Performans i procesja
Spalarnia, fot. mat. prasowe

11 minut czytania

/ Muzyka

Performans i procesja

Jakub Knera

Artyści i artystki sztuk wizualnych, którzy biorą się za tworzenie muzyki, często robią to na własnych warunkach. Nie myślą w kategoriach piosenki, kompozycji, tylko na przykład sound-artu albo performansu. Ważniejszy jest dla nich gest twórczy niż perfekcyjne wykonanie

Jeszcze 3 minuty czytania

Miesiąc temu zespół Nagrobki, założony przez artystę wizualnego i grafika Adama Witkowskiego, opublikował teledysk „Grupa Śmierci”. Członkowie grupy grają na nim w piłkę, którą najpierw moczą w czerwonej farbie, a później odbijają od ścian w przestrzeni szczecińskiej TRAFO. Ktoś może upatrywać w tym komentarza do rozgrywek polskiej kadry narodowej (sam zespół ma swoje szaliki w estetyce akcesoriów kibicowskich ligowych drużyn). Piosenka to jednak akcja performatywna będąca częścią wystawy „Pierwsze miejsce w tabeli?” opowiadającej o futbolu i jego społeczno-politycznych kontekstach.

Nagrobki to jeden z wielu przykładów na to, jak fakt niefunkcjonowania na co dzień na scenie muzycznej determinuje podejście do komponowania i performowania. Dla twórców takich jak Witkowski, wywodzących się ze świata sztuk wizualnych, najważniejsze niekoniecznie musi być wycyzelowane brzmienie, tak istotne dla muzycznych purystów. Artyści wizualni inaczej podchodzą do produkcji, często nie myślą nawet w kategoriach piosenki, kompozycji, tylko na przykład sound-artu. Ważny, czasem najważniejszy, jest też dla nich kontekst społeczny, w których ich muzyka ma zaistnieć.

Ucieczka pod wodę

Marta Kortan jest studentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi na Wydziale Tkaniny i Ubioru. Tematycznie z tą sferą był związany kolektyw Szmatrix, w którym niegdyś działała. To modowy odpowiednik bloga Make Life Harder, pokazujący na opak albo w krzywym zwierciadle gust osób ze świata Marta Kortan, Blue Era, enjoy life 2022Marta Kortan, „Blue Era”,
enjoy life 2022
projektowania ubiorów. Szmatrix bez skrępowania uwznioślali kicz, swobodę w doborze kolorów, bez potrzeby przejmowania się obowiązującymi trendami. Ubierali się kolorowo, pstrokato, ale przede wszystkim z dystansem i ironią.

Zaskoczeniem może być więc muzyka Marty Kortan, która nie ma w sobie nic z ironii i żartu. „Blue Era”, wydana przez postinternetową wytwórnię enjoy life, to płyta mroczna, metaliczna, wkradająca się w obszary darkambientu, czasem z industrialnym echem. Kojarzy mi się z kadrami „Zabij to i wyjedź z tego miasta” Mariusza Wilczyńskiego: nocną podróżą po zaułkach, przemierzaniem pofabrycznej Łodzi i jej zakamarków.

Płyta, wyprodukowana przez Radka Sirko, znanego jako duy gebord, jest zbudowana z wielu mocno ze sobą pozszywanych warstw: sampli nagranych skrzypiec, wokaliz, nagrań terenowych oraz ziarnistej gitary Alexa Kortana, wplatającego wytłumione wątki drone-metalowe. To wszystko pozwala się w tej mrocznej muzyce zanurzyć, mimo że płyta należy raczej do zwięzłych, trwa zaledwie 36 minut.

Chociaż Kortan nie odkrywa muzycznej Ameryki, poszerza paletę brzmieniową muzyki ambient. Mniej tu jasnych brzmień spod znaku klasyka ambientu Briana Eno, a więcej mroczniejszej odsłony tego gatunku w stylu projektu Svarte Greiner.


Joanna Szczęsnowicz – także mieszkanka Łodzi – na swoim debiucie podchodzi do komponowania i brzmienia albumu w bardzo świadomy i dojrzały sposób. Odważnie i oryginalnie produkuje, różnicuje narrację i dynamikę, łącząc wszystkie pomysły w przemyślaną i spójną całość. Na albumie nagranym jako jablkagruszki (pisane przez „l”) emocje przetwarza w buzującą muzykę, która wyróżnia się zarówno formą, jak i oryginalnie budowaną dramaturgią.

jablkagruszki, Sea Life, Pointless Geometry 2022jablkagruszki, „Sea Life”,
Pointless Geometry 2022
Szczęsnowicz kończyła reżyserię dźwięku na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, teraz studiuje na Wydziale Reżyserii w Szkole Filmowej w Łodzi – jest autorką dźwięku i muzyki do filmów fabularnych i krótkometrażowych, zajmuje się też dźwiękiem. Gra w zespole Odpoczno, który reinterpretuje muzykę z regionu opoczyńskiego. Do konglomeratu obecnych tam muzyków ze świata jazzu, improwizacji, alternatywy i muzyki tradycyjnej wprowadza liryczny i eksperymentalny sznyt. Świetnie słychać to w piosence „Koper”, gdzie do beztrosko zaśpiewanego tekstu dodaje basowe brzmienie syntezatora i zwielokrotniony wokal z kapitalnym momentem przełamania w połowie. Album „Sea Life” wydany przez Pointless Geometry to jednak inna para kaloszy. Pod tym tytułem skrywa się bardzo introwertyczna wodna muzyka.

Gdy Szczęsnowicz śpiewa, przypomina takie artystki jak Cucina Povera, a w łączeniu dźwiękowych kolaży – Claire Rousay. Jej muzyka jest jednak o wiele bardziej naładowana bodźcami i emocjami niż twórczość tych kompozytorek. Szczęsnowicz jest też montażystką i może tę metodologię świadomie lub nie przenosi na narrację płyty, która cechuje się dużą dynamiką. „8niesko” brzmi hiperpopowo, w stylu berlińskiej PAN i Orange Milk. „Pod” to abstrakcyjne wokalizy, zapętlone polifonie i pogłosy, początek „Rafy” przypomina gitarowe melodyjki polskich popowych ballad z lat 80. Utwór „Zw” jest połamany i bitowy, z kolei w „Liście” słychać ambientowe mgły i syntezatorowe smugi. Muzyczna dwubiegunowość. Pełno tu detali. We wspomnianym „8niesko” artystka buduje drugi plan pełen niuansów, brzmienie staje się przestrzenne. Z kolei w „Dmmm” uważne ucho wyłowi sygnały połączenia telefonicznego, a potem szeleszczące nagrania terenowe. To muzyka niespokojna, ale też bardzo wizualna i plastyczna. Oryginalna na poziomie kompozycji, dramaturgii i produkcji.

Joanna Szczęsnowicz (jablkagruszki), fot. Oleksandr PozdnyakovJoanna Szczęsnowicz (jablkagruszki), fot. Oleksandr Pozdnyakov

Pieśni queerowe

Projekt Wojciecha Kosmy pod szyldem Spalarnia splata współczesne trendy muzyczne oraz zaangażowanie społeczne. Kosma przychodzi ze świata performansu. W jego działaniach zawsze ważna była interakcja: zapraszał aktorów do kameralnych i bliskich spotkań, pytając o autentyczność relacji międzyludzkich. Dostrzegły go „Artforum” czy „Frieze”, określając mianem „Johna Cassavetesa bez kamery”. Amerykański reżyser angażował do swoich projektów rodzinę, przyjaciół i najbliższe otoczenie, często bazując na improwizacji. Kosma robił podobnie w performansie. A teraz również w muzyce.


Na okładce debiutu, wydanego w 2020 roku przez gorzowski DYM, wykonał zdjęcie będące rekonstrukcją performansu „Tęcza” Cezarego Bodzianowskiego z 1995 roku. Ciekawszy jednak był ubiegłoroczny „Ciało Świeci Niezgodą Na Przemoc”, gdzie oryginalnie opisał osobiste i kulturowe historie przemocy. W „fontannie” parafrazuje Manifest komunistyczny („bojący wszystkich krajów łączmy się / bojący o młodych queerów wszystkich krajów łączmy się”), utwór „szary” został zainspirowany pożegnalnym listem Piotra Szczęsnego, który w 2017 roku dokonał samospalenia na placu Defilad w Warszawie. Z kolei „mury” przewrotnie odwołują się do życiorysu Jacka Kaczmarskiego: „Wyrwij murom zęby krat / zerwij kajdany połam bat / i nie bij żony”. Ostatnie cztery słowa pojawiają Spalarnia, Usta, 2022Spalarnia, „Usta”,
2022
się po chwili przerwy, niespodziewanie wywracając wszystko do góry nogami. Ale najlepiej przekaz Kosmy wybrzmiewa, kiedy łączy tekst zaangażowany z quasi-religijną pieśnią w „królestwie”:

tragedią człowieka jest, że musi używać ust też do mówienia stop faszystom
królestwo za doskonale całujących się faszystów, którzy
całując się gaszą race
całując się przepraszają kobiety, które pobili
całując się przepraszają mężczyzn, których pobili
całując się przepraszają queerów, których pobili
całując się sadzą drzewa
całując się sadzą kwiaty
całując się budują kliniki aborcyjne

Wątki społeczne, queerowe i religijne wybrzmiewają jeszcze mocniej na wydanej w tym roku samodzielnie płycie „Usta”. Tym razem z okładki spogląda sam autor – sprawia wrażenie, jakby zapraszał na queerową imprezę, a jednocześnie przypomina Jezusa w erotycznej discopolowej wersji. Kiedy śpiewa „w naszej miłości tak dobrze mi”, mógłby otwierać zarówno procesję Bożego Ciała, jak i wieczór coming-outu. W akompaniamencie słychać prosty bit i dancehallowe synthy. W „Zamęcie” miksuje to hedonistyczno-religijne podejście: „zawsze i wszędzie / czute będzie / ciało wiruje / i czuje i czuje”.

Pełno tu trochę gryzących, bo nieoczywistych, ale i zgrabnych zdań. W „Archiwum” na przykład śpiewa: „jestem żywym archiwum twoich pieszczot, które prawie się we mnie nie mieszczą każde zostawiam sobie muśnięcie, bo jestem zmysłowym zamknięciem”. Jeszcze jeden przykład, który znalazł się na koszulce: „wiatry w liściach / szumy grają / chujowe systemy / zawsze padają” – od obserwacji banalnej codzienności po konkretną diagnozę przy akompaniamencie melodii, która brzmi, jakby była stworzona z biblioteki sampli. Jest w tym jednak wyrazistość, temat i forma, w którą Kosma ubiera swoje „przeboje”.

Na „Ustach” dominuje klubowe, nierówne brzmienie, dopełnione warstwą synthów. Zabieg, który ktoś ze sceny muzycznej mógłby skrytykować jako niewłaściwy dla produkcji muzycznej. Słychać basowe linie, melancholijne partie klawiszy, odwołania do R’n’B i chwytliwe melodie. W tych niedoskonałościach nie ma jednak przypadku. Całość została wyprodukowana przez Jamesa Whipple’a (nagrywającego jako M.E.S.H.), przedstawiciela czołówki eksperymentalnej tanecznej elektroniki.

W serii zdjęć promujących album artysta stoi na tle różnych lokalizacji. Na jednym z nich widać go na polu z krzyżem w tle, co w połączeniu z przypisem do płyty – „Recorded in rural Poland, 2022” – kojarzyć się może z twórczością Daniela Rycharskiego. Czasem Kosma melorecytuje z manierą bliską Wojciecha Bąkowskiego czy Dawida Szczęsnego, czasem jednak sprawia wrażenie, jakby teksty religijne śpiewał niczym kościelny organista. Ale to po prostu forma postawienia pytania, podobnego do tego z filmu „Wszystkie nasze strachy” Łukasza Rondudy powstałego na bazie historii Rycharskiego: jak spoić podzielone społeczeństwo, przy jednym stole sadzając kulturę queer i katolicyzm? Albo po prostu: co zrobić, żeby wszyscy czuli się razem dobrze?

Tu ujawnia się niemuzyczne podejście Kosmy: kontekst determinuje treść muzyki i tekstów. Melodie nie są wyabstrahowane z rzeczywistości i dzięki temu wszystkie te puzzle poukładane razem rezonują mocno. A przy okazji niektóre zwrotki wpadają w ucho. Artysta łączy pop, piosenkę zaangażowaną, wszystko wzmacnia efektem autotune. Jak sam mówi, nazwa jego projektu – Spalarnia – odnosi się do nadmiaru emocji, z którymi ludzie nie potrafią sobie poradzić. I zaprasza: zamiast je gromadzić, powinniśmy otwarcie o nich mówić, wspólnie przeżywać i spalać, przepracowując traumy i problemy.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)