Nie zmrużyć oka
Krzysztof Niemczyk, fot. Eustachy Kossakowski, 1986, ze zbiorów Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, dzięki uprzejmości Anki Ptaszkowskiej

Nie zmrużyć oka

Iwo Zmyślony

Do Zielonej Góry zawitał Tadeusz Kantor, a wraz z nim cały tygiel wspomnień, intryg i obsesji. Jednak to nie Kantor jest tutaj głównym bohaterem, a Krzysztof Niemczyk – legendarna postać krakowskiej bohemy

Jeszcze 2 minuty czytania

„Mamy w świecie sztuki mocną reprezentację” – rzucił mi Wojtek Kozłowski, chyba trochę z przekąsem. My – zielonogórzanie, czyli m.in. Łukasz Jastrubczak, Przemek Matecki, Dawid Radziszewski, Konrad Schiller, no i ja. Wiadomo. Swoją drogą dziwnie jest odwiedzać miasto, z którego się wyjechało przed tyloma laty. To tak, jakby zaglądać przez szkiełko do własnego dzieciństwa – wszystko jest pomniejszone.

Pod kierownictwem Wojtka Kozłowskiego zielonogórskie BWA niezmiennie trzyma poziom. W ostatnich latach pokazywano tu prace m.in. Olafa Brzeskiego, Rafała Bujnowskiego, Anety Grzeszykowskiej i Normana Leto, byli też artyści poznańskiego Penerstwa – Wojtek Bąkowski, Tomasz Mróz i Magdalena Starska. Z galerią chętnie współpracują twórcy Rastra, którzy półtora roku temu przygotowali dla niej specjalną prezentację projektu „D.O.M. POLSKI”

Czy artyści mogą nie spać?

artyści: Krzysztof Niemczyk oraz Agnieszka Brzeżańska, Oskar Dawicki, Tadeusz Kantor, Eustachy Kossakowski, Agnieszka Polska, Stanisław Ignacy Witkiewicz
kuratorka: Joanna Zielińska, BWA Zielona Góra, do 5 stycznia 2014.

Tym razem autorską wystawę zrobiła Joanna Zielińska, od dwóch lat powiązana z krakowską Cricoteką. W ten sposób do Zielonej Góry zawitał Tadeusz Kantor, a wraz z nim cały tygiel wspomnień, intryg, obsesji i fantazmatów narosłych wokół sztuki polskiej końca lat 60., z czarną legendą Foksalu w tle. Cricotekowe klimaty przywodzi na myśl żółtawe, przygaszone, teatralne światło, którym określono przestrzeń ekspozycji. Jednak to nie Kantor jest tutaj głównym bohaterem, ale Krzysztof Niemczyk – legendarna postać krakowskiej bohemy. Za życia wykluczany przez oficjalny świat sztuki, nękany przez esbecję, osadzany przez władze w szpitalach psychiatrycznych, po śmierci przemilczany przez historiografię.

widok wystawy, fot. Karolina Spiak/BWA

Mniej więcej taką narrację o zmarłym przed dwudziestoma laty Niemczyku podała nam Anka Ptaszkowska, wydając w roku 2007 „Kurtyzanę i pisklęta” – jego opus magnum, wraz ze zbiorem archiwalnych zapisków, listów, wspomnień i fotografii. Z tych okruchów wyłania się obraz artysty straceńczego, w duchu Edwarda Stachury czy Rafała Wojaczka, który własne życie traktuje jako formę sztuki – w niedzielny poranek kąpie się półnagi w fontannie przed Bazyliką Mariacką, własną matkę przywiązuje sznurami do ławki na krakowskich plantach, ubrany na czarno, w czarnych okularach, z czarnymi skrzydełkami u ramion, przechadza się po kawiarniach. „Dla Krzysztofa Niemczyka codzienność przeżywana artystycznie może być taką samą wypowiedzią twórczą, jak pisanie powieści” – napisał o nim wtedy Henryk Stażewski.

W Zielonej Górze Kantor jest więc ledwie pretekstem, tłem dla cudzej legendy. Kantor, który – jak uważa krytyczna wobec niego Anka Ptaszkowska – za życia zrobił wiele, aby nie było legendy innej niż jego własna. Dokładnie po tej linii idzie Joanna Zielińska, która zresztą rok temu dobitnie udowodniła, że nie zamierza z twórcą Cricoteki mierzyć się na kolanach. Trudno więc się dziwić, że także i tym razem pokazuje Kantora w wersji odbrązowionej. Występuje on tutaj nie jako genialny wizjoner, lecz jako Schwarzcharakter – intrygant i megaloman, który nie znosił wokół siebie żadnej konkurencji i bez skrupułów łamał życiorysy. Najpierw chciał w sobie widzieć odkrywcę talentu Niemczyka, więc go wprowadził na artystyczne salony – w środowisko krakowskich Krzysztoforów i warszawskiej Galerii Foksal, a potem strącił w niebyt, o czym w niedawnej rozmowie wspominają też Adam Rzepecki i Zbigniew Libera. Podobny los miał spotkać podobno również Mariusza Tchorka.

Jak do tego doszło? Wedle opinii Ptaszkowskiej, „samo istnienie kogoś takiego jak Niemczyk podważało istotnie pozycję Kantora, ujawniając rozdźwięk między werbalizmem artystycznych manifestów, a żywym doświadczaniem zawartych w nich idei”. W opracowanych przez nią materiałach znajduję taki fragment: „[Kantor] czytał zachłannie przez całą niemal dobę „Kurtyzanę i pisklęta”, i do końca wyczytał, wysączył i wykrzyknął, że Niemczyk to geniusz! […] Parę lat minęło, nad moją głową czarna, kantorowska zgromadziła się chmura, grad jego niełaski spadł na mnie, tak zbębnił mi plecy i łeb, że się skurczyłem w sobie na wiele, wiele lat. A on, odczekawszy i odetchnąwszy z ulgą, że ja ze swojej powieści nie starałem się zrobić żadnego pożytku, najbezczelniej na świecie naczerpał co tylko mógł, zwłaszcza jedną z postaci pierwszoplanowych. […] Ode mnie ukradł martwe postacie szkolne, mundurki, całą marionetkowość uczniów, poruszających się jak w letargu w ławkach szkolnych, a przede wszystkim szalonego profesora z batutą”. Słowa te wypowiedział sam zainteresowany, w wywiadzie udzielonym na kilka miesięcy przed śmiercią. Trudno jest rozstrzygnąć gdzie tu mit, gdzie biografia.

widok wystawy, fot. Karolina Spiak/BWA

Na wiarę musimy więc przyjąć, że Niemczyk jest przemilczanym alter-ego Kantora – subtelnym artystycznym widziadłem, pozbawionym stawianych za życia monumentów, utkanym z ektoplazmy powidoków i halucynacji. Nie są to nawet filmy. Oprócz zredagowanych przez Ankę Ptaszkowską listów i zapisków zachowały się właściwie tylko fotografie, z których wiele wykonał Eustachy Kossakowski. Wrażenie zrobiła na mnie ta pierwsza, którą zobaczyłem zaraz przy wejściu do sali. Trzydziestoletni Niemczyk jest na niej zabójczo przystojny – wygląda jak Elvis Presley.

Ale nie o wrażenie przecież tutaj chodzi, tylko o refleksję nad „potencjalnością i sensem historycznej rekonstrukcji”. Tak przynajmniej to widzi Joanna Zielińska, która w swym zagajeniu pyta również o wagę życiowej postawy artysty i o znaczenie prywatnych narracji dla tworzenia zbiorowej pamięci. Odpowiedzi mają służyć jej kuratorskie gesty – zestawienie widmowej narracji o Niemczyku z obrazem Witkacego oraz pracami Oskara Dawickiego („Kamień i Piórko”, 2012) i Agnieszki Polskiej („Future Days”, 2013), które mniej lub bardziej subtelnie traktują o „byciu artystą”. Jest nawet i sam Kantor, który – początkowo niewidoczny – wyłania się zza węgła, niczym Doppelgänger. Widzimy jak ze śmiertelną powagą gra tu samego siebie w dokumentalnym filmie zrealizowanym dla niemieckiej telewizji.

Film o Kantorze powstał w roku 1968, a więc mniej więcej w tym samym czasie, gdy był on łaskaw „namaścić” Krzysztofa Niemczyka. W czerwcu tego roku obaj artyści spotkali się również w Zalesiu, na imprezie zorganizowanej przez twórców Galerii Foksal. Bal „Pożegnanie wiosny” przeszedł do historii jako reakcja wobec wydarzeń marca’68 – huczna manifestacja intelektualnej niezależności. Pamięć o tym wydarzeniu przywołuje „Bal” Agnieszki Brzeżańskiej, choć w sposób zapośredniczony – to fotograficzna dokumentacja imprezy, swoistego reenactment, jakie urządziły Joanna Zielińska i Paulina Ołowska w roku 2006. Umiejscowienie w tym kontekście „Plecaka Wielkiego Wędrowca” jest nieco sarkastycznym zabiegiem – to w końcu rekwizyt z „Nigdy już tu nie powrócę” (1988), przedostatniego spektaklu Kantora.

widok wystawy, fot. Karolina Spiak/BWA

Pod względem koncepcyjnym wystawa Joanny Zielińskiej przypomina inną, zrealizowaną w Lublinie przed trzema laty przez Dominika Kuryłka oraz Ewę Tatar. Był jednak dobry powód, aby ten sam schemat powtórzyć akurat w Zielonej Górze. To tutaj, w roku 1969, w ramach IV edycji biennale Złotego Grona, Anka Ptaszkowska oraz Krzysztof Niemczyk zasiedli wspólnie w „Permanentnym JURY”, by oceniać pracę trzech ówczesnych studentów Tadeusza Kantora – Mieczysława Dymnego, Stanisława Szczepańskiego i Tomasza Wawaka. Wobec braku lepszych pomysłów postanowili, za poradą Kantora, przez trzy dni trwania imprezy po prostu nie zmrużyć oka. Działanie to przeszło do historii jako jeden z bardziej wyrazistych gestów krytycznych wobec oficjalnego obiegu instytucji sztuki.

Kolekcja „Złotego Grona” 1963-1981 ze zbiorów Muzeum Ziemi Lubuskiej

kuratorzy: Leszek Kania, Marta Gawęda, Muzeum Ziemi Lubuskiej, Zielona Góra, do 28 lutego 2014.

Z Zieloną Górą wystawa Zielińskiej została też sprzęgnięta wspomnianym wcześniej obrazem Witkacego – jednym z namalowanych w ramach działalności Firmy Portretowej S. I. Witkiewicz. Pochodzi on ze zbiorów Muzeum Ziemi Lubuskiej, sąsiadującego z BWA dosłownie przez płot. W tym muzeum trwa aktualnie wystawa poświęcona historii Złotego Grona, o której wypada jednak tu tylko wspomnieć, albowiem sposobem aranżacji sprawia wielką przykrość. Nowoczesna myśl kuratorska jakoś się przez ten płot jeszcze nie przedarła.

Ważniejsze, że w roku 1969, oprócz Krzysztofa Niemczyka, Anka Ptaszkowska zaprosiła do Zielonej Góry Wiesława Borowskiego i Zbigniewa Gostomskiego – swych serdecznych przyjaciół (wówczas), z którymi współtworzyła zręby Galerii Foksal. Rok później w samym sercu tego środowiska wybucha potężny konflikt – z galerii, na znak protestu, odchodzą Henryk Stażewski i Edward Krasiński, a Ptaszkowska z Kossakowskim wyjeżdżają do Paryża. Co było źródłem sporu? Jaka w nim była rola Tadeusza Kantora? Dziś obok wersji Ptaszkowskiej jest jeszcze ta Borowskiego. Bez tej wewnętrznej sprzeczności każdy obraz polskiego świata sztuki przełomu lat 60. wydaje się mocno niepełny.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.