Architektura pamięci

Tomasz Fiałkowski

„Pensjonat pamięci” Tony’ego Judta to opowieść niezwykła: trochę prywatny aneks do monumentalnego „Powojnia”, trochę rozliczenie, trochę zaś – dokonywana ze świadomością bliskiej śmierci realizacja zaniechanego wariantu własnego życiorysu

Jeszcze 1 minuta czytania

„Historyjki, które nabierają kształtu w mojej głowie, kiedy leżę spowity w nocny mrok, nie przypominają niczego, co dotąd pisałem – czytamy w tytułowym szkicu «Pensjonatu pamięci». – Wcześniej mogłem sobie wyobrażać, że jestem jak Gepetto strugający z twierdzeń i dowodów małych Pinokiów, ożywionych dzięki prawdopodobieństwu ich logicznej konstrukcji... Ale to, co ostatnio piszę, ma o wiele bardziej indukcyjny charakter. O wartości tych szkiców przesądza zasadniczo impresjonistyczny efekt: fakt, że udało mi się powiązać i przepleść prywatne z publicznym, wyrozumowane z intuicyjnym, przypomniane z odczuwanym”.

Ten zbiór autobiograficznych esejów, ostatnia, pośmiertna książka Tony’ego Judta (1948-2010), stanowi wyzwanie rzucone chorobie, a zarazem świadectwo przemiany przez chorobę wymuszonej. We wrześniu 2008 roku u Judta zdiagnozowano stwardnienie zanikowe boczne – rzadkie schorzenie neurologiczne, które obezwładnia stopniowo układ mięśniowy, nie dotyka jednak umysłu. Znawca najnowszych dziejów Francji i myśli francuskiej, autor syntezy historii Europy po 1945 roku „Powojnie”, pierwszy szef Instytutu Remarque’a – ośrodka badań europeistycznych, utworzonego w 1995 roku przy New York University dzięki funduszom pozostawionym przez wdowę po sławnym pisarzu, obserwator i komentator współczesnego życia politycznego – w ciągu niewielu miesięcy stał się więźniem własnego ciała, przykutym nocą do łóżka bez możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu, skazanym na – jak sam to określił – egzystencję kafkowskiego karalucha.

Tony Judt „Pensjonat pamięci”. Przeł.
Hanna Jankowska, Czarne, Wołowiec, 216
stron, w księgarniach od 9 stycznia 2012
Pozostała jedynie praca pamięci, wędrówka w przeszłość. Swobodny strumień świadomości poddany został z czasem rygorowi, swoistej mnemotechnice; stał się budulcem wirtualnej konstrukcji. Przybrała ona kształt tytułowego pensjonatu – czyli najzupełniej realnego szwajcarskiego chalet, w którym rodzina Judtów spędzała niegdyś wakacje, a dziesięcioletni Tony odbierał lekcje dorosłego życia od współlokatorów – grupy angielskich aktorów. Wirtualna budowla stała się najpierw wyzwalaczem wspomnień, potem zaś magazynem danych, pozwalającym uporządkować przestrzennie wątki, postacie, obrazy.

„Co noc, przez kolejne dni, tygodnie, miesiące, a teraz już ponad rok – pisał Judt w maju 2010 – wracam do tego pensjonatu. Przemierzam znajome krótkie korytarze z wytartymi kamiennymi stopniami, zasiadam w jednym z dwóch, a może trzech foteli... I wtedy, gdy z życzenia z dość niezawodną pewnością rodzi się myśl, wyczarowuję, segreguję i porządkuję opowieść, wywód albo przykład, które planuję wykorzystać w czymś, co napiszę następnego dnia”. Pamiętajmy, że słowo „napiszę” miało już wtedy dla autora inne niż dla nas znaczenie...

Powstała niezwykła opowieść, trochę prywatny aneks do monumentalnego „Powojnia”, trochę rozliczenie, „milczące przesłuchiwanie samego siebie”, trochę zaś – fragmentaryczna, dokonywana ze świadomością bliskiej śmierci, realizacja zaniechanego wariantu własnego życiorysu. „Kilkadziesiąt lat temu – wspominał Judt – radzono mi, żebym zajął się literaturą. Mądry nauczyciel powiedział mi, że historia będzie za bardzo odpowiadać moim instynktom, umożliwiając zajęcie się tym, co przychodzi najłatwiej. Literatura, a zwłaszcza poezja, zmusiłaby mnie do odnalezienia w sobie nieznanych słów i stylów, do których upodobanie mógłbym dopiero odkryć. Właściwie to nie żałuję, że nie posłuchałem tej rady – moje konserwatywne nawyki intelektualne całkiem dobrze mi służyły. Sądzę jednak, że coś straciłem”.

W tym, co dotąd napisałem, brzmi być może ton nadmiernej powagi. Trudno go uniknąć, zważywszy okoliczności powstania książki. Trzeba więc od razu dodać, że bywa ona także bardzo zabawna. Judt chętnie zmienia w niej tonacje, z chłodną surowością mówi o swojej chorobie, by kawałek dalej przejść w klimat niemal farsowy. Jest w „Pensjonacie...” znany z późnych tekstów Judta niepokój o przyszłość, jest ironiczny dystans wobec meandrów własnej biografii, jest szczerość, ale i ciepło. Autor pozostaje przy tym rasowym historykiem – szkice o powojennym „zaciskaniu pasa” czy o jedzeniu, pełne anegdot i z humorem opowiadające o zderzeniu rozmaitych tradycji kulinarnych w osiadłej w Anglii rodzinie żydowskiej, przynoszą dokonywaną jakby mimochodem analizę przemian politycznych i społecznych. To samo dotyczy opisu pobytu w Izraelu, dokąd Judt, wówczas gorliwy zwolennik syjonizmu, wyjechał w latach 60., by pracować w kibucu.

Polecam też uwagi na temat Ameryki oraz eseik o intelektualistach francuskich i w ogóle intelektualnych autorytetach we współczesnym świecie. Dla zachęty – a i rozjuszenia niektórych – jeden jeszcze cytat, krótki, za to kąśliwy: „na niższych już poziomach mamy Slavoja Žižka, którego słowotok przywodzi na myśl niezamierzoną peryferyjną parodię oryginału z metropolii. Žižek, a może i Antonio Negri plasują się w gronie intelektualistów najbardziej znanych z tego, że... są intelektualistami, tak jak Paris Hilton sławna jest z tego, że jest sławna”.

*

Pisząc ten tekst, włączyłem na chwilę telewizor: pokazywano Stephena Hawkinga z Barackiem Obamą, a lektor przypominał, że znakomity fizyk i kosmolog obchodzi 8 stycznia siedemdziesiąte urodziny. Hawking również choruje na stwardnienie zanikowe boczne i żyje z tą chorobą blisko pół wieku: to jedyny taki przypadek znany medycynie, niemal na granicy cudu. W przypadku Judta cud się niestety nie zdarzył. Pozostały jego książki, w tym ta ostatnia – autoportret człowieka mądrego, przenikliwego i dzielnego.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.