, podczas festiwalu „Odnalezione w tłumaczeniu”. Przede wszystkim jednak – dzięki nagrodom, licznym dyskusjom i publikowanym rozmowom na temat przekładu – rośnie świadomość, że tłumacze są współautorami książek obcojęzycznych.
Rozmowy z tłumaczami w dwutygodnik.com 

5. Dyskusja wokół tekstu Andrzeja Franaszka 
Tekst opublikowany w „Gazecie Świątecznej” traktował o nowej poezji, poezji niezrozumiałej, która ponoć już nie prowokuje do wzruszeń. W prasie pojawiła się fala oburzenia i polemik, na naszych łamach Marek Zaleski podkreślał, że przede wszystkim „poezja jest operacją słowami na słowach, a nie na uczuciach i myślach”. Dyskusja wokół tekstu ujawniła rozdwojenie polskiej krytyki literackiej – na tych, którzy tęsknią za odchodzącymi wielkimi mistrzami i wielkimi słowami, oraz tych, którzy na wszelki patos reagują alergicznie. Zidentyfikowanie tego rozdwojenia może sprawi, że łatwiej będzie te postawy urozmaicać.
Tekst Marka Zaleskiego

Zofia Król

SZTUKA

Akademia Sztuki w Szczecinie1. Szczecin 
Po odejściu Mirosława Bałki do Warszawy i śmierci Leszka Knaflewskiego (prowadzącego legendarną pracownię Audiosfery) poznańska ASP zaczyna równać do warszawskiej i krakowskiej. Na szczęście w „największym prowincjonalnym polskim mieście”, gdzie zawsze pachnie czekoladą, powstała nowa Akademia Sztuki, wreszcie taka, jaka powinna być akademia. Uczą tam profesorowie-aktywni artyści, ich asystentami nie zostają wierni naśladowcy, a młodzi, zdolni, robiący kariery (zresztą nikt tutaj nie przywiązuje szczególnej wagi do hierarchii) – Łukasz Jastrubczak, Zorka Wollny, Zbigniew Rogalski, Łukasz Skąpski, Hubert Czerepok, Agnieszka Grodzińska, Małgorzata Szymankiewicz. To studenci są na szczecińskiej akademii najważniejsi, a wśród nich Małgorzata Goliszewska czy Mikołaj Tkacz, o których już było głośno. Dziekan Kamil Kuskowski, który brawurowo przejął kameralny wydział malarstwa i nowych mediów, próbuje stworzyć w mieście środowisko artystyczne, co nie jest łatwe (wielu wykładowców dojeżdża tutaj tylko na 2–3 dni w tygodniu), rozkręca przyszkolną galerię Zona Sztuki Aktualnej (niestety lokalne CSW Trafostacja Sztuki wciąż znajduje się w przypadkowych rękach), a po wernisażach zabiera wszystkich do podziemnego klubu w obskurnym podwórku, który przypomina warszawską Le Madame. Nawet siedziba Akademii, XVIII-wieczny pałac, przeszła wzorcową konserwację i modernizację (zyskując świetne pracownie na poddaszu). Cała artystyczna Polska zazdrości Szczecinowi.
Rozmowa o Akademii Sztuki w Szczecinie 

2. Postinternet 
Nurt, który mimo mylącej nazwy (nie chodzi wcale o sztukę po internecie) zrobił w tym roku w Polsce największą karierę. Choć na Zachodzie doczekał się już licznych gwiazd (głównie z roczników 80. i 90.) i krytyki (że sztucznie wykreowane zjawisko na potrzeby rynku), u nas pozostaje wciąż na etapie niewinności. W zasadzie trudno nawet znaleźć lokalnych artystów tworzących w tym duchu, co tylko potwierdziła bardzo dobra wystawa Natalii Sielewicz w Muzeum Sztuki Nowoczesnej („Ustawienia prywatności”). Jednak to nie w Warszawie, a w Zielonej Górze odbyła się pierwsza wystawa postinternetu w kraju („Is it art or is it just”, kurator: Romuald Demidenko). Tamtejsze BWA niezmiennie czuje ducha czasów.
Rozmowa z Demidenko i Sielewicz o postinternecie

Małgorzata Ludwisiak3. Łódzkie transfery 
W tym roku odbyły się dwa ważne konkursy na dyrektorów CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie i Bunkra Sztuki w Krakowie. Obie instytucje pogrążone od lat w głębokim kryzysie przejmują młode (30-letnie), prężne kuratorki –Małgorzata Ludwisiak Warszawę, Magdalena Ziółkowska Kraków. W zasadzie przyszłość byłaby jasna, gdyby nie jedno ale. Obie wywodzą się z Muzeum Sztuki w Łodzi, świetnej, ale jednak bardzo hermetycznej, prowadzonej ze sporym zacięciem akademickim instytucji. Zaś przejęte przez nie galerie to jednak z założenia centra sztuki, które powinny mieć lżejszy, bardziej eksperymentalny i demokratyczny charakter. Zobaczymy.
W tym roku odbyły się też konkursy na dyrektorów kilku innych potencjalnie ciekawych instytucji, m.in. BWA w Bydgoszczy i PGSW w Sopocie, które niestety nie przyniosły nowych, dobrze zapowiadających się dyrektorów. Ale też wygrani kandydaci nie mieli wcale licznej konkurencji. Co jest nie tak z polskim systemem, że absolwenci historii sztuki, dla których nie ma przecież zbyt wielu sensownych stanowisk pracy, nie zgłaszają się do podobnych konkursów?
Tekst o przyszłości CSW 

Honorata Martin, Wyjście w Polskę, 20134. Zbigniew Libera
 
Na przełomie 2013 i 2014 roku Zbigniew Libera przygotował w BWA we Wrocławiu kameralną wystawę „Artysta w czasach beznadziei”, do której zaprosił (na podstawie castingu) pięciu młodych artystów. Szukał autentycznych postaw w sztuce. Wystawa spotkała się ze sporą krytyką, a jednak to właśnie ona, a nie głośna „Co widać. Polska sztuka dzisiaj” (MSN, kuratorzy: Sebastian Cichocki, Łukasz Ronduda) wyłowiła twórców, których było widać w mijającym roku: Honoratę Martin, która poszła w Polskę, Franciszka Orłowskiego, który wymienił się ubraniami z bezdomnym, czy Michała Łagowskiego, który pytał gospodynie wiejskie o feminizm.
Niewielu jest artystów tak autentycznie zainteresowanych twórczością swoich starszych i młodszych kolegów jak Zbigniew Libera. Kilka lat temu prowadził pracownię gościnną na Akademii w Pradze (pewnie prowadziłby też i w Polsce, gdyby nie to, że bez wyższego wykształcenia nie ma wstępu na tutejsze uczelnie), cały czas nagrywa programy edukacyjne o polskiej sztuce powojennej w TVP Kultura, nieustannie przypomina i odzyskuje z niepamięci artystów swojego pokolenia (podobno pracuje nad wystawą sztuki lat 80. w jednym z głównych muzeów).  
Recenzja wystawy
Rozmowa z Honoratą Martin 
Programy telewizyjne Libery
Rozmowa Libery z Adamem Rzepeckim

5. Nowe pisanie o sztuce 
W kuluarach wszyscy zachwycają się książką Karola Sienkiewicza „Zatańczą ci, co drżeli”, na łamach periodyków artystycznych nie zostawiają na niej suchej nitki. Sienkiewicz wszedł na pole zarezerwowane dotychczas dla historyków sztuki z zapleczem akademickim. I dobrze. To jedna z pierwszych polskich książek o sztuce najnowszej, którą czyta się z przyjemnością (i wypiekami). Jeszcze trudniej było dotąd znaleźć dobrze napisane książki o architekturze, co przełamał „Zaczyn” Filipa Springera (2013) popularyzujący działalność małżeństwa Hansenów. Obie książki wyszły we wspólnej serii „Mówi Muzeum” Wydawnictwa Karakter i Muzeum Sztuki Nowoczesnej.  Oby to był dopiero początek.
Recenzja książki Sienkiewicza 
Fragment książki Sienkiewicza
Fragment „Zaczynu” Springera 

6. Manifesta 
W cieniu wojny na Ukrainie odbywało się tegoroczne Manifesta w Sankt Petersburgu. Biennale było bojkotowane i krytykowane przez międzynarodowy świat sztuki za to, że nie zostało odwołane mimo inwazji Rosji na Krym; za to, że wystawa główna Kaspera Königa nie odniosła się do sytuacji; za to, że impreza o korzeniach wolnościowych (powołana po upadku komunizmu w Europie) odbywa się w tak zniewolonym kraju jak Rosja. Też byśmy ją pewnie pominęli milczeniem w tym podsumowaniu, gdyby nie to, że kuratorką programu publicznego imprezy była Joanna Warsza, która mimo nacisków postanowiła zostać w Petersburgu do końca i kontynuować swój program skierowany do lokalnej publiczności, wchodzący w dialog z zastaną rzeczywistością społeczno-polityczną. Jak na sytuację w Rosji to chyba i tak dużo.
Rozmowa z Joanną Warszą
Joanna Wichowska krytycznie o Manifesta
Paweł Arseniew, rosyjski artysta o organizacji Manifesta w Rosji 

Paulina Wrocławska

PRODUKTY UBOCZNE / OBYCZAJE 


1. Świdziński

Po świetnym „A niech cię, Tesla!” (2013) Jacek Świdziński wraca z nową armią bohaterów w „Zdarzeniu. 1908” (2014). Jak pisał Marceli Szpak, „Świdziński konsekwentnie pracuje na tytuł najzabawniejszego polskiego twórcy komiksowego, a «Zdarzenie. 1908» jest kolejnym jego komiksem wielokrotnego użytku”.

Nie tylko humor pozwala wykorzystywać książkę po dwakroć i więcej, warto wracać także dla stworzeń typu łoszaki, i dla rodziny sobolewskiej, a może najbardziej dla tygrysa. Istoty ludzkie zyskują dodatkowe walory, może dlatego że są czarno-białe i proste, a jednocześnie jedyne w swoim rysunkowym rodzaju. Komiks zdaje się stworzony dla tych postaci i dla charakterystycznych dla Świdzińskiego zawieszeń, przedłużeń ujęć. Feliks, Siergiej, Aleksandra, Mikołaj, Dersu, gość Tajgi (przypominający składnią i swoim zen samego Yodę), Natasza – wszyscy mają swoje miny, gesty i kształty, jak w Muminkach, wcale nie dziwne, po prostu własne. I kropką Świdziński potrafi wyrazić dramaty z dzieciństwa Mikołaja, który przez większą część opowieści jest raczej szorstki i choleryczny – tu, na kropkę, łamie się i ujawnia emocje. Obdartusy to zaś wspaniałe studium psychologii tłumu (– Kraj, kraj, kraj, kraj – powtarzają. – W jakim sensie? – pyta Dersu, ale obdartusy dalej odpowiadają mu zgodnie Kordianem. Jak puentuje Mikołaj: ciężko tu o dialog). Nie trzeba nic więcej, tylko wielkiej fizyki, i proszę.

2. Obecna
Berliński festiwal transmediale 2014, pod hasłem „afterglow”, zajął się rozbrajaniem pojęcia wirtualności, o czym pisał Michał Gulik. Świat postcyfrowy jest jak najbardziej materialny i sadzi się na hałdzie elektroodpadów, o których zapominamy zajęci spoglądaniem na nowe modele czegokolwiek.

Zwiastun festiwalu, pokazywany przed każdym spotkaniem, składał się z obrazków typowych dla reklam centrów spa czy ośrodków jogi. Młodzi biali ludzie tańczą do zachodu słońca, podczas gdy hipersterylne serwerownie chłodzą (ich) dane, a czyjeś dłonie masują kark i montują płytki w fabryce. Ta ironicznie zastosowana estetyka HD pojawiła się też na warszawskiej wystawie „Ustawienia prywatności” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Cyfryzacja, którą tak lubimy wielbić, niesie też ze sobą wypranie z naszych ludzkich farfocli.

Także na „Ustawieniach prywatności” dużo było mowy o istocie obecności, potrzebie materialności, jak u Daniela Kellera, z którym rozmawiał Michał Gulik, czy zmysłowości i przestrzeni, jak u Jesse Darling w rozmowie z Sebastianem Smolińskim.

Piosenki i krótkie wideo Ady Karczmarczyk równoważą zaś efekty HD. Szczególnie piosenka „Children of the Internet”, przygotowana specjalnie z okazji wystawy w MSN, pozwoliła odzyskać szczątki wrażenia, że mamy jeszcze przez internet jakąś „społeczność” – udaje nam się wciąż spotykać w szczelinach pomiędzy reklamami.

Wydana w tym roku aplikacja „Somebody” Mirandy July też jest o obecności i chyba najpiękniej. „Somebody” służy przesyłaniu esemesów za pomocą innych ludzi. Ja wysyłam smsa do Pawła, a jemu dostarcza go Agata, która osobiście odczytuje mu wiadomość ode mnie. W rzeczywistości wykluczona jestem z grona osobistych przesyłaczy, jako nieposiadaczka iPhona, ale sam film July ilustrujący praktykę tego pomysłu każdemu osłodzi ten wątpliwy brak.

Tęskno nam do siebie?

3. Polska
Chleb”, pierwszy z serii teledysków Doroty Masłowskiej do projektu Mister D., zaskoczył mnie obrazkami jak z Silnego, a że było to ponad 10 lat temu, to nie rezonowało bardziej niż żart (co innego zwiastun transmediale, który chwytał coś bardziej dzisiejszego). Iwona Kurz pisała, że „w wykonaniu ginie poezja, ale poszerzeniu ulega repertuar stosowanych środków. Masłowska śpiewa, Masłowska tańczy, Masłowska się przebiera”. 
Gdy jednak słucham samej płyty, w słowach dużo jest liryki i trochę mniej jaja. Wizualnie najlepiej chyba oddaje to wrażenie teledysk do „Prezydenta”. Kraj tego prezydenta wolę wprawdzie wziąć od Honoraty Martin. Taki kraj skonfrontowany bezpośrednio i osobiście, poza kategoriami dresiarzy i hipsterów, niemediowany przez komentatorów i publicystów.
Z wideowizji, jak nie Polski, to przynajmniej starej polskiej telewizji, można też było w tym roku garściami czerpać z Krainy Grzybów, o której pisała Olga Drenda.

4. Grywamy
Nie ma kogoś takiego jak gracz
. Festiwal Pixel Heaven 2014, który odbył się w Warszawie na przełomie maja i czerwca, wśród publiczności miał całkiem szeroki przekrój wiekowy i parytet płci. Tematem były gry retro, więc impreza stała się też swego rodzaju wystawą starych sprzętów komputerowych: Amigi, Commodore, Atari, ekranów kineskopowych czy stereoskopowych konsol 3D (Virtual Boy Nintendo został wycofany z rynku, ponieważ powodował mdłości). Oprócz możliwości skorzystania z tych sprzętów, można też było posłuchać samych twórców, np. o grach audio, oraz zobaczyć prezentację początku gry „Zaginięcie Ethana Cartera”, o której pisał Paweł Schreiber. Akcja dzieje się niby w stanie Wisconsin, ale w praktyce jesteśmy w Sudetach. Na prezentacji była mowa o idei gry i sposobach poruszania się po tym świecie, ale najbardziej utkwiły mi w pamięci liście drzew, ich szum, ptaki i światło – cyfrowy świat, który swój hiperrealizm czerpie nie z liczby pikseli, a ze szczegółowego odtworzenia farfocli.

Agnieszka Słodownik

FILM

1. „Wielkie piękno”, reż. Paolo Sorentino
Rzym, miasto otwarte: na życie, na zmęczenie, na śmiech, na złudzenia, na żyrafy, na artystów, na alfonsów, na kościelnych, na smutek, na muzykę Arvo Pärta, na włoskie disco, na iluzorycznych zwycięzców, na pierwszą i ostatnią miłość, na świętych i na błaznów. Sorrentino, jak kiedyś niejaki Fedrico F., jest cyrkowcem: tańczy na linie, poskramia lwy, rzuca nożami, jeździ na małym rowerku dookoła areny z niedźwiedziem na plecach. Jeśli nawet jego najnowszy film to tylko trik, to jest on naprawdę mistrzowski. Rehabilituje tę wstydliwą kategorię piękna, z którą nie bardzo wiadomo, co dzisiaj zrobić. 
Recenzja Jakuba Sochy

2. „Camille Claudel 1915”, reż. Bruno Dumont
Dumont, chyba jedyny prawdziwy kontynuator kina wielkiego Roberta Bressona, po raz kolejny sprawdza, czy coś takiego jak „świeckie kino religijne” jest w ogóle do pomyślenia. Chyba dawno nie był tak blisko celu. Francuz z premedytacją komplikuje opowieść biograficzną, do której nie pasuje żaden klucz: nieszczęśliwe dzieciństwo, frustracja seksualna, żar, który spala genialnego artystę. Odtrącona przez wszystkich Camille Claudel, grana przez fantastyczną Juliette Binoche, dokładnie tak samo jak Bressonowska Mouchette, szarpie się ze światem, ale ostatecznie bierze wszystko na siebie, choć żaden znak, ani na ziemi, ani na niebie, nie sugeruje, że warto.
Recenzja Iwony Kurz

3. „Pozycja dziecka”, reż. Calin Peter Netzer
Dwoje aktorów, troje aktorów, czasami jest ich trochę więcej. Gadają, jedzą, piją, pocą się, krzyczą, płaczą, uciekają i pożerają się wzrokiem. Niby proste jak drut, niby gra się tu w proste gierki: grę w klasy, grę w miłość. Ale ogląda się to z rosnącym niedowierzaniem, że ktoś z całej tej szarzyzny potrafi wydobyć tyle autentyzmu, i tyle prawdziwego kina.
Recenzja Jakuba Sochy 

4. „Scena zbrodni”, reż. Joshua Oppenheimer, anonim, Christine Cynn
Oppenheimer wygrał los na loterii – znaleźć tak fascynujące postaci, dla których kamera nie stanowi żadnego problemu, wydaje się wręcz niemożliwe. Obserwujemy dwóch morderców, członków paramilitarnych organizacji, które w latach 60. wymordowały w Indonezji ponad milion ludzi. Jeden z nich wygląda jak Morgan Freeman – dostojny, trzymający się prosto starzec, drugi przypomina jakiegoś przesadzonego transa z filmów Johna Watersa. Obydwaj odgrywają przed kamerą swoje zbrodnie w różnych konwencjach kina klasy B. W całym tym procesie dochodzenia do prawdy fikcja przeprowadza tak zmasowany atak, że pojawiają się podejrzenia co do autentyczności momentu katartycznego. Może zdarcie zasłony jest kolejnym zmyśleniem – gestem diabelnie inteligentnego gracza, który ma świadomość, że gra w dwóch, a nie jednym filmie? Trudno ogarnąć ten dokument, czasami w ogóle trudno uwierzyć, że on istnieje.
Recenzja Iwony Kurz

5. „Tom”, reż. Xavier Dolan
W dobrym kinie musi być energia. W „Tomie” jest jej tyle, że można by nią obdzielić pięć innych filmów i jeszcze sześciu atletów. Dolan już teraz jest świetny, ciekawe, co będzie dalej?
Recenzja Jakuba Sochy
Wywiad z Xavierem Dolanem  

6. „Porwanie Michela Houellebecqa”, reż. Guillaume Nicloux
Najlepszy aktor wśród pisarzy i najlepszy pisarz wśród aktorów. Pan Hulot nowej ery: zabawny, wiecznie zaspany, z lekka zapity. Michel Houellebecq wdarł się do świata kina z impetem równym temu, z jakim wdzierał się do literatury. Żaden film mnie w tym roku nie ucieszył jak to małe dziwadło, bardzo celnie porównywane przez Tadeusza Sobolewskiego do naszego „Rejsu”. 
Recenzja Ludwiki Mastalerz

Jakub Socha

MUZYKA

1. 2014 był kolejnym rokiem muzycznej retromanii, niekończącego się obiegu wznowień, odkryć zapomnianych artystów, zjawisk. Nadal muzyczne „archiwa są przyszłością, a nie przeszłością”.    
Rafał Księżyk o jazzowych intuicjonistach
Olga Drenda o el-muzyce – polskim fenomenie lat 80.
Wywiad z Suzanne Ciani
Jakub Bożek o muzyce i estetyce New Age
Marceli Szpak o Williamie Onyeaborze
Piotr Kowalczyk o muzyce z programu „Sonda”
Wywiad z Arkiem Marczyńskim, założycielem Anteny Krzyku
Jakub Bożek o 25-leciu wytwórni WARP
Wywiad z zespołem Księżyc

2. Koniec kariery Cool Kids of Death  okazał się naładowany znaczeniami. Jedną z przyczyn rozpadu CKOD,  grupy, którą w pewnym momencie typowano na „głos pokolenia”, była kiepska frekwencja na ich koncertach. Kończy się cała kulturowa otoczka wokół „zespołu-instytucji” – fani organizujący się w społeczność, koncerty, trasy, oznaki sławy i prestiżu.
Kazimierz Rajnerowicz  o końcu CKOD

3. Muzyka rozrywkowa wykonywana live przeżywa lekki kryzys, czego dowodem jest sytuacja festiwali i pewne znudzenie publiczności tą formą obcowania z muzyką. Do wydarzeń, które próbują uciec od logiki rodem z supermarketu i bawią się formułą muzycznego festiwalu należą krakowski Unsound i berliński CTM.
Jacek Skolimowski o CTM 2014

Piotr Kowalczyk o Unsoundzie 2014

4. Najlepsza od lat edycja Warszawskiej Jesieni. Wydarzeniem było też pierwsze wystawienie „Agrippiny” Haendla w Teatrze Stanisławowskim i wizyta Filharmoników Berlińskich w Warszawie pod dyrekcją Simona Rattle’a.
Adam Wiedemann i Rafał Wawrzyńczyk o Warszawskiej Jesieni  2014
Dariusz Czaja o „Agrippinie” Haendla (w reż. Natalii Kozłowskiej)

5. Na scenie eksperymentalnej i improwizowanej ujawnił się nurt muzyki inspirowanej duchowością. Wacław Zimpel, Paweł Szamburski, Joanna Halszka Sokołowska czy czerpiący z tradycji Alberta Aylera Infant Joy Quintet odczytali w swojej muzyce na nowo wątki religijne i spirytualne.
Jan Błaszczak o duchowości w nowej polskiej muzyce

6. Nie publikujemy listy najlepszych albumów i singli, bo nie mamy ambicji bycia konsumenckim przewodnikiem. Internet jest zresztą pełen bardzo obszernych tego typu zestawień. Profil działu muzyka na Twitterze @2t_muzyka linkuje do najważniejszych rankingów muzycznych 2014 roku publikowanych w innych mediach. Wszystko otagowane jako #podsumowanie2014.     

O ile symbolem 2013 był wyuzdany taniec Miley Cyrus w czasie ceremonii rozdania nagród MTV, to w roku normcore’u furorę zrobił ten występ amerykańskiej grupy Future Islands w talk-show Davida Lettermana. Wyglądający jak księgowy albo informatyk frontman zespołu, Samuel T. Herring tańczył przed wielomilionową publicznością, jakby nikt na niego nie patrzył, i szybko stał się internetowym memem

 
 

Piotr Kowalczyk

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).