ŚLEDZTWA RUDEGO KOTA:
Norwid kryminału

Tomasz Fiałkowski

Jeszcze 1 minuta czytania

„Wszyscy mówią «Kreml, Kreml», od każdego to słyszę, a ja sam ani razu Kremla nie widziałem”. Pierwsze zdanie nieśmiertelnego poematu Wieniedikta Jerofiejewa „Moskwa-Pietuszki” powracało do mnie w ostatnich miesiącach natrętnie, niczym wyrzut sumienia.

No bo jak to – czytam tony powieści kryminalnych, a trylogii, o której wszyscy teraz mówią, nawet nie tknąłem. Ukazał się tom pierwszy, drugi, niedawno trzeci, a ja nic. „Dwutygodnik” – też nic. Tak dłużej być nie mogło. Kupiłem więc potężny prostopadłościan o wadze znacznie przekraczającej dwa kilogramy, zdjąłem folię i dwa dni temu zabrałem się za lekturę.



Jeden z moich znajomych, który po „Millennium” Stiega Larssona sięgnął wcześniej, przeczytawszy część drugą, natychmiast sprowadził angielski przekład trzeciej, bo nie mógł się doczekać ciągu dalszego, a polskiego przekładu jeszcze nie było. Wcale mu się nie dziwię. Minąłem właśnie połowę tomu drugiego i gdyby nie fakt, że polskie tłumaczenie trzeciego stoi już na mojej półce – zrobiłbym to samo.

Współcześni autorzy kryminałów wiążą się zwykle z wydawcą wieloletnią umową i każdego roku dostarczają kolejny tytuł. Ma to swoje złe strony. Wena twórcza i pomysłowość w konstruowaniu intrygi nie dają się regulować jak zegarek, nawet niektóre powieści Donny Leon są po prostu słabe.
Stieg Larsson, rocznik 1954, lewicowy dziennikarz i znawca środowisk szwedzkiej skrajnej prawicy, nie miał tego rodzaju zobowiązań – „Millennium” pisał do szuflady. Umierając na zawał serca w wieku pięćdziesięciu lat, pozostawił trzy powieści, fragment czwartej i pomysły do następnych. Swój triumf ogląda – jeśli ogląda – gdzieś z góry. Podobnie jak bój, który stoczono o materialne efekty owego triumfu.

Norwid powieści kryminalnej? To może przesada, ale romantyczna legenda pisarza odkrytego po śmierci na pewno unosi się nad opasłymi tomami „Millennium”. Nie wpadajmy jednak w melancholię. Podczas pracy nad „Mężczyznami, którzy nienawidzą kobiet”, „Dziewczyną, która igrała z ogniem” i „Zamkiem z piasku, który runął”, autor musiał mieć sporą satysfakcję. Rozprawiał się z tym, czego nienawidził, dawał upust społecznym pasjom, a przy tym zręcznie grał konwencjami klasycznej powieści kryminalnej i thrillera politycznego.

Mamy tu realistyczny, czasem drastyczny obraz przekrętów gospodarczych na międzynarodową skalę, przestępstw seksualnych i handlu kobietami, równocześnie zaś autor sięga po znane schematy, jak zbrodnia na odciętej od świata wyspie (patrz „Dziesięciu Murzynków”!). Schematy te zręcznie odświeża, by je następnie wywrócić na nice. Każe też bohaterom czytać a to powieści Elizabeth George, a to Sary Paretsky; rozbudowane tytuły przypominają z kolei tłumaczone u nas książki znakomitej szwedzkiej pary, Maj Sjöwall i Pera Wahlöö.

Nawiązanie do tradycji szwedzkiego kryminału wydaje się oczywiste, z drobną jednak, ale istotną różnicą. W powieściach Sjöwall i Wahlöö śledztwo znajduje się od początku w rękach policji, choć policjanci bywają zarówno bystrzy i sympatyczni, jak też zakompleksieni, zgorzkniali, tępi jak kołek, czy wręcz obrzydliwi. W pierwszej części „Millennium” policji nie ma w ogóle, a dociekanie prawdy spoczywa wyłącznie na barkach dziennikarza Mikaela Blomkvista i ekscentrycznej współpracowniczki firmy ochroniarskiej Lisbeth Salander. Potem to się zmienia, ale Salander i Blomkvist wciąż pozostają na pierwszym planie.

Zwłaszcza Lisbeth jest największą z kreacji Larssona. Pomysł, by bohaterką powieści kryminalnej uczynić socjopatkę obdarzoną komputerowym geniuszem, należy wprawdzie do Amerykanki Carol O’Connell, jednak Lisbeth Salander dosyć się od Kathy Mallory różni. Łączą je koszmarne i stopniowo przed czytelnikiem odsłaniane przeżycia dzieciństwa, swobodny stosunek do norm społecznych, fotograficzna pamięć i nadzwyczajne umiejętności hakerskie, dzieli jednak zarówno uroda i wykształcenie (u Lisbeth z jednym i drugim nie jest najlepiej), jak i zawód. Dość trudno wyobrazić sobie Lisbeth Salander w roli policjantki...

Kinga Dunin zauważyła cierpko w „Wysokich Obcasach”, że nie rozumie, jak powieści Larssona mogą być tak popularne w naszym konserwatywnym i katolickim kraju. Istotnie: obraz świata, w którym rycerzami sprawiedliwości są lewicowy dziennikarz i biseksualna młoda kobieta – oboje prowadzący dość swobodne życie erotyczne, natomiast patriarchalny ród przemysłowców okazuje się gniazdem zbrodniczych dewiantów – odbiega od lansowanych u nas wzorców. Cóż, pewnie właśnie dlatego tak nam się to podoba.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.